Podczas lekcji angielskiego nie uczą co oznaczają takie terminy jak mezzanine. Po zameldowaniu się w hotelu Ledra szybko usnęłam zmęczona trudami podróży.
Musiałam wcześnie zjeść śniadanie ponieważ autokar na konferencję odjeżdżał o 7:30. Rozejrzałam się dookoła na parterze, ale miejsc gdzie podawano by śniadanie nie zobaczyłam. Podeszłam do recepcji i pytam o salę śniadaniową. Pani odrzekała, ze wyżej unosząc kciuk i dodając nieznane mi słowo mezzanine. Pomyślałam, że na 1 piętrze, a tymczasem mezzanine znaczy po angielsku półpiętro, antresola. A brzmi tak po grecku ;)).
Oto i owa sala śniadaniowa. Na froncie sto pani menedżerka i pyta o numer pokoju. Ćwierkam five-six-one.
A to corpus delicti i w dodatku sfotografowany!
Wystrój sali przyjemny, typowy
Nakładam typowe śniadanie hotelowe, z jedną oliwką – no bo być w Grecji i oliwki nie zjeść nie wypada. Choć smakowo nie uważam oliwek za coś godnego uwagi. Nota bene wmówić całemu światu, że to cymes to szczyt osiągnięć marketingu!
Drugiego dnia wyjazd był o 8:30, postanowiłam więc zjeść śniadanie i posmakować słynne greckie sery… Uzbrojona w moje okulary od Prady, zaczęłam studia nad serami lustrując via wspomniane okulary, sery i okolice… Nałożyłam dwa kawałki.
Oliwki były w dwóch miejscach
Obok przy oliwkach wylegiwał się jakiś ser w kolorze kawy z mlekiem… O, coś nowego muszę skosztować! Nałożyłam szczypcami to COŚ.
Położyłam ser na obrzeżach talerza, ale w obawie aby nie spadł postanowiłam go przenieść bliżej środka. Gdy go nakłułam widelcem wydał mi się jakiś kruchy, wzięty pod lupę okazał się być… CHAŁWĄ!
Podczas trzeciego śniadania chałwę umieściłam prawidłowo na talerzyku z ciasteczkami