Archiwum dnia: 22 maja 2017

Pocałunek uzależnienia 2.0 – odcinek piętnasty

Rozdział 15. Niespodziewana awaria doskonałej machiny

Kreatorzy medialnego wizerunku dr Odrana – Zatroskanej wiedzieli, że konieczne jest ciągłe dostarczania porywających newsów. Redakcja gazety codziennej „Trucie& Plucie” donosiła, że zdobyła na wyłączność wspomnienia ministry z okresu gdy pracowała na pierwszej linii frontu jako lekarz praktyk. To był kąsek, który powinien przyciągnąć niejednego czytelnika.

Moja troska, moi pacjenci

Dr Odrana – Zatroskana tylko dla naszej redakcji wspomina:

Była 7.01, gdy energicznym krokiem weszłam do ambulatorium. Pod drzwiami gabinetu siedziało kilka osób. Powitałam ich z uśmiechem i najuprzejmiej przeprosiłam za spóźnienie. Nie powinnam tak lekceważyć mojej pracy, powołania, pacjentów. Szybko założyłam fartuch, słuchawki i ciepłym głosem zaprosiłam pierwszego z oczekujących. Tak, ciepłym – bo wiem, że głos lekarza może leczyć i nigdy nie zapominam, że może ranić. Pierwszy pacjent skarżył się, że nie może chodzić. Niesforny pan Jan popala papieroski, oj! popala, bywa, że i 30 wykurzy (na więcej go nie stać, niestety). Tyle razy go prosiłam, a czasem nawet błagałam na wszystkie świętości, by rzucił palenie. Nie może – mówi, że musi. Ja go rozumiem, bo potrafię zrozumieć każdego.

Pan Jan rozbierał się do badania. Po gabinecie rozsnuła się woń znajoma każdemu lekarzowi, zwykła woń codzienności. Co tam woń! Najważniejsze, żeby pomóc panu Janowi, skoro nie może rzucić palenia. Ja tu jestem w końcu od pomocy, a nie od kapryszenia i wąchania. Przecież nie jestem nastolatką, co musi zaraz wąchać. Umiem już nie oddychać prawie 3 minuty. Na wszystko jest rada, jak chce się pomóc drugiemu i nie urazić go bez potrzeby.

Ani się obejrzałam, a już czwarta po południu. Kto by pomyślał, że dziś 40 osób czekało na moją wiedzę i radę, a ja mogłam każdemu pomóc. Szybko wypełniłam 76 rubryk dla płatnika, jeszcze pesele pacjentów, kody pocztowe – wiem, że dokumentacja musi być nieskazitelna.

Nie mogę utrudniać pracy organom kontrolnym. To ważne ogniwo w zespołowej opiece na chorym.

Bo my pracujemy zespołowo. Te stare poglądy, że lekarz jest najważniejszy w opiece nad pacjentem odrzucam z całą mocą. Bo cóż bym zrobiła bez menedżera generalnego, koordynatora zamówień, specjalisty ds. kontaktów z płatnikiem czy wreszcie mojego ulubionego menedżera odcinkowego?

Ledwie przez chwilę ogarnęłam serdeczną myślą zespół moich nieocenionych szefów i przełożonych, a była już szósta wieczorem. Oj, ten tempus to potrafi sobie fugit. Fugo, fugere, fugi, fugitum – powtórzyłam w myślach łacińską gramatykę. Bo lekarz musi uczyć się całe życie.

W sobotę pojadę na szkolenie podyplomowe za 23,49 zł w dawnym hotelu robotniczym będą mówić specjaliści od podnoszenia wydajności pracy w ochronie zdrowia, na zakończenie herbatka, a kanapki każdy lekarz przywiezie z domu. Niektórzy koledzy narzekają na koszty szkolenia. Ogarnięci konsumpcjonizmem, który jest mi całkowicie obcy, szukają szczęścia w szale zakupów. To tylko materialne namiastki. Czuję w sobie jeszcze duży potencjał możliwości niesienia pomocy. Nie lubię tych konferencji w różnych hotelach, gdzie tylko wciskają lekarzowi do mózgu nazwy zagranicznych leków.

Musimy jako lekarze baczyć na budżet – jesteśmy małym trybikiem w tej doskonałej i wielkiej machinie niesienia pomocy, a tak duża machina musi dużo kosztować.

Ponieważ próby finansowego karania Wołów Roboczych nie przynosiły należytych efektów zarządczych, zaczęto zastanawiać się nad innymi rozwiązaniami. Bezczelne woły złośliwie uchylały się od płacenia nałożonych na nie kar finansowych, a co więcej, deklarowały chęć udania się do więzienia zamiast płacenia. Nie o to przecież chodziło, żeby taki Wół Roboczy siedział sobie w odosobnieniu, nic nie robił, spacerował po więziennym placyku i w duchu śmiał się z wszystkich. To groziło zmniejszeniem pogłowia wołów. Dr Odrana – Zatroskana postanowiła zbadać jak tak naprawdę przedstawiają się zasoby kadrowe pośród Wołów Roboczych. Zleciła więc ustalenie dokładnej liczby wołów oraz ustaleniem ich liczebności w poszczególnych działach medycyny. Ogólnokrajowe badania wykazały, że na niedostatki cierpią sektory geriatryczny, pediatryczny i kardiologiczny. Wprowadzono więc szybko przepis, że każdy Wół Roboczy obowiązkowo adoptuje i translokuje do swojego domu po dwoje staruszków, zawałowców oraz parkę niemowlaków. Podopieczni byliby przydzielani do każdego woła bez prawa zwrotu przydzielonych, reklamacji ani też wymiany na inny model.

Rozpoczęto intensywne i szczegółowe prace na ogólnonarodowym projektem  translokacji staruszków, zawałowców i niemowlaków do należnych im miejsc całodobowej opieki w domach Wołów Roboczych.  Prace ruszyły z kopyta, bo  w końcu o rogatą nierogaciznę chodziło! Harmonogram prac przebiegał według najlepszych standardów zarządzania dużymi przedsięwzięciami. Na początek opracowano akcję pilotażową i dano jej hasło marketingowe: – Pokaż  Wole, co masz w stodole!

Organizatorom przedsięwzięcia postanowili wcześniejszej sprawdzić, czy woły mają odpowiednie warunki w domu i w zagrodzie do goszczenia oraz hołubienia swoich podopiecznych. Hasło łatwo wpadało w ucho i wzbudzało naturalną ciekawość wśród podopiecznych Wołów Roboczych. Dzięki temu, że hasło było nośne marketingowo ludność zaczęła się głębiej zastanawiać nad tym co właściwie woły mają w swoich domostwach, jak się dorobiły posiadanych dóbr.

Niejako na marginesie prac nad hasłem Pokaż  Wole, co masz w stodole elektorat uświadomił sobie, że majątki Wołów Roboczych powstały dzięki żerowaniu na ludzkim nieszczęściu! Gdyby elektorat był zdrowy, to Woły Robocze nie miałyby żadnej roboty i pobierałyby pensję za nic, a do tego nie można było dopuścić! Postanowiono więc zająć Woły Robocze tak aby nie mogły dostawać pieniędzy za nicnierobienie! Od tego był elektorat, no i politycy!

Szybko zadecydowano, że pozostałe po oddanych pod opiekę  renty, emerytury, zasiłki wychowawcze miały pozostać przy rodzinach, dzięki czemu uwolnieni od obowiązków mogli polecieć na egzotyczne wczasy  albo po napój pierwszej potrzeby do monopolowego w przypadku jednostek preferujących krótsze trasy. Projekt opierał się na założeniu, że elektorat miał swoje potrzeby ważniejsze sprawy niż opiekowanie się najbliższymi niepełnosprawnymi osobami, a głupie woły mogłyby zostać zresocjalizowane i nauczyłyby się empatii do pacjentów!

Wykształciły się takie woły za nasze podatki i składki, a jak przychodzi co do czego, to nie potrafią poradzić człowiekowi będącemu w potrzebie – mówili wyborcy.

– Nie o takie woły wołamy! – wznoszono okrzyki na niejednej ministerialnej naradzie z udziałem pacjentów.

 Wybory zbliżały się coraz szybszymi krokami i dr Odrana – Zatroskana miała kłopot. Elektorat był ciągle niezadowolony, mimo, że prace nad oddawaniem staruszków, zawałowców i niemowlaków przebiegał całkiem sprawnie. Gniew ludu pracującego miast i wsi potrafi przybierać różne formy, groźne i nieobliczalne. Taki zagniewany lud potrafi nawet zagłosować na opozycję!

Trzeba było szybko przystąpić do jeszcze bardziej intensywnych prac poprawiających nastroje w elektoracie. Najprościej było zaprząc Woły Robocze do nowych zadań. Za najbardziej atrakcyjny uznano pomysł, dzięki któremu elektorat nie tylko mógł przekazać swoje babcie oraz dziadków pod opiekę Woła Roboczego, ale co więcej – zawsze takiego woła powinien mieć na wyciągnięcie ręki. Chodzenie do miejsc gdzie woły kręciły się w kieracie wyczerpywało emocjonalnie elektorat, nie  mógł on pozostawać w odpowiednio ciągłej łączności z napojami pierwszej potrzeby, przez co popadał w frustrację i nieustannie pogłębiające się niezadowolenie. Jedynie zapewnienie nieskrępowanego dostępu do Wołów Roboczych mogło przywrócić sielankowe nastroje.

Na ministerialnych naradach szybko zatwierdzono pomysł przydzielenia każdemu obywatelowi jego osobistego  Woła Roboczego, z którym mógł on robić co chciał. Elektorat mógł żądać skierowań, zaświadczeń, leków, badań, diagnoz, rent, wachlowania, współczuwania, okazywania zainteresowania, ba – ścielenia się dywanikiem. Ustanowiono też honorowy tytuł  Wieczny Podopieczny. Dawał on prawo elektoratowi do wspólnego zasiadania do posiłków z wolą rodziną, dzielenia się z nią opłatkiem i zajmowania przy stole wigilijnym miejsca dla nieznanego wędrowca. Wielowiekowa tradycja nakazująca spragnionych napoić, a zmęczonych ugościć miała nareszcie znaleźć poważne szanse na jej zrealizowanie. Powołano urząd Rzecznika Praw Podopiecznych (RPP), który miał czuwać nad właściwym wykonaniem obowiązków nałożonych na woły. W przypadku wymigiwania się od wykonania obowiązków wobec Wiecznych Podopiecznych urząd rzecznika mógł nakładać surowe  kary pieniężne na durne woły.

Wszystko w projektach zniewolenia  już było prawie, prawie zapięte na ostatni guzik, gdy nagle  powstały nieprzewidziane wątpliwości – co zrobić gdy Wół Roboczy sam dojdzie do wieku podeszłego i popadnie w niepełnosprawność,  albo co  gorsza przemieści się na lepszy ze światów. To był poważny problem i zdecydowane rozwiązania, nie obciążające budżetu państwa były niezbędne. Zaangażowano najtęższe głowy i po długiej naradzie ekspertów w centrali przy ulicy Dżemowej zdecydowano, że zobowiązania Woła Roboczego do opieki nad jego podopiecznymi będą wchodziły w skład masy spadkowej.

W odpowiednich rozporządzeniach ustalono, że obowiązki opiekuńcze i finansowe będą przechodziły na zstępnych Woła Roboczego zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami dziedziczenia, stanowiąc część wolego inwentarza żywego.

Całość aktów prawnych związanych z przenoszeniem Wiecznych Podopiecznych do siedzib Wołów Roboczych oraz przechodzenia zobowiązań na następne pokolenia młodych wolątek  nazwano Ustawą Translokacyjną.

Gdy Woły Robocze przeczytały projekt tej ustawy  coś w nich drgnęło, a może nawet pękło. Obserwowane  wcześniej niewielkie zmiany w zachowaniu Wołów Roboczych zaczęły narastać wprost lawinowo. Z minuty na minutę stawały się one inne, bardziej ruchliwe. Pewnego dnia pod wpływem zdenerwowania pędziły bez końca przez pola, aż wpadły na nieznaną, rozległą łąkę na której pasły się przez nikogo nie zaprzęgnięte w żadne kieraty jednostki podobne do wołów. Zmęczone woły robocze zatrzymały się, pogryzły trawę, pożuły i z przyzwyczajenia wróciły do dotychczasowych zagród. Jednak widok spotkanych krewniaków na łące nie dawał Wołom Roboczym spokoju. Co więcej zaczęły patrzeć na świat innym spojrzeniem – bystrzejszym i odważniejszym niż dotychczas. Dlaczego tak się stało? – zastanawiała się niejedna tęga głowa. Przeważał pogląd, że musiały na tej nowej łące najeść się trwa do tej pory nie konsumowanych. Pod wpływem konsumpcji nowych traw i ziół, a może przez zapatrzenie na wolnych krewniaków podniosły łby, walnęły rogami  swoich ciemiężców w pewną część ciała i powiedziały, że nie będą dłużej wołami.

– Dość! Basta! Finito! – woły darły się jak łąki długie i szerokie we wszystkich im znanych  i nieznanych językach.

Echa tych okrzyków rozlegały się, odbijały od drzew i powracały na ulice Dżemową. Przez uchylone okna zniekształcone słowa wpadały do ministerialnych komnat, ale nie były rozpoznawane. Nie od razu chwycono ich sens. Trzeba też przyznać, że nie zwracano też szczególnej uwagi  na te wpadające zwykle pod wieczór zniekształcone echa. Ot! Zwykłe szemranie do jakiego każda władza była przyzwyczajona. Tymczasem potulne woły zaczęły przemieniać się w dumne jednostki przypominające raczej bizony. Okrzyk Woły Robocze wszystkich odmian łączcie się rozlegał się po łąkach i połoninach. Nie minął miesiąc a  wołów przeobraziły się w prawdziwe Bizony ( Bison bison). Parły do przodu, roznosiły w pył wszystkie przeszkody i niczego się nie bały. Dr Odrana – Zatroskana gdy obejrzała relację ze spotkania z niegdysiejszymi wołami przemienionymi w bizony wystraszyła się nie na żarty! Co robić jak się człowiek natknie na takiego rozjuszonego Bizona w ciemnej uliczce? – pomyślałam naprawdę spanikowana.

Szybko zażądała osobistej ochrony oraz starannego odseparowania od najmniejszej nawet szansy zetknięcia się z rozszalałymi Bizonami, właściwie zniknęła z powierzchni ziemi.  Media poszukiwały ministry, ale jakby zapadła się pod ziemię.

Nawet zaprzyjaźniony z ministrą magazyn Diva, dla kobiet ze sfer wyższych, średnich i niższych nie miał szans na wywiad. Redaktorzy, wynajęci paparazzi dniami i nocami czyhali na dr Odrana – Zatroskaną marząc o zrobieniu choćby jednego, nawet nieostrego zdjęcia. Tydzień intensywnych polowań zakończył się jedną marną fotką na której uchwycono nieostry zarys ministry pochylającej się nad jakimś dokumentem. Ale czy był to słynny projekt Ustawy Translokacyjnej czy zgoła inne dokumenty nie sposób było ustalić. Nie można też było odczytać czy miała szanse na uchwalenie przygotowana przez dr Odrana –Zatroskaną  słynna Ustawa o Woła Zawodzie albo Ustawa o Woła Zagrodzie ze nie mniej słynnymi podrozdziałami o  Woła Zagrodzie w Miejscu Wypasania oraz Woła Zagrodzie w Miejscu Odpoczywania.

Władza ustawodawcza przeczuwała, że jeden bat na takiego rozhasanego Bizona by nie wystarczył i pracowicie kręciła też  inne niż Ustawa Translokacyjna zgrabne bicze prawne, które ministra dr Odrana – Zatroskana uważała za swoje największe osiągnięcia ustawodawcze. Zgodnie z duchem tych dokumentów dążenie do wolność było piętnowane, możliwość wyboru naganna, a potulność oczekiwana. Niestety tak oczekiwane przez władze  zachowania słabo się przyjmowały w życiu.

Właściwie nie wiadomo było skąd  ta dziwna moda na wolność przyszła. Miłośników wolności było coraz więcej i więcej. Echo niosło się po  łąkach, lasach połoninach, z realu przenosiło się do wirtualu i odwrotnie. Granice między dwoma światami znowu stały się nieostre, zatarte, zamazane. Idee z www.penicillium 3×800.000j=2,4 mln przenosiły się do świata realnego i odwrotnie. Organizm wyzwolonego Woła Roboczego przemieniony w hasającego Bizona poddany był nowym i nauce do tej pory nieznanym zjawiskom i odczuciom.  Przez ciała i wyobraźnie przemykały stany jakby znane… coś ludziom przypominały…

Kto choć raz w życiu zaznał tego boskiego uczucia  wolności, był w pewnej mierze stracony dla życia w niewoli. Jego  serce, umysł i wyobraźnię ogarniała nie dająca się do końca zdefiniować upojenie, niedający się opanować zapał do korzystania z uroków wolności. Porywające prądy i fale ekscytacji dotychczas nieznanej ogarniały wyzwolony organizm, roznosząc się zrazu szybko, ale z czasem powoli i leniwie, bez zbędnego pośpiechu ogarniając wszystkie zakamarki umysłu, ciała i wyobraźni. Nie tylko roznosiły się, ale powracały w kolejnych falowaniach ze wzmożona siłą, przybierały niczym tsunami – początkowo zdawać by się mogło niewielką, zgoła niewinna radość a im dalej, tym bardziej wszechogarniające i porywające uczucie, że można tak bardzo cieszyć się z wolności.

W wyzwolonym osobniku wszystko rosło, nic nie pracowało tak jak dawniej, nic nie smakowało tak samo. Oszalała z nadmiaru wrażeń i doznań wyobraźnia podsuwała coraz to nowe rozwiązania i możliwości. Wszystkie dotychczas uśpione obszary mózgu  i podporządkowane do tej pory dominującym ośrodkom strachu, dochodziły do głosu, oddychały pełną piersią, śląc coraz to nowe wizje. Nawet najbardziej zablokowane jednostki decydowały się zaistnieć – nareszcie mogły dać temu wyraz, że w ogóle są! To było życie!

Każdy poruszał się swoim rytmem, nie tracą ani chwili na wykonywanie zbędnych odgórnych nakazów. Wszystko przypominało już chwile kiedyś widziane, kiedyś przeżyte. Późne lata osiemdziesiąte! – mówili starsi uczestnicy forum. Pocałunek uzależnienia od Internetu? – pytali młodsi.

 Następowała gruntowna i głęboka relokacja priorytetów, wszystko mieszało się w niekończących dyskusjach i debatach. Przemieszczanie się koncepcji stwarzało nowe możliwości i perspektywy.

Jednak po pierwszym zachwytach szybko przychodziła refleksja… Czy to miało się nigdy nie skończyć i  trwać do końca świata, a może zgoła przenieść się na reklamowany lepszy ze światów? Tego w początkach portalu nie wiedział nikt, choć wszyscy byli skłonni sądzić, że słodkie chwile nigdy nie będą miały końca…

Wyzwolony osobnik nie miał wyboru – wszystko było podporządkowane porywającym doznaniom oraz dążeniu do utrwalenia tego boskiego samopoczucia.

Nic nie smakowało bardziej porywająco niż wolność, chociaż niektórym  przypominały się stany już kiedyś przeżyte… To wszechogarniające uczucie… Kiedy go doznali? Przy pierwszym pocałunku uzależnienia? Tak! To było wtedy. Nie wiedzieli, że wolność, nie mniej niż wszystkie inne znane upojne smaki   też ich uzależni i już nigdy nie będą chcieli z niej zrezygnować za żadne pieniądze ani zaszczyty.

Warto było zaznać tych uczuć choć raz w życiu aby wiedzieć jak to jest być człowiekiem prawdziwie wolnym.