Archiwum miesiąca: listopad 2018

Anatomia na szpilkach – poradnia chorób nijakich

 Nie ma większego huraganu w życiu kobiety niż macierzyństwo. Nie ma takiej kariery która by nie zbladła i zmalała wobec wyzwań, przed którymi stawała każda matka nowo urodzonego dziecka.

Matylda Przekora podążając zgodnie z odwiecznymi prawami natury uznała, że macierzyństwo jest ważniejsze od każdej kariery naukowej i zdrowia wszystkich bywalców oddziału chorób wszelakich.

 Z chwilą gdy została matką Maniuli postanowiła udać się na trzyletni urlop wychowawczy. Decyzja ta została  uznana przez sfery szpitalne za  niebywale ekstrawagancką.

– Nikt cię nie będzie znał – wieszczyły dwórki z najbliższej świty ordynatora Władysława Wielkosza, szefa Kliniki Chorób Wszelakich w Wielkim Mieście.

– Jakoś to przeżyję – odpowiadała dr Matylda Przekora, kobieta niepokorna i dociekliwa, osobowościowo element obcy w dworze gnących się w ukłonach pochlebców kicających dookoła ordynatora.

– Oderwana od szpitala zgłupiejesz i będzie umiała tylko ugotować zupę – prorokowała jedna z wiernych służek ordynatora.

– Ważne, że nie umrę z głodu, a co do reszty to zobaczymy, dajcie mi szansę zaryzykować i postawić na coś innego niż dreptanie za ordynatorem na obchodach i wystawanie w jego sekretariacie w oczekiwaniu na łaskawe przyjęcie w gabinecie – odpowiedziała Matylda.

 Ta zuchwała i  wcześniej przez żadną z asystentek nie podejmowana decyzja oznaczała w istocie, że Matylda przestała być jednym z elementów wspaniałego otoczenia ordynatora,  słynnego uzdrowiciela chorych i pocieszyciela strapionych. Matylda  w dworskiej społeczności stanowiła  element niewielkich rozmiarów, raczej lokujący się na jego obwodzie, nigdy nie wyznaczany do awansów, wyjazdów zagranicznych, nagród finansowych, kariery naukowej wyższego szczebla. Nie zasługiwała na te dobra więc trudno aby ordynator przydzielał je osobie, której z definicji się nie należały! Przedstawmy jej niedoskonałą osobowość z wykorzystaniem jakże modnych obecnie hashtagów.

# Czy Matylda  odwiozła kiedykolwiek ordynatora samochodem z pracy do domu? Nigdy! Nie dość tego nie miała nawet prawa jazdy i co oczywiste samochodu.

# Czy można ją było prosić o zrobienie przeźroczy dzień przed wykładem? W żadnym wypadku!

# Czy patrzyła ordynatorowi z uwielbieniem w oczy? Ani razu nie posłała mu spojrzenia pełnego uwielbienia z dołączonym wydłużonym westchnięciem poruszającym cząsteczki powietrza z pęcherzyków płucnych trzeciorzędowych.

Wobec tak zaawansowanych braków w osobowości i potencjale asystenckim decyzje ordynatora o nieprzydzielaniu jej czegokolwiek atrakcyjnego były oczywiste i zasłużone! Asystent to jest ktoś kto powinien ordynatorowi asystować i kicać dookoła niego na dwóch łapkach, a nie dyskutować z podawaniem cytatów z najnowszego piśmiennictwa naukowego, dociekać niepotrzebnych szczegółów tak delikatnych jak na przykład komu wypłacono pieniądze za prace zlecone wykonane przez Matyldę. Taka nieprzyjemnie dociekliwa jednostka powinna zrozumieć, że powściągliwość emocjonalna jest  dla wspinania się po drabinie klinicznej kariery umiejętnością podstawową.

Co więcej postanowiła po trzyletnim urlopie wychowawczym przenieść się z oddziału chorób wszelakich  do poradni chorób nijakich dzięki czemu nie musiała pełnić całodobowych dyżurów lekarskich na oddziale szpitalnym. Mogła spokojnie odprowadzać Maniulę do szkoły, odbierać jak po lekcjach, odpowiadać na wszystkie zadawane przez córkę pytania,  czuwać nad jej zdrowiem rozwojem.

Z powodu kolekcji wspomnianych wyżej nieciekawych cech osobowości, z którymi przychodziło ordynatorowi obcować przez wiele lat, prośba Matyldy o przeniesienie do poradni chorób nijakich została przez ordynatora zaakceptowana z nieskrywaną radością. Stosowne dokumenty podpisane zostały autografem z zamaszystym ogonem, który mógł być odczytany przez znawcę symboli graficznych tylko w jeden  sposób ja, Władysław Wielkosz tu rządzę i nikt inny.

Czas płynął i wszystko zmieniało się w Wielkim Mieście, a nowe trendy objęły także służbę zdrowia.  Oddział chorób wszelakich przeniósł się do nowego centrum medycznego wybudowanego na obrzeżach miasta, natomiast poradnia chorób nijakich zawisła w niezdefiniowanym  niebycie. Pewnie tkwiła by do dziś, gdyby dyrekcja szpitala nie zażądała dołączenia poradni do struktur oddziału, licząc na wyższe kontrakty w związku z nadciągającymi zmianami restrukturyzacyjnymi. Odległość czterech gmachów między poradnią a oddziałem chorób wszelakich tworzyła nowy, dość bezkolizyjny byt.

Po kilku latach niemrawych zmian w służbie zdrowia nadszedł huragan organizacyjno – koncepcyjny. Pacjenci stali się klientami, za którymi szły pieniądze… Wprawdzie nikt tych pieniędzy tak ulokowanych na własne oczy nie widział, ale skoro wszyscy o tym mówili to coś musiało być na rzeczy. Profesor Władysław Wielkosz przeszedł na emeryturę, schedę po nim przejął prof. Antoni Przecientny, utalentowany biznesowo zwycięzca konkursu na następcę.

Antoni szybko  dokonał biznesowej restrukturyzacji przychodni i Matylda wypadła za burtę wspaniałego żaglowca MS „Choroby Wszelakie” pływającego po morzach i oceanach wiedzy klinicznej wraz z towarzyszącym mu małym jachtem „Choroby Nijakie”.

Matylda po pierwszej chwili oszołomienia złapała oddech, dopłynęła do  widniejącego na horyzoncie brzegu  i rozejrzała się dookoła. W zasięgu wzroku nie było widać nikogo znajomego ani znanego. Gdzieś w oddali majaczyła sylwetka jakby znanego żaglowca, który zmierzał w tylko sobie znanym kierunku oddalając się od lądu na który los przemian wyrzucił Matyldę. Rozejrzała się dookoła, w prawo i w lewo – nie było obok niej nikogo.

– A więc jestem sama w takim położeniu… tylko ja i nikogo więcej dookoła. A to dopiero historia!  – ostrożnie analizowała swój stan fizyczny i psychiczny po tym w sumie nieoczekiwanym zakręcie życiowym.

-Kim ja teraz jestem? Co mogę robić? Co znaczę we wszechświecie medycznym?  Wiele pytań i żadnej znanej odpowiedzi. Mogła równie dobrze nazywać się dr Matylda Nikt – Proszalska, wszak  już nie była jedną z tej słynnej w całym Wielkim Mieście drużyny ordynatora, zasiadającej na medycznym Olimpie. Nawet  nie mogę do nikogo zadzwonić, bo i tak nikt nie odbierze ode mnie telefonu.

To co odczuwała było uczuciem do tej pory nikomu nieznanymi z kręgu jej znajomych. Jak można było opisać odczucia Matyldy? Nazwijmy je  z wykorzystaniem terminologii anatomicznej, otóż nasza bohaterka odczuwała ból d… , ( pardon ból obu  mięśni pośladkowych większych) niż… owa część ciała. Znana była jeszcze cięższa jednostka chorobowa z….y ból całego ciała, ale to była przypadłość zarezerwowana dla pacjentów.

Na wszelkie dotkliwie obite miejsca medycyna ludowa zalecała okłady ze sparzonych liści kapusty naprzemiennie  z zimnymi opatrunkami z lodu. Trudno jednak było do końca życia leżeć z kapustą rozłożoną na  mięśniach pośladkowych. Potrzebna była inna kuracja.

Matylda instynktownie czuła, że zmiana liści kapusty na inne warzywo nie gwarantowało pomyślnego przebiegu kuracji. Pierwszym elementem kuracji było stwierdzenie: trzeba podnieść się i wrócić do realnego świata.

                                                           ***

Koniec roku i zwyczaj pisania postanowień noworocznych pomógł Matyldzie poprawić swoje samopoczucie.  W kalendarzu na kolejny nowy rok napisała następujące postanowienia:

# nigdy nie powracać  umysłowo, fizycznie i towarzysko na oddział chorób wszelakich

# doskonalić się w języku angielskim

# poznawać i zwiedzać świat

# zarabiać poprzez pisanie o medycynie

Napisanie postanowień poszło szybko, ale ich realizacja to był zupełnie inny świat. Matylda spędziwszy dotychczasowe swoje zawodowe życie w szpitalu nie do końca zdawała sobie sprawy z tego i co lekarz może robić poza szpitalem.

Przyszpitalna poradnia chorób wszelakich to jeszcze było coś zauważalnego przez wielki świat medyczny, przyjeżdżali do niej pacjenci z innych miast na konsultację,  można było uczestniczyć w posiedzeniach naukowych, ale jakaś poradnia chorób nijakich poza strukturami akademickimi to już było jedno wielkie nic! Kto by tam zwracał uwagę na życiowo przegrane jednostki w niej pracujące? Powtarzając maksymę przekazaną przez matkę Matylda  recytowała sobie trzy razy dziennie:

Inny zwierz pewno załamałby łapy

I bił się w chrapy,

Wołając gromu, ażeby go dobił:

Nasz lis takich głupstw nie robił;

Wie, że rozpaczać jest to zło przydawać do zła.

Recytacje pozwalały jej przetrwać kolejne dni, jednak dominowało uczucie, że jest nikomu nie potrzebną jednostką  za całą swoją wyrafinowaną wiedzą medyczną i doświadczeniem klinicznym.

Po kilku tygodniach słuchania arii operowych, projektowania wirtualnych wypraw dookoła świata, wybieraniu własnej top listy cudów świata do odwiedzenie Matylda zdecydowała się na powrót do świata realiów zawodowych. Po namyśle zdecydowała się na pracę w placówce prywatnej zwanej Lecznica Lekarzy Specjalistów „Udana Kuracja”, którą zarządzała prezes Ewa Czapla – Ropuszańska. Pani prezes miała zmysł biznesowy, rozległe znajomości w kręgach prezesów i dyrektorów oraz oryginalne poglądy na motywację lekarzy do pracy. Przed wszystkim uważała ona, że lekarze pracują wyłącznie dlatego aby realizować swe powołanie do niesienia pomocy innym. Pieniądze zdaniem pani prezes powinny ich nie interesować ani nie odrywać od pracy. Przy takim podejściu do kwestii finansowych uzyskanie przez lekarzy wynagrodzenia każdego miesiąca graniczyło z cudem. Kto nie upomniał się przynajmniej trzy razy w sekretariacie o wypłatę ten jej nie otrzymywał.

– Nie wiem po co lekarzom potrzebne są pieniądze? – mawiała prezes Ewa.

Zaletą placówki była dobra jej lokalizacja w środku Wielkiego Miasta, miłe przedwojenne wnętrza i kompetentny personel średni. Od czasu do czasu gabinet odwiedzał jakiś rep przynosząc zaproszenie na kolejny wykład o postępach w medycynie.

Matylda starannie selekcjonowała otrzymywane zaproszenia w odróżnieniu od jej towarzyszki niedoli pod rządami ordynatora Wielkosza, nieco młodszej od niej  dr Bożysławy Laskowskiej – Malinowskiej. Sławka łykała wszelką wiedzę medyczną bez zastanowienia się od kogo pochodzi. Gdy nadeszło zaproszenie na wykład prof. Antoniego Przecientnego nie posiadała się z radości.

– Sławka, opanuj się! Nie łykaj każdej marketingowej głupoty – Matylda starała się wytłumaczyć towarzyszce niedoli co kryje się za zaproszeniem. Przecież Antoni nie widział połowy chorób wszelakich! Nie! Jestem zbyt dla niego życzliwa! Przecież on pracując za granicą, szefując w laboratorium w kraju, wyjeżdżając kilka razy w miesiącu na wykłady do innych miast nie widział osiemdziesięciu procent chorób wszelakich, a nijakich też, no chyba że ktoś rodzinie miał katar! – przekonywała Matylda.

Katar w gabinecie prywatnym był zagadnieniem nie mniej ważnym niż zawał serca w szpitalu. Pacjenci bezwzględnie wymagali realizowania zasady płacę i wymagam. Matylda podejrzewała, że niektórzy z nich byli mocno zdziwieni iż wychodząc z gabinetu nie otrzymywali certyfikatu zapewniającego nieśmiertelność.

2.Medycyna nowa, niech się stara schowa

Dotychczas zgromadzona wiedza szpitalna byłą niewystarczająca do kontynuowaniu praktyki lekarskiej w nowych warunkach. Przekonania jakie żywiła Matylda przez lata, że moc leczniczą ma tylko defibrylacji, ksylokaina 100 mg podanych z ręki, antybiotyk zaordynowany dożylnie nie sprawdzały się w świecie katarów zagrażających życiu pacjenta, bezgranicznie silnych bólów całego ciała, osłabienia wykluczającego udanie się do pracy i kilku innych stanów nagłych dziwnie nasilonych w poniedziałek rano. Okazywało się, że katar był cierpieniem daleko bardziej zaawansowanym niż wszystkie inne choroby całego świata. To przewartościowanie wiedzy medycznej wymagało nowych szkoleń.

Matylda postanowiła skorzystać z zaproszenia na konferencję organizowaną przez Szpital Staromiejski, gdzie przed laty zdawała egzamin specjalizacyjny z chorób wszelakich. Zapamiętała szpital jak okazały i elegancki – takim jawił się jej podówczas młodej lekarce przystępującej do egzaminu. Wizyta po trzydziestu latach od tych odległych wydarzeń była przykrym rozczarowaniem. Hall szpitalny wyglądał jak jeden wielki jarmark upstrzony licznymi kioskami. Wiszący tuż przy wejściu rząd płaszczy Matylda zdiagnozowała jak szatnie typu open space, tymczasem okazało się, że były to płaszcze wystawione na sprzedaż przez prężny biznes, który oblepiał medycynę na tysiąc możliwych sposobów.

-Ale gapa ze mnie! Zamiast numerka do szatni powinnam podać numerki karty kredytowej! Cale życie człowiek się uczy!

Plan biznesowy sprzedawcy płaszczy najwyraźniej zakładał, że pacjent przyjęty latem spędzi w zakładzie leczniczym tyle czasu, że przy wypisie będzie wymagał zakupu płaszcza na chłody jesieni. Odnaleziona w końcu szpitalna szatni wyglądała jeszcze bardziej komicznie niż reszta otoczenia. Obsługująca szatnię kobieta żądała od interesantów opłaty poczym w majestacie prawa wprowadzała transakcję do kasy fiskalnej!

– Gdybym była  kosmitą uwierzyłabym, że żyję w kraju o perfekcyjnym systemie płacenia podatków.

Sala wykładowa znajdowała się na czwartym piętrze, na które klekocąca i chybocząca się na boki winda dowoziła słuchaczy.  Sala wykładowa w szaroburej tonacji kolorystycznej wyglądała na obiekt nie remontowany od początki świata, parametry przestrzenne pomiędzy siedzeniem a pulpitem dowodziły, że projektant nigdy nie był na żadnym wykładzie. Na szczęście wykłady były interesujące i rekompensowały wszystkie niedostatki krajobrazu szpitalnego. Omawiano nieżyt alergiczny nosa, którego częstą przyczyną okazały się być koty. Gdyby ktoś chciał zniwelować ich alergizujące działanie powinien kąpać koty co najmniej trzy razy w tygodniu – dowodził wykładowca. Nauka kolejny raz wyprzedziła życie i zdrowy rozsądek i podążyła w jej tylko znanym kierunku – pomyślała Matylda.

– Nie przytulaj kota – brzmiał podprogowy przekaz nadany przez wykładowcę. To, że on jest miły, miękki i mruczy powabnie to tylko pozory dzięki którym cię wabi aby przekazać ci cały arsenał swoich alergenów. Bądź czujny! Jeśli obcujesz z czymś co wydaje ci się miłe bądź czujny podwójnie!

– Właściwie to słuszna zasada ostrożności – pomyślała Matylda, przypominając zasadę wyznawaną przez jedną z jej koleżanek, której motto brzmiało: unikaj przesadnie uprzejmych ludzi, to tylko maska pod którą skrywają swoje pazury agresji.

Po omówieniu alergenów wykładowca pokazał endoskopowe wnętrza nosów zaatakowanych przez różne choroby. Przypominały jaskinie. Matyldzie zdawało się, że w niektórych jaskiniach już kiedyś była…

– Dość tych fantazji! – skarciła samą siebie. Pora wracać do świata realnego. Seminarium dobiegło końca i pora było przygotować się do powrotu do domu. Nieodłącznym elementem powrotu z konferencji było przyniesienie Maniuli kolejnego długopisu. Zaopatrzyła się i tym razem w kilka egzemplarzy. Jeden z czarnych długopisów przypomniał jej wyjazd na kongres w Mediolanie  i wyprawę na zakupy do centrum handlowego La Rinascente. Jednorazowa wyprawa na kongres w towarzystwie Sławki, odbyta dzięki zaprzyjaźnionemu repowi, pozostawał miłym wspomnieniem domagającym się powtórki. Jednak aby to zdarzyło się potrzebne było posiadanie co najmniej miliona monet, których pod ręką akurat Matylda nie miała. Pozostawało marzyć i czekać na okazję, nadeszła ona z zupełnie nieoczekiwanej strony i okazała się być bardzo niecodzienna .

Podczas wizyty na kongresie Towarzystwa Krążeniowego Matylda nawiązała kontakt z wydawcą miesięcznika „Wszystko dla Zdrowia”. Asystentki obsługujące stoisko wydawnictwa chętnie odpowiadały na kolejne pytania zadawane przez Matyldę i w rezultacie rozmowa zakończyła się deklaracją współpracy w kwestii pisania artykułów na temat chorób wszelakich.  Po powrocie z konferencji do domu Matylda nie zwlekając siadła do komputera i napisała sprawozdanie z kongresu z nadzieją na publikację w piśmie. Redaktor naczelny artykuł nieco przeredagował dodając mu nieco dziennikarskiego stylu łagodzącego akademickie maruderstwo do którego to stylu pisania Matylda była wdrożona w czasach praktyki szpitalnej i artykuł został zakwalifikowany do druku.

– Pani Matyldo, co napiszemy odnośnie afiliacji? Już podobno pani nie pracuje u ordynatora Wielkosza? Czy dobrze jestem poinformowany? – zapytał wydawca.

– Dobrze jest pan zorientowany – odpowiedziała Matylda. Pracuję w firmie prywatnej jako lekarz, a co do artykułów to może niech pan napisze dziennikarz medyczny, freelancer. W końcu jest taka forma praktykowana prze dziennikarzy.

– Wolałbym jakąś placówkę medyczną podać jako pani miejsce pracy. Tak ujęta afiliacja wskazuje, że autor jest praktykującym lekarzem, to przyciąga czytelników – wyznał szczerze.

-Panie redaktorze, z tym jest pewien problem – odpowiedziała Matylda. Pracuję jako lekarz w Lecznicy Lekarzy Specjalistów „Udana Kuracja” gdzie prezesem jest pani Ewa Czapla – Ropuszańska, ale przecież nie będę pisała, że jest ona moim kierownikiem – stanowczym tonem wyznała Matylda. Nie była, nie jest i nigdy nie będzie – dodała rozwiewając ewentualne wątpliwości na przyszłość.

– No ale gdyby jednak jakoś to ulokować w strukturach medycznych to jak by pani proponowała? – nalegał redaktor.

– Panie redaktorze, czy zakłada pan, że ja bez kierowniczej siły narodu nie jestem w stanie napisać artykułu? –  odpowiedziała Matylda nieco poirytowana tym niespodziewanym zapotrzebowaniem wydawcy na posiadanie kierownika dyrygującego pracą autora.

-No dobrze, niech będzie freelancer – wydawca wyczuł, że nie namówi Matyldy na podporządkowanie się pod czyjekolwiek kierownictwo. Pojawienie się nazwiska Matyldy na łamach znanego pisma zachęciło innych wydawców do zaproszenia jej do współpracy, ale formuła dziennikarza medycznego, freelancera została zaakceptowana.

Mijały kolejne miesiące w czasie których Matylda pisała kolejne artykuły na akademicką modę o chorobach wszelakich, przyjmowała pacjentów w Lecznicy Lekarzy Specjalistów „Udana Kuracja” i wszystko wskazywało na to, że osiągnęła mini stabilizację zawodową w nowym świecie medycznych realiów.

Na jeden z sobotnich dyżurów zgłosiła się pacjentka z bólami w klatce piersiowej. Matylda zbadała pacjentkę i wykonała ekg w którym niczego szczególnie niebezpiecznego nie stwierdziła. Dla pewności zleciła jeszcze badania krwi, które wypadły prawidłowo. PO dwóch tygodniach od wizyty prezes Czapla – Ropuszańska wezwała Matyldę do gabinetu i  z dobrze wyprodukowaną troską na obliczu oznajmiła.

-Pani doktor, jest poważny problem… pacjentka, którą pani badała na sobotnim dyżurze zmarła… rodzina zastanawiała się dlaczego tak się stało… myśleli, że powinna pani skierować pacjentkę do szpitala… udało mi się wytłumaczyć, że zrobiła pani wszystko co powinna zrobić w takiej sytuacji… no rozumie pani… że dużo mi zawdzięcza – wyznała prezes Ewa.

-Nie bardzo rozumiem co pani prezes chce zasugerować, ale aby nie narażać panią na dalsze stresy obrony mnie przed wyimaginowanymi zagrożeniami składam niniejszym wymówienie ze skutkiem natychmiastowym – oznajmiła Matylda wzburzonym głosem.

-Ależ pani Matyldo po co tak się pani denerwuje? Ja tylko myślałam, że pani mi się odwdzięczy za wybronienie z kłopotów kierując więcej pacjentów na ten zabieg oczyszczania krwi, który oferujemy pacjentom od pewnego czasu. Ludzie słabo rozumieją jakie korzyści mogą odnieść z tego wspaniałego zabiegu i trzeba by ich mocniej zachęcać.

– Pani prezes, było miło, ale się skończyło, oto moje wymówienie – Matylda położyła dokument na biurku prezes Ewy.

-Pani Matyldo! ależ nie ma powodów tak rozstawać się na zawsze! Niech pani zmieni treść pisma i weźmie bezterminowy urlop bezpłatny.

-No dobrze – zgodziła się Matylda i opuściła lecznicę „Udana Kuracja” z poczuciem, że była to Udana Decyzja.

Trzeba było rozpocząć na nowo poszukiwania placówki, w której mogłaby realizować swój zawód wyuczony za młodu. Ktoś z kolegów polecił jej prywatną firmę medyczną „Pusty Kieliszek” specjalizującą się w leczeniu pacjentów uzależnionych od alkoholu. Firmę prowadził znany jej z czasów studenckich lekarz, którego ulubionym zajęciem było przesiadywanie z butelką piwa w studenckim klubie medyków. Przy kolejnym wysączonym piwie zwykł mawiać:

-Coś mnie hepar ( łac. wątroba) boli, chyba na tej flaszce trzeba skończyć konsumpcję na dziś. Trzeba dbać o wątrobę.  Po kolejnym takim stwierdzeniu koledzy zaczęli na  miłośnika napojów niskoprocentowych wołać per Hepar i tak już zostało. Matylda umówiła się na spotkanie z prezesem „Pustego Kieliszka” i po krótkiej rozmowie zdecydowała się na podjęcie pracy.

-Aha, pani doktor mamy taki zwyczaj, że pacjent podaje nam imię i nazwisko ale my go nie legitymujemy… rozumie pani… nie wszyscy chcą mieć dokumentację leczenia się w „Pustym Kieliszku” na swoje nazwisko – oznajmił nieoczekiwanie Hepar.

Matylda miała ochotę  podrzeć napisane przed chwilą podanie o przyjęcie do pracy. Resztkami sił opanowała wzburzenie na obyczaje Hepara i wszystkich prezesów oraz nowych zwyczajów w medycynie komercyjnej.

-Rozumiem więc, że jeżeli pacjent poda w rejestracji, że nazywa się Kazimierz Wielki to mam przyjąć jego oświadczenie jako wiarygodnie i nie dociekać czy może w istocie jest to Władysław Łokietek, czy tak? – zapytała Matylda.

-Znakomicie to pani ujęła – ze śmiechem odpowiedział prezes Hepar.

Na pierwszy dyżur Matyldy zapisał się tylko jeden pacjent. Pracował jako tłumacz kabinowy podczas międzynarodowych konferencji i nie krył faktu iż alkohol pozwał mu na opanowanie stresu jaki towarzyszył tej pracy. Nie wszystkie dolegliwości  dało się opanować popijając wino więc postanowił przebadać się pod kątem chorób wszelakich.

Matylda po zbadaniu pacjenta wpisała do historii choroby krótką notatkę o powodach konsultacji i zadowolona opuściła nowe miejsce pracy. Jednak radość okazała się być przedwcześnie wygenerowanym uczuciem. Następnego dnia już o 8;30 dzwonił do Matyldy pełen wzburzenia prezes Hepar.

-Koleżanko, przejrzałem dokumentację którą pani sporządziła i muszę stwierdzić, że wymaga ona gruntownej poprawy. Jest zbyt lakoniczna.

-Czy ja dobrze słyszę, że lekarz innej specjalizacji ocenia moją dokumentację  sporządzoną u pacjenta, który podaje dowolne dane osobowe i zaleca mi rozbudowanie tej fikcji? – dopytywała się Matylda.

-Koleżanko, my w psychiatrii mamy taki zwyczaj, że wszystko bardzo dokładnie i szczegółowo opisujemy – oznajmił Hepar.

-Nic nie stoi na przeszkodzie aby pan kontynuował swoje zwyczaje, ale już beze mnie – stwierdziła wzburzona Matylda.  Proszę usunąć moje nazwisko z listy lekarzy przyjmujących w pańskiej przychodni.

Matylda z zaskoczeniem odkryła, że rozstawanie się z nieciekawym miejscem pracy wcale nie jest trudne, zwłaszcza jak przynajmniej raz podjęło się taką decyzję podjąć.

– Nie mogę co tydzień zmieniać miejsca pracy. Muszę trochę odpocząć od tej nowej medycyny.

Mały odlot do świata wirtualnego okazał się dobrą kuracją. Matylda przeglądała internet, czytając artykuły fachowe oraz programy medycznych kongresów zagranicznych odkrywała ze zdumieniem, że można zajmować się medycyną nie kontaktując się z pacjentami i co było nie mniej ważne z prezesami wszelkiej maści.

3.Lingwistyka na co dzień i od święta

Czas płynął i Maniula z przedszkolaka awansowała na uczennicę. Wymagało to kolejnej restrukturyzacji domu, między innymi urządzenia dziecku miejsca do odrabiania lekcji. Francis jako zapalony majsterkowicz postanowił zbudować córce stanowisko do pracy z ruchomym blatem, który miał przemieszczać się w górę wraz ze wzrostem dziecka. Maniula rosła, ojciec przemieszczał blat ku górze, zdawało się że wszystko idzie zgodnie z planem, gdy pewnego dnia przy kolacji posiadaczka rosnącego harmonijnie z dzieckiem mebla wyznała:

-Mima, gdy tak słucham to wszystkie dzieciaki mają szufladę… – wyznała zasmucona Maniula. A ja nie mam szuflady przy moim biurku.

– Córeńko już naprawiamy ten brak! – oznajmiła Matylda i zacisnąwszy lekko pasa na domowym budżecie wyasygnowała kwotę niezbędną na zakup biurka z szufladą. Innym nieczęsto spotykanym problemem w życiu innych dzieci, a dotykającym Maniulę,  był rozkład lekcji w środę.

-Wiesz Mima, z całego tygodnia to najbardziej nie lubię środy – wyznała  któregoś razu przy obiedzie.

– A dlaczego córeńko nie lubisz środy – zapytała zaintrygowana Matylda.

– Bo wiesz wszyscy ode mnie ściągają z zeszytu rozwiązania zadań, a w środę matematyka jest pierwszą lekcją… no i matematyka się zaczyna, a ja nie mam swojego zeszytu i na dodatek nie wiem kto go ma – wyznała Maniula.

– Musisz dbać bardziej o swoje interesy – doradziła matka.

Konflikt interesów w życiu rodzinnym zdarzał się w wielu miejscach zupełnie niespodziewanych. Francis był miłośnikiem starannej pielęgnacji swojej fryzury, brwi, brody oraz wąsów. Z wielkim zapałem kremował też  swoje zmarszczki. Siedząc pewnego dnia co najmniej trzy kwadranse przed lustrem w łazience usłyszał za drzwiami stukanie i głos Maniuli:

-Czy długo jeszcze  będziesz się kremował? My też śpieszymy się na zajęcia oraz do pracy i chcemy skorzystać z łazienki – zawiadomiła zajętego mistrza fryzur.

-Już wychodzę, jednak nie sposób oprzeć się refleksji – zauważył Francis, że rodzina oznacza między innymi tłok w niewłaściwych miejscach i o nietypowej porze.

-Mogłeś zostać bezdzietnym kawalerem – odpowiedziała żona. Była to jej typowa riposta na utyskiwania męża na niedogodności  życia rodzinnego.

Matylda spoglądając na dorastającą Maniulę miała wrażenie, że ogląda film już kiedyś widziany. Nowsza edycja filmy była może bardziej kolorowa, światowa i wyedukowana w nieznanych pokoleniu poprzedniemu kwestiach.

-Maniula będziesz brunetką, tak jak twoja matka i babcia – oznajmiła przyglądając się córce pewnego poranka. Mówię ci to bo ja sama nie zauważyłam, że  byłam brunetką.

-Mima ja jestem szatynką – odparła zdecydowanym tonem Maniula. Ten ciemniejszy odcień jest od żelu na włosach.

-Też tak myślałam jak byłam młodsza, choć w czasach mojej młodości nie były znane żele do włosów –odpowiedziała Matylda.

Czas płynął, włosy rosły aż osiągnęły imponującą długość sięgając do połowy łopatek. Ani się wszyscy obejrzeli aż Maniula dotarła do klasy maturalnej i przed wszystkimi stanęła potrzeba przedyskutowania kierunku studiów. Matylda dyskretnie sugerowała medycynę, jednak nie wywierała szczególnych nacisków. Przekonanie że lekarka rodząc dziecko zaopatruję rodzinę w zastaw „Mały Lekarz” nie było w Matyldzie zbyt silne, nie miała też kliniki o los której musiałaby się martwić przed przejściem na emeryturę. Córka wybrała studia ekonomiczne na uczelni prywatnej, jednak po zrobieniu licencjatu odczuła potrzebę posiadania w swym życiorysie doświadczeń związanych ze studiami uniwersyteckimi.

-Maniula to nie jest konieczne, popatrz na rodziców – oboje nie studiowaliśmy na uniwersytecie i nie narzekamy.

-Muszę zdać na najtrudniejszy wydział żeby nikt mi nie wytykał, że studiowałam na prywatnej uczelni – oznajmiła Maniula.

– Córeńko ludzie potrafią innym wytykać najdziwniejsze sprawy, życia nie starczy aby zadowolić wszystkich toksycznych malkontentów – przekonywała matka.

– Będę zdawać na hungarystykę, tam jest dziesięciu kandydatów na jedno miejsce… jak się tam dostanę to wszystkim udowodnię, że potrafię zdać egzamin wstępny na uniwersytet.

Jak postanowiła, tak zrobiła i ani się wszyscy obejrzeli w przestrzeni domowej zaczęły fruwać różne dziwnie brzmiące słówka. Program edukacji obejmował dogłębną znajomość języka węgierskiego nawet tak egzotycznych terminów jak piła łańcuchowa albo pantoflarz.

– Po co mi takie słowa, czy ja kiedyś je zastosuję, w jakim kontekście? – zastanawiała się.

-Kontekst może być różny. Możesz na przykład zadać retoryczne pytanie – sugerowała matka przyszłej hungarystki.

– Jakie? Nie mam pojęcia do czego mi się te słówka mogą przydać – odpowiedziała Maniula.

– W jakimś lingwistycznym towarzystwie błyśniesz takim zdaniem: gdzie jest moja piła łańcuchowa – powiedział pantoflarz. – zasugerowała Matylda.

– A może nie będę dalej wkuwać węgierskiego i przeniosę się na slawistykę – oznajmiła Maniula któregoś wieczora.

– Akceptujemy wszystkie języki świata, że starocerkiewnosłowiańskim – pogodnie oznajmiła Matylda. Twoja babcia na polonistyce uczyła się tego języka. Każdy uniwersytet jest w stanie edukować w we wszystkich możliwych specjalnościach, jedynie luźno związanych z rynkiem pracy.

– Tobie to dobrze, medycyna to konkretny fach – odpowiedziała Maniula.

– Właśnie mam plan aby oddalić się dostojnym krokiem od tego konkretnego fachu –wyznała Matylda.

– No co tyyyy… Mima opowiadasz, a kto nas będzie leczył, chyba nie będziemy błąkać się po przychodniach w poszukiwaniu lekarza.

– Nie będziecie się błąkać. Zamierzam zachować aktywne prawo wykonywania zawodu lekarza, jednak nie planuję narzucać się coraz bardziej namnażającym się na rynku klientom medycyny, świadczeniobiorcom  i innym ofiarom marketingu medycznego.

– Uff, oddycham z ulgą – jęknęła Maniula. Skoro tak posłuchaj jakich słówek węgierskich nauczyłam się dziś rano. To są nazwy pór roku:  tavasz, nyár, ősz, tél.

-Czy to oznacza wiosna, lato, jesień, zima? – zapytała Matyda.

-Tak!

-Gdy słucham różnych węgierskich słówek, to mam wrażenie, że język ten brzmiał kiedyś podobnie do znanych języków, ale niechcący się rozsypały jego litery. Węgrzy bojąc się, że jakiś inny naród zabierze im litery szybko i pozbierali i ułożyli w zupełnie przypadkowej kolejności i tak już zostało.

-Talán – odpowiedziała Maniula- czyli być może.

-Maniula może na dziś już dosyć tych węgierskich słówek, bo uszy mi się przeciążają i nie będę w stanie odróżnić szmerów w stetoskopie.

Mimo ferii następnego dnia Maniula zerwała się z łóżka już o świcie i najwyraźniej szykowała się do wyjścia.

-Czy ty masz zajęcia na uniwerku? – zapytała matka.

-Nie mam, są ferie, ale lecę na mecz w którym Maciek gra – odpowiedziała Maniula. Potem wstąpię do fryzjera i obetnę włosy na krótkie.

– To „Kruche  Wafle” nadal grają? – zdziwiła się Matylda.

-Niestety rozpadły się jak to z waflami się zdarza i Maciek założył nową drużynę o nazwie „Moralni Zwycięzcy” – wyznała Maniula.

-Dobra nazwa! Sukces zawsze zapewniony! Trzymam za nich kciuki – odpowiedziała Matylda.

Maniula pojawiła się pod wieczór w nowej fryzurze w której wyglądała jak zupełnie nowe dziecko.

– Co za miłe zjawisko! Nowe dziecko w rodzinie, a fryzura bardzo fajna – stwierdziła na widok Maniuli.  Rano pojawił się problem. Włosy sterczały we wszystkich możliwych kierunkach.

-O losie! Jak ja wyglądam! – jęczała Maniula. Podobno jest taka fryzura just out of bed, ale czy można w niej pokazać się światu? – dopytywała się młoda hungarystka.

– Nazwę fryzury tłumaczymy na język ojczysty następująco: spałam źle na każdym boku. A tak na poważnie to nie martw się, włosy nawet najkrótsze odrastają – pocieszała matka nową edycję swojego dziecka.

– A wiesz co Mima, już zdecydowała –  niespodziewanie zmieniła temat rozmowy Maniula. Przenoszę się na slawistykę.

– Przenoś się gdzie tylko masz ochotę – odpowiedziała matka. Za moich młodych lat nie mieliśmy możliwości ani świadomość, że języki obce będą nam potrzebne. Długi czas byłam przekonana, że znajomość dwustu pięćdziesięciu odgałęzień nerwu trójdzielnego będzie mi bardziej w życiu potrzebne niż znajomość języków obcych. Co więcej miałam lunetowate widzenie medycyny i głębokie przekonanie, że tylko szpital jest jedynym miejscem jej uprawiania.

– Co to znaczy wiedzenie lunetowate? – zaytała Maniula.

– Widzisz tylko to co jest w środku pola, a nie masz pojęcia co się dzieje na jego obwodzie – objaśniła Matylda. Środek pola to jedna z  lokalizacji, ale nie zawsze wysoka ranga.

                                                   ***

Matylda dla poprawy samopoczucia i wizerunku zawodowego postanowiła wysłać kilka abstraktów na kongres chorób wszelakich w Paryżu.  Pomyślała, że wymiana ukłonów z różnymi vipami medycznymi na kongresie korzystnie wpłynie na jej czasowo zmodyfikowany wizerunek zawodowy. Po kilku rozmowach z kolegami z sąsiadującego oddziału chorób wszelakich przygotowała merytoryczną treść trzech doniesień i zalogowała się na stronie kongresu aby zająć się ich internetową ekspedycją. Ku jej zaskoczeniu  zmora afiliacji także grasowała  na kongresie.

– Co zrobić? Jak z tego wybrnąć? Jakim sloganem  zapełniającego kratki programu komputerowego?  – zastanawiała się Matylda.

– Mam! – zawołała sama do siebie. Napiszę NZOZ w Wielkim Mieście. Program nazwę połknął i nie protestował przeciwko jej brzmieniu, szczęśliwie nie domagał się podania nazwiska kierownika placówki. Hierarchiczność, wiernopoddaństwo, sztywne kanony powtarzane bezrefleksyjnie od lat w medycynie były tym co kompletnie  kłócił się z jej wolnym duchem.

Otwierając kolejnego dnia pocztę napotkała zaproszenie skierowane do nowych autorów z korporacyjnego miesięcznika Lekarskie Diagnozy, który otrzymywali wszyscy lekarze na adresy domowe. Kto nie ryzykuje ten nie… podróżuje na kongresy oczywiście – oznajmiła samej sobie i postanowiła spróbować szczęścia na łamach prasy korporacyjnej. Napisała artykuł o wypaleniu zawodowym lekarzy i ku jej miłemu zaskoczeniu został on zakwalifikowany przez redaktora naczelnego do druku. Żywy odzew od obolałych i wypalonych zawodowo czytelników zachęcił ją do posłania kolejnego tekstu polemizującego z mitami na temat zawodu lekarza. Wymyślanie następnego tematu było zajęciem wymagającym zaangażowania sporej liczby szarych komórek, na szczęście z pomocą pośpieszył jej redaktor naczelny Marek Markiewicz.

– Matylda, a może byś napisała coś o lekarskich bazgrołach, znaczy receptach i historiach chorób? – wysapał do telefonu.

– Dzięki za podrzucenie tematu, już się biorę do roboty – odpowiedziała Matylda.

Temat był na tyle dobrze jej znany, że artykuł powstał w dwa dni. Dla zilustrowania omawianego zagadnienia Matylda zamieściła fragment historii choroby nabazgrolonej przez jednego z mistrzów w tej konkurencji z dawnej drużyny Wielkosza. Poprosiła aby czytelnicy nadesłali swoje wersje rozszyfrowanego tekstu. Ilość maili, która nadeszła do redakcji przeszła wszelkie oczekiwania. W tej sytuacji nie pozostawało nic innego jak kontynuować zgadywanki i nadać nowej rubryce nazwę. Po krótkie dyskusji redakcyjnej zdecydowano się na nazwę rubryki  „To się zdarza. Rozszyfruj Lekarza!”  Matylda nieoczekiwanie stałą się posiadaczką afiliacji i tożsamości. Była to nadal medycyna ale w innymi wydaniu, któremu na imię było  dziennikarstwo medyczne.

Mając kolejne artykuły na koncie zdecydowała się po jakimś czasie aplikować o przyjęcie do Stowarzyszenia Dziennikarzy Medycznych (SDM). Skompletowała wszystkie swoje artykuły, nie wykluczając akademickiego nudziarstwa, wypełniła kwestionariusz z prośbą o przyjęcie, na którym  uzyskała rekomendację dwóch członków stowarzyszenia i z drżeniem serca złożyła dokumenty w sekretariacie SDM. Po dwóch miesiącach uzyskała informację, że jej podanie zostało pozytywnie rozpatrzone przez stosowne gremia. I tak po kilku latach szukania nowej tożsamości, przymiarek afiliacyjnych wyłoniła się z z niebytu nowa postać  – redaktor Matylda Przekora. Niegdysiejsza niewolnica powołania do medycyny uzyskała wolność i nową tożsamości niczym świadek koronny w procesie dowodowym o istnienie życia po byciu lekarzem. Tak przynajmniej Matyldzie się zdawało.

Powracając z kongresu w Paryżu rozmarzyła się w wizjach wolnościowych – oto ja niegdysiejsza niewolnica Isaura wracam z kongresu w Paryżu gdzie prezentowałam swoje doniesienie i nie musiałam nikogo pytać o zgodę na wyjazd. Można jednak wybić się na samodzielność – monologowała sama ze sobą Matylda. Gdy miała już za chwilę całkowicie odpłynąć w krainę nieokiełznanych fantazji wolnościowych  do jej uszu dobiegły słowa:

– Czy jest na pokładzie lekarz? Jeżeli ktoś z państwa jest lekarzem prosimy o zgłoszenie się do personelu pokładowego.

– No tak pewnie ktoś dostał zatrzymania krążenia i będę musiała reanimować delikwenta. Tylko jak ułożyć ciało? – zastanawiała się. Już wiem! wzdłuż przejścia między fotelami – postanowiła.

Rzeczywistość okazała się nie tak straszna jak sugerowała to lekarska wyobraźnia. Jeden z pasażerów poczuł duszność i prosił o stewardesę o pomoc. Personel pokładowy podał w międzyczasie tlen i sytuacja zdawała się normować.

– Od czego powinnam zacząć? – zastanawiała się Matylda. Tego na żadnych wykładach ani ćwiczeniach nie uczono! Pamiętam z pierwszego roku wykład o zaopatrzeniu medycznym marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, wszystkie dwieście pięćdziesiąt gałązek nerwu trójdzielnego, literacki opis aury padaczkowej, zasady diagnozowania gorączki niejasnego pochodzenia ze szczególnym uwzględnieniem podwzgórzycy   i parę innych umiejętności pierwszej lekarskiej potrzeby, a od czego zacząć udzielanie pomocy na pokładzie samolotu nie wiem! Nie wiem! – powtarzała sama do siebie. Na szczęście coś jej chyba aktywowało się w podwzgórzu bo doznała olśnienia.

– Mam! Już wiem! Przedstawię się pasażerowi, jest przytomny, więc mogę od tego zacząć!

– Jestem dr Matylda Przekora – oznajmiła po angielsku pacjentowi i jego żonie siedzącej obok.

– Zbadam panu puls aby zorientować się w ogólnym stanie pańskiego zdrowia, to bardzo cenna metoda, praktykowana od stuleci – dodała z miną profesjonalisty, który z pulsu pacjenta  potrafi wszystko wyczytać. Filmowym gestem ujęła przegub pasażera i zatopiła się w analizie fal tętna. Co powinniśmy ocenić? Przed oczami stanął jej asystent z chorób wszelakich na trzecim roku. Z powodu kształtu czaszki mówiliśmy na niego Wieżowaty – rozrzewniła się Matylda. No dobra bez zbyt długiego wspominania – powiedziała sama do siebie w duchu.  Oceniam częstość, równość, miarowość, napięcie i porównanie w tętnicach jednoimiennych.

– Pański puls jest prawidłowo częsty, równy, miarowy, dobrze napięty. Teraz porównam z pulsem po drugiej stronie. Matylda ujęła oba przeguby. O dobra wiadomość! Pański puls jest dobrze wyczuwalny po obu stronach.

Po tak gruntownym badaniu i tylu dobrych nowinach pacjent z oka mgnieniu poczuł się wyleczony.

– Pani doktor czy musimy lądować wcześniej, czy możemy bez problemów dolecieć do Wielkiego Miasta – dopytywała stewardesa.

-Wszystko jest pod kontrolą, możecie państwo lecieć zgodnie  z planem – oznajmiła Matylda.

4.Wirtualność, realność i normalność

Niezależnie od osiągnięć dziennikarskich, doraźnych wydarzeń naukowych nierozwiązanym problemem pozostawała praktyka lekarska. Żując po raz kolejny temat Matylda zdecydowała się na zastukanie do drzwi kolejnej prywatnej placówki. Zgodnie z zasadą do trzech razy sztuka obie strony doszły do porozumienia i dylemat afiliacji został rozwiązany przynajmniej czasowo. Przyjmowała nieskomplikowane przypadki i zdawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Kolejny dyżur dobiegał końca, gdy wpadł do poradni pacjent z kategorii ja muszę do doktora zaraz i natychmiast. Recepcja ze zrozumiem podeszła do potrzeb pacjenta i zawiadomiła dr Matyldę, że jeszcze jeden pacjent zmierza do jej gabinetu.

– Co pana do mnie sprowadza? – zagaiła Matylda.

– No pani doktor jest taka jedna sprawa… że gdy wracałem z urlopu… to zachciało mi się sikać… no i nie było widać żadnego WC na horyzoncie… więc poszedłem w krzaki… no i taka straszna rzecz mi się stała…

– Co się stało w tych krzakach? Proszę kontynuować swoją opowieść – Matylda oczami wyobraźni widziała już seks pozamałżeński, objaw pierwotny kiły w miejscu typowym, wzywanie żony…

– O losie okrutny, dlaczego mnie tak ciężko karzesz i w dodatku na koniec dyżuru? – zapytała los bezgłośnie.

– No i  w tych krzakach pani doktor, jak się wysikałem to mi kleszcz wskoczył na ten… tego… no na ten narząd.

– No tego jeszcze brakowało abym musiała kleszcza ewakuować – pomyślała Matylda lekko spanikowana.

– No i pani doktor, ja tego kleszcza sam próbowałem usunąć ale mi się rozkawałkował

– Czego pan ode mnie oczekuje? – zapytała Matylda bliska omdlenia.

– No, że mi pani doktor te kawałki usunie – wyznał pechowy pacjent.

-Proszę pokazać miejsce z kleszczem – oznajmiła dyplomatycznie Matylda i przystąpiła do oględzin. – No faktycznie widzę tu jakieś małe fragmenty, ale wie pan, tu trzeba innego fachowca niż ja. Postaram pana umówić do odpowiednich kolegów. Za trzecim telefonem udało się uzyskać deklarację przyjścia z pomocą pechowemu pacjentowi.

– Bardzo pani dziękuję – entuzjastycznie zawołał pacjent.

– Tylko niech pan po drodze po ciemku nigdzie nie sika, bo znowu coś pana zaatakuje – oznajmiła Matylda i przystąpiła do pakowania swojego sprzętu. Ja już się chyba nie nadaję do niesienia pomocy będącym w potrzebie, baterie mi się wyczerpały. Zjeżdżam do bazy.   

Syndrom pilnego pacjenta zgłaszającego się na pięć minut przed zamknięciem poradni powtarzał się co jakiś czas. W pewien listopadowy wieczór rejestratorka zatroskanym głosem oznajmiła przez telefon:

– Pani doktor zgłasza się niezapisany pacjent, skarży się na silny ból głowy i prosi o przyjęcie. Przyjmie pani, prawda? Bo ja już wydałam mu kartę choroby, tylko niech pani szybko go załatwi, bo ja idę przez park do domu, a tam ostatnio wieczorem napadają na kobiety – w tle słychać było dźwięk kluczy wyjętych w celu sprawnego zamknięcia przychodni.

Do gabinetu wszedł miłej prezencji mężczyzna, lekko utykający na prawą nogę. Wąskie spodnie, skórzana bluza , drobny feler ortopedyczny nie ujmował mu niczego z miłej męskiej prezencji.

– Co panu dolega? – zapytała Matylda. Podobno boli pana głowa.

– Tak boli mnie, bo wie pani ja choruję na nadciśnienie i od kilku tygodni nie biorę leków, chciałem sprawdzić jak będę się czuł bez leków.

– No to już teraz pan wie. Nie warto na przyszłość ryzykować. Proszę się rozebrać do połowy, zbadam pana.

– Pani doktor, może nie trzeba mnie badać, skoro niczego złego pani nie widzi patrząc na mnie, a głowa mnie boli z powodu niebrania leków.

– Muszę jednak pana zbadać, proszę się rozebrać – powtórzyła Matylda.

-Wolałbym nie badać się – upierał się pacjent – to znaczy wolałbym się nie rozbierać.

– A dlaczego wolałby się pan nie rozbierać – zapytała zaintrygowana Matylda.

– Bo wie pani ja noszę damską bieliznę – wyznał pacjent. Matylda nie bardzo rozumiejąc opory pacjenta dodała dla zachęty:

– Rozumiem, mamy teraz niedobory na rynku odzieżowym, pewnie ma pan różową koszulę z bawełny, lekarz niejedno wdział w swoim życiu, proszę się rozebrać do badania.

Pacjent zdjął sweter i oczom Matyld ukazała się bohaterska męska, owłosiona pierś przyodziana w damską koszulkę bogato zdobioną w koronki, pod którą prześwitywał elegancki staniczek o rozmiarze zbliżonym do zera. Pacjent z wdziękiem obsunął ramiączka i wystawił swą pierś do badania.

– Proszę oddychać, nie oddychać, dziękuję może się pan ubrać. Wszystko jest w porządku – oznajmiła Matylda resztkami sił. Medycyna to zawód dla herosów – pomyślała wyczerpana nadmiarem niespodzianek w gabinecie lekarza praktyka. 

Postanowiła odpocząć od niespodzianek świata realnego przepełnionego pacjentami  na nowo otwartym forum internetowym dla lekarzy www.penicilium24.com . Na forum pacjentów wprawdzie nie było ale problemów nie brakowało.

Tymczasem dookoła powstawał nowa rzeczywistość, w której liczył się sukces i pieniądze. Wszystkie dotychczasowe umiejętności jakie Matylda nabyła w ciągu wielu lat swojej studenckiej i podyplomowej edukacji były jakieś mało przydatne, nie w tym rozmiarze który interesował otoczenie, z zupełnie innego świata. Nie dość tego większość imprez szkoleniowych urządzano w eleganckich hotelach do których trzeba było przychodzić odpowiednio elegancko ubranym. Jeden kostiumik wizytowy zawsze miała w szafie, ale ile razy można chodzić w tym samym stroju? – zastanawiała się. Niespodziewanie okazało się, że szpitalny fartuch wydawany przez siostrę gospodarczą miał wiele zalet – był za darmo, co poniedziałek można było go wymienić na nowy, czysty i wyprasowany, a do tego miał dwie kieszenie w których mieściła się pieczątka, portfel z dokumentami i klucze do domu. Trudno było paradować z torebką pod pachą po oddziale przez cały dzień.

Na konferencjach urządzanych na nową modę pojawiały się koleżanki z dawnych lat wystrojone niczym królewny na wydaniu. Matylda przy nich czułą się jak przybysz z innego świat. Po pierwsze nie była tlenioną blondynką z długimi włosami, jak większość koleżanek z szpitala. Po drugie nie nosiła szpilek na wysokim obcasie, licznych dzwoniących bransoletek na przegubie dłoni, korali na szyi, dużych pierścionków na co najmniej trzech palcach, pomalowanych lakierem na jaskrawe kolory. Nie dość tego zamiast torby ze złotymi ozdobami nosiła sportowe plecaki.

Z powodu odrębności intelektualnej, charakterologicznej i wizualnej czuła, że Akademia w każdej  odmianie i odsłonie nie była jej światem. Pewnie by utonęła w tych porównawczych rozważaniach gdy na biurku zadzwonił telefon.

-Dzień dobry pani doktor, a raczej pani redaktor – zagaił szef miesięcznika „Wszystko dla Zdrowia”. Mam do pani pytanie i jednocześnie ciekawą propozycję…

Tak słucham pana z uwagą, panie redaktorze – odpowiedziała Matylda.

– Otóż mamy klienta, który poszukuje dziennikarza medycznego do wykonania zlecenia.

– Jakie to zlecenie panie redaktorze? – zapytała zaciekawiona Matylda.

– Trzeba pojechać na kongres chorób wszelakich do Dallas, obsłużyć konferencję prasową na  której będą prezentowane wyniki badania klinicznego z wykorzystaniem ich leki, no i oczywiście napisać artykuł na ten temat. Dodam od razu, że nasze łamy są otwarte dla takiego tekstu.

– Brzmi ciekawie, a gdzie jest haczyk? – zapytała przytomnie Matylda. Żaden wielki ordynator nie podjął się tego atrakcyjnego zadania? Trudno w to uwierzyć.

– Pani doktor, pani redaktor… problem leży w tym, że zgodnie z wymogami musi to być dziennikarz i w dodatku osoba posiadająca wizę dziennikarską uprawniającą do udziału w takiej konferencji. No i sama pani rozumie, że żaden z profesorów nie podejmie się takiego zlecenia.

– Jednym słowem chce pan abym pognała do ambasady po wizę, spakowała się w pięć minut i poleciała do Dallas. Taki Latający Holender mam być, czy tak?

https://pl.wikipedia.org/wiki/Lataj%C4%85cy_Holender_(legenda)#/media/File:Flying_Dutchman,_the.jpg

– Niech pani pamięta, że Latającego Holendra podobno dużo ludzi widziało nieopodal Przylądka Dobrej Nadziei – oznajmił szef „Wszystko dla Zdrowia”. No dodam też, że nasz zleceniodawca  bardzo zainteresował się tym iż pisze pani do „Lekarskich Diagnoz”, które lekarze otrzymują na adresy domowe.

– Panie redaktorze z tym Przylądkiem Dobrej Nadziei podszedł mnie pan niezwykle skutecznie. Czytam przepisy odnośnie ubiegania się o wizę amerykańską dla dziennikarzy, wnoszę opłatę i pędzę na spotkanie z przygodą – oznajmiła Matylda.

Jak to z przygodą zdarza się, w ambasadzie nie obyło się bez emocji. Konsul starannie przejrzał kwestionariusz Matyldy po czym przystąpił do analizowania gruntu metodą wielokrotnego zapuszczania sondy badawczej.

– Wybiera się pani na kongres chorób wszelakich , czy tak? – zagaił na wstępie.

-Tak panie konsulu, mam taki zamiar – odpowiedziała Matylda.

– Choroby wszelakie to duży i trudny dział medycyny, jak da pani sobie radę merytorycznie z obsługą kongresu? – dopytywał się administrator wiz.

– Jestem z wykształcenia lekarzem, specjalistą w zakresie chorób wszelakich, więc mam nadzieję, że poradzę sobie nie gorzej niż ci dziennikarze, którzy nie mają takiego wykształcenia i doświadczenia.

– Oooooo, to ciekawe co pani mówi! – zawołał z entuzjazmem konsul. A czy będzie chciała pani praktykować medycynę w naszym kraju?

– Nie mam takiego zamiaru, już się nacieszyłam praktyką  w swoim kraju – odpowiedziała Matylda.

– Bo gdyby pani chciała…

-Zapewniam pana, że nie mam takich chęci. – podkreśliła Matylda.

Po wyjściu z ambasady zadzwoniła do wydawcy miesięcznika i wygłosiła tradycyjną formułę.

– Panie redaktorze, melduję wykonanie zadania, wiza dziennikarska jest w moim paszporcie – oznajmiła Matylda.

– Znakomita wiadomość! To ja dodam jeszcze jedną, a właściwie dwie informacje. Będzie pani towarzyszyć w podróży pani Teresa  Strojniczak, która reprezentuje producenta.

– Cieszę się! Znam Teresę i miło mi będzie z nią podróżować – odpowiedziała Matylda. A ta druga informacja czego dotyczy?

– Otóż zleceniodawca po namyśle chce aby z naszego kraju przyjechało dwóje dziennikarzy. Może zna pani kogoś odpowiedniego – zapytał głosem pełnym nadziei redaktor.

-Znam bardzo odpowiednią osobę… – odpowiedziała bez chwili wahania Matylda. To mój mąż Francis, też dziennikarz.

– O super! Jak najbardziej odpowiednia osoba. Czy może pan redaktor szybko załatwić sobie wizę? – zawołał pełen entuzjazmu redaktor.

– Postaram się go namówić – odpowiedziała Matylda.

Wizyta Francisa w ambasadzie przebiegła  bez zbędnych pytań, zwłaszcza o praktykę lekarską na odległym kontynencie. Nie od dziś wiadomo było, że tylko lekarze mogą czynić kłopoty, przedstawiciele wszystkich innych zawodów nie mieli takich możliwości – pomyślała Matylda.