Gorączka złota – odcinek drugi

Rozdział 2: Pożytecznik Społeczny 

Wszyscy bywalcy Wirtualandii coraz bardziej i bardziej upajali się nową sytuacją, dotychczas im nieznaną, a przez to niezwykle zachwycającą. Najbardziej fascynowała ich bezgraniczna wolność… Ach, ta porywająca wirtualna wolność! Kto choć raz zaznał tego boskiego uczucia, był w pewnej mierze stracony dla życia w różnych odmianach niewoli, jaką tak naprawdę oferowała Realandia. Jego umysł i wyobraźnię ogarniało niedające się do końca zdefiniować upojenie, zapał do korzystania z uroków życia człowieka wolnego. Porywające prądy i fale nieznanej dotychczas ekscytacji ogarniały wyzwolony organizm, roznosząc się zrazu szybko, ale z czasem powoli i leniwie, bez zbędnego pośpiechu docierając do wszystkich zakamarków umysłu, ciała i wyobraźni. Nie było takiej części ciała, komórki organizmu, której by nie ogarniało to dogłębnie i bez reszty zniewalające szaleństwo wolności.

 

Falowanie, wznoszenie się, opadanie… zdawało się, że będzie trwało wieki i bez końca. Tak przynajmniej sądzili wszyscy, którzy po raz pierwszy doświadczali stanów boskiej wolności. Ba! Nawet nie podejrzewali, że może być inaczej. Jest wspaniale i zawsze tak będzie – zdawały się mówić wszystkie komórki zniewolonego organizmu, a nawet wszystkie najdrobniejsze struktury wewnątrzkomórkowe. Gorące fale rozkoszy sprawnie transmitowały po całym ciele fosfolipidy retikulum endoplazmatycznego, a białka wewnątrzkomórkowe wprost gotowały się z podniecenia w zderzeniu z kolejnym sztormem wrażeń.

Nagle w ten raj boskich odczuć, które miały trwać bez końca, wkradało się przez nikogo niezaplanowane zdarzenie… Może był to drobny bodziec, impuls, coś tylko z pozoru małego, ale, jak się potem okazywało, o odległych skutkach zupełnie niemożliwych do przewidzenia.

W rozfalowanym osobniku malał zapał do kolekcjonowania zniewalających uczuć, pojawiała się lękliwość, powściągliwość finansowa, ograniczenie konsumpcji, zmniejszenie poziomu oczekiwań. Niespostrzeżenie rozpasany wirtualny hedonista zmieniał się w niskobudżetowego i potulnego odmieńca.

Oglądanie takiego osobnika na wszechobecnych monitorach analizujących zachowania wszystkich obywateli Realandii i Wirtualandii nasuwało tylko jedną myśl każdemu menedżerowi politycznej inżynierii społecznej Nowego Wspaniałego Świata. Czy możliwe jest stworzenie hodowli takich uległych osobników na masową skalę? Mogliby przydać się na czas kolejnego Naprawdę Wielkiego Kryzysu lub na następne wybory powszechne. – Byliby bardzo pożyteczni społecznie – zauważono na pewnej naradzie w Ameerland Global Bank.

– Taki, nazwijmy dokładnie i po imieniu takiego osobnika, Pożytecznik Społeczny – zawołał Wiliam F. Johnson, prezes Ameerland Global Bank (AGB). – Ktoś taki z pewnością nie miałby coraz to nowych żądań w zakresie świadczeń finansowanych przez budżety Unii Stanów Autonomicznych (USA) lub Związku Samodzielnych Republik Realandzkich (ZSRR).

Piękna nazwa, ten Pożytecznik Społeczny! Jak by to było po łacinie? Utiliter Socialis? Jak coś ma łacińską nazwę, to zaraz wygląda bardziej uczenie i poważnie. – Ileż to czasu trzeba, aż wystąpi korzystna społecznie zmiana i wyhoduje się większa liczba takich egzemplarzy? – rozważano kolejny raz w Rekseli, stolicy Związku Samodzielnych Republik Realandzkich, gdy koncepcja masowej hodowli Pożyteczników Społecznych na specjalnych plantacjach zaczęła samorzutnie krążyć po gabinetach władzy, błąkać się po korytarzach ważnych instytucji bankowych i partii politycznych.

Właściwie kontrolowana i rozwijająca się pod odpowiednim nadzorem plantacja Pożyteczników Społecznych byłaby daleko bardziej pożądana z punktu widzenia globalnego biznesu bankowo-politycznego niż niekontrolowanie rosnąca populacja Szkodników Antyspołecznych, która pleniła się na prawo i lewo we wszystkich republikach i stanach na każdym kontynencie Nowego Wspaniałego Świata.

Myśl o hodowli Pożyteczników Społecznych była bardzo atrakcyjna, ale z drugiej strony jak coś pójdzie nie tak w nadzorowanej hodowli i przeskoczy w przeciwną stronę? Zacznie taki genetycznie zmodyfikowany mutant głośno artykułować wszystkie swoje żądania i oczekiwania, to co wtedy będzie? – zastanawiali się aktywiści inżynierii społecznej. Co gorsza, znajdzie się inny mutant, który będzie realizował te życzenia! Rozpocznie się marnotrawienie publicznych pieniędzy, realizowanie czeków wystawianych przez budżety państwowe i wypisywanie ich komu popadnie.

Pewnego dnia zauważono, że niektóre z bezmyślnie wypisywanych czeków prawdopodobnie zupełnie przez przypadek wyglądały jak recepty. Gdy na jednej z narad kreatorów Nowego Wspaniałego Świata zaczęto się tym całym czekoreceptom uważnie przypatrywać, dostrzeżono małe dwie literki „Rp.” – Cóż one znaczą? – zapytano szefa Ministerstwa Wszystkich Pacjentów Sarmalandii, doktora Bartolomeo Karierra-Nieuwierra. – One znaczą „recipe”, czyli „weź” – odpowiedział drżącym głosem minister. Po tym wyznaniu otarł pot z czoła i podciągnął na wyższe partie brzucha miękko osuwające się ku dołowi gustowne hajdawery.

– Jak to „weź”? – zdziwili się wszyscy uczestnicy narady. – I my nic nie mamy tu do powiedzenia? Naprawdę nic??? Tak dalej być nie może! – oznajmili jednogłośnie.

Nie można było dopuścić do dalszego tolerowania stanu, w którym ktokolwiek poza przedstawicielami władzy ot, tak sobie coś brał i dawał innym ludziom! Wyjaśnienia ministra Bartolomeo, że owo może i trochę bezpardonowe „weź” jest korespondencją skierowaną przez lekarza do aptekarza, utonęły wśród wrzawy jedynie słusznie oburzonych głosów polityków i innych decydentów. Postanowiono, że niezbędne będą długofalowe i zakrojone na szeroką skalę działania zapobiegawcze, mające na celu ukrócenie raz na zawsze tych niecnych praktyk typu „weź”. Bez pełnego zapanowania nad społecznymi apetytami na czekorecepty, których koszt realizacji stanowi spory odsetek budżetu w każdym kraju, kontynuowanie kreacji Naprawdę Wielkiego Kryzysu nie może się udać! – szeptano na naradach w Ameerland Global Banku i w gabinetach najważniejszych polityków.

Nad tym, jaki jest szczegółowy mechanizm prowadzący do zmiany ludzkich zachowań, zastanawiano się na niejednym posiedzeniu w gabinetach kreatorów nowego ładu społecznego. Wiedza menedżerska nie wystarczała do rozwiązania zagadki, doświadczenia socjologów i psychologów, z których tradycyjnie korzystano w rozgrywkach politycznych, też były nieprzydatne. Zdecydowano więc sięgnąć po wiedzę przedstawicieli nauk biologicznych, będących do tej pory na nieco bocznym torze uwagi władz Nowego Wspaniałego Świata.

– Od czego zacząć poszukiwania i badania przyczyn zmienności ludzkich zachowań i rosnących apetytów konsumpcyjnych? – pytano.

– Od białka, wszak życie jest formą istnienia białka – odpowiadali zgodnie przedstawiciele nauk biologicznych. Postanowiono podejść do tematu w sposób naukowy i poważny. Na specjalnym sympozjum w Bootonie, mieście leżącym na północy Unii Stanów Autonomicznych, najbardziej doświadczeni badacze przedstawili kreatorom Nowego Wspaniałego Świata podstawy teorii polimorfizmu białkowego, jako prawdopodobnej przyczyny leżącej u podstaw wszelkich zmian oraz nowych jakości i nowych zachowań w świecie biologii. Skoro dochodzi do zmian w białkach, to wcześniej czy później musi dojść do zmian w stylu życia ludzi – twierdzono.

– Być może jest to pozornie minimalna różnica w strukturze białek, na przykład zmiana sekwencji pojedynczych aminokwasów. Powiedzmy przykładowo, że tyrozyna wskakuje na miejsce alaniny i w demonstrowaniu szaleńczej wolności coś się zacina, mutuje, zmienia – mówił profesor Mark Lenton podczas sympozjum w Bootonie. – Niby nic wielkiego, taka zamiana miejsc aminokwasów, a jednak! W wyniku takiej zmiany powstaje nowa jakość biochemiczna, a w ślad za nią po pewnym czasie może powstać także nowa jakość psychologiczna i społeczna. Jest teoretycznie możliwe – kontynuował profesor – że po pewnym czasie życia z takim polimorfizmem z nastawionego na konsumpcję osobnika wyrośnie jego niskokonsumpcyjna odmiana. Pojawi się osobnik analizujący każdy zakup, a wstrzemięźliwość konsumpcyjna w każdej dziedzinie życia będzie mu towarzyszyć niczym cień.

Koncepcja polimorfizmu białkowego jako drogi do zmiany zachowań konsumpcyjnych, przedstawiona przez profesora Marka Lentona, zdaniem większości naukowców zdawała się mieć bardzo dobre podstawy teoretyczne. Kwestią czasu było jej szczegółowe rozpracowanie, poznanie wszystkich mechanizmów i dróg prowadzących do zmian na szlaku od aminokwasów do codziennych zachowań ludzi.

Po poznaniu mechanizmów pojawiania się zmian, następnym naturalnym etapem byłoby wykorzystanie zidentyfikowanych przemian biochemicznych przez wdrożenie ich do strategii globalnego planowania w Nowym Wspaniałym Świecie. Era lokalnych, przypadkowych i nieskoordynowanych tradycyjnych aktywności politycznych odchodziła szybkim krokiem do lamusa. Wielkie wojny nikomu nie były potrzebne. Stratedzy polityczni propagowali rządomyślność, a jeżeli z kimś wojowano, to jedynie z nieprawomyślnymi opozycjonistami na słowa. Od dawna Nowym Wspaniałym Światem rządziła bezwzględna biopolityka, która nie wahała się przed żadnymi rozwiązaniami, a marzeniem politycznym niejednego było stworzenie przemysłowej metody produkowania rządomyślnych obywateli.

Masowa hodowla rządomyślnego Pożytecznika Społecznego szczególnie przydałaby się w Sarmalandii, krainie w której obywatele mieli najgłębsze z możliwych przekonanie, że nic nie muszą robić i wszystko mogą dostawać. Ciągle oczekiwali, że dostaną więcej i więcej, szczególnie w zakresie usług medycznych. Bywanie w gabinetach lekarskich było wręcz sportem narodowym, najpopularniejszą rozrywką i hobby każdego Sarmalandczyka i każdej Sarmalandki. Żaden inny kraj nie podawał w sprawozdaniach tak masowego korzystania z usług medycznych. Stale rosnący budżet przeznaczany na ochronę zdrowia w Sarmalandii niepokoił obserwatorów politycznych i biznesowych Nowego Wspaniałego Świata.

– Trzeba wreszcie coś z tym zrobić! – mówiono na naradach w Rekseli, stolicy Związku Samodzielnych Republik Realandzkich, do którego Sarmalandia należała od kilku lat. – Trzeba, trzeba – potakiwali wszyscy uczestnicy narad. – Ale jak to osiągnąć? – dodawali.