Władca pieczątki – odcinek trzeci

Poprzedni odcinek

Mimo oddanych Brygad Poszukiwaczy, koncentratorów Ępatii przed przychodniami wszystkich Roślinnych sprawy nie miały się tak jak oczekiwano. Niezadowolenie w świadczeniobiorcach narastało, sondaże pokazywały coraz to niższe słupki, a wybory zbliżały się szybkimi krokami.

Dr Bartolomeo Karierra – Nieuwierra zwołał naradę najbardziej zaufanych doradców Ministerstwa Wyłącznie Dobrych Decyzji. Dla zapewnienia właściwego poziomu bezpieczeństwa, komfortu narad, no i zagwarantowania ich dokumentacji na Jedynie Słusznych Serwerach wybrano ustronny hotelik w Rekseli.

Przybycie na miejsce obrad potwierdzili w centrali wczytując komórką kod kreskowy umieszczony na końcowym przystanku autobusu trasy Airport – City

Spacerkiem przeszli do hotelu i w zacisznych apartamentach odetchnęli po trudach podróż, następnego dnia czekał ich nie lada wysiłek intelektualny – jak cudzym kosztem dogodzić świadczeniobiorcom jeszcze bardziej.

Delegaci po pożywnym śniadaniu jęli obradować. Długie godziny płynęły, a sprawy nie posuwały się do przodu. Gdzieś przed północą jeden z delegatów zapytał Matyldę, która otrzymała akredytacje prasową na wspomnianych obbradach:

– Na jakich zasadach pracujesz pisząc artykuły czy książki? – Artykuły sprzedając prawa autorskie, a książki udzielając licencji niewyłącznej – odpowiedziała Matylda.

– Co to znaczy, że udzielasz licencji niewyłącznej?

– Artykuł pozostaje moją własnością, ja jedynie użyczam danej redakcji prawa do jego użytkowania.

-Mam, mam! – krzyknął delegat i walnął się dłonią w czoło. -Licencja niewyłączna na pieczątkę! To jest to! Dr Roślinny udziela  swoim Wiecznym Podopiecznym licencji niewyłącznej na użytkowanie pieczątki. Najsłabsze ogniwo w systemie ochrony zdrowia wzmocnione! Problem rozwiązany!

Szybko przedstawił pomysł obradującemu gremium. Wszyscy byli zachwyceni, a pochwałom nie było końca. Na gorąco przygotowano Rozporządzenie w sprawie Licencji Pieczątki i nadano mu bieg.  Każdy dr Roślinny zobowiązany został do wykonania kopii swojej pieczątki i przesłania jej za pokwitowaniem  na adres każdego Wiecznego Podopiecznego. Odbiorca będący świadczeniodawcą od tej pory wypisywał sobie recepty na co miał ochotę.  To było jedyne słuszne i oczywiste rozwiązanie. Skoro w ustaleniu rozpoznania pomagał mu internet to nie można był marnować tych trafnych rozpoznań utrudnionym brakiem do pieczątki. Taki kapitał wiedzy medycznej i doświadczenia w leczeniu nie mógł się marnować! Żaden rozsądny organizator ochrony zdrowia nie mógł pozwolić aby wiedza zdobyta pracowitym klikaniem po internecie pozostała nie przekuta w Czyn Terapeutyczny.