Kaczka dziennikarska – rozdział 3: Początki epoki freelancera

Poprzedni rozdział

Następny rozdział

Rozdział 3: Początki epoki freelancera

Określenie freelancer czyli wolny strzelec użył po raz pierwszy szkocki pisarz Walter Scott (1771 – 1832) w swojej powieści Inavhoe.

Walter Scott

https://en.wikipedia.org/wiki/Walter_Scott#/media/File:Sir_Henry_Raeburn_-_Portrait_of_Sir_Walter_Scott.jpg

Bohaterem powieści jest najemny rycerz  po angielsku free lance czyli wolny strzelec posługujący się lancą, o której czytamy

Jej lekkość i wyważenie umożliwiały zręcznemu i wyszkolonemu kawalerzyście niezwykle szybkie operowanie bronią (możliwe było operowanie dwoma palcami). Lanca miała uniwersalne zastosowanie, zarówno podczas przełamującej szarży jak i w indywidualnych pojedynkach w bitewnym ścisku, we wszystkich kierunkach, praktycznie w każdych warunkach terenowych, przeciw każdemu przeciwnikowi, czy to uzbrojonemu w broń białą czy palną. Specyficzną szermierkę nazywano „sztuką robienia lancą”.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Lanca

Jednym słowem same zalety, podobnie jak w pracy freelancera dziennikarza lub przedstawiciela innych zawodów twórczych. Co ciekawe pojęcie freelancer nie używa się w odniesieniu do pracowników fizycznych – donosi Wikipedia.

Artykuły w początkowym okresie mojej kariery dziennikarskiej podpisywałam jako niezależny dziennikarz medyczny, czasami okraszając zdobytym tytułem specjalisty European Society of Hypertension. Kilkanaście lat temu nie były jeszcze rozpowszechnione  blogi i pozycja blogera nie wystarczała aby być uznana za rodzaj afiliacji.

W lipcu 2006 roku założyłam konto na blogspot.com, a blog swój nazwałam Maść Tygrysia

http://krystynaknypl.blogspot.com/2006/07/

Szkoda, że nie wytrwałam na tym blogu, bo pisałam fajnie i z temperamentem.

Ostatnie zdanie w tym poście o 2nd pathway career – święte słowa! – miałam świadomość od początku jak zmienił się mój status.

 Cytat z mojego bloga z 2006 roku Maść Tygrysia

Na blogu Maść Tygrysia umieściłam fragment mojego opowiadania „Randka pod sekwoją” przetłumaczonego przez Kate na język angielski.

 Z Tamarą Nelson na tle Kansas City, srebrny naszyjnik z bursztynową biedronką oraz przetłumaczona na język angielski Date under a sequoia były prezentami które przywiozłam dla niej

Na wycieczkę wybrałam się zachęcona ofertą z biura turystycznego na Av. Tulum w Cancun, gdzie byłam na kongresie Interamerican Society of Hypertension. Tak opisywałam  wycieczkę:

Autobus zbierał turystów z różnych hoteli w Cancun. Zgromadzonych wszystkich wycieczkowiczów  zawieziono do centrum turystycznego, gdzie przesiedliśmy się do innych autokarów. W wyniku tych przenosin trafiłam na pokład autobusu dość późno i przyszło mi siedzieć obok właścicielki fioletowego kapelusza. Liczyła chyba ona na towarzystwo swojego nakrycia głowy w jakże nietypowym kolorze, które rozłożyła na sąsiednim siedzeniu, ale z powodu braku innych wolnych miejsc musiała przystać na towarzystwo nieznanej turystki z Polski.

W międzyczasie powoli nawiązywała się z moją sąsiadka rozmowa i lody powoli topniały bowiem w oglądanym na trasie przejazdu punkcie tkania dywanów i zdobionych, ludowych talerzy zrobiłyśmy sobie wspólne zdjęcie. Wymieniłyśmy się też wizytówkami.

Moją towarzyszką okazała się być Amerykanka  o nietypowym imieniu Tamara  zamieszkała w Kansas City. Podczas drogi dowiedziałam się, że pracuje jako dyrektor marketingu w branży medycznej, ma syna Jeffa i wychowanicę Yordi z Kuby. Od słowa do słowa i po kilku godzinach byłyśmy przyjaciółkami w amerykańskim rozumieniu tego określenia.

Dojechaliśmy do terenu piramid w Chichen Itza, który to teren ma status Muzeum Narodowego. Można było zwiedzać piramidy z przewodnikiem mówiącym po angielsku lub po hiszpańsku. Ja wybrałam oczywiście przewodnika anglojęzycznego, a moja towarzyszka podróży przewodnika mówiącego po hiszpańsku, bowiem znała ten język  bardzo dobrze, o czym miałam okazję przekonać się trochę później.

Piramidy wywarły na mnie bardzo duże wrażenie, robiłam sporo zdjęć – szkoda, że takim marnym sprzętem i jeszcze bez należytej świadomości fotograficznej. Potem zawieziono nas do restauracji na obiad podczas którego oglądaliśmy występy taneczne młodej Meksykanki, która tańczyła tańce ludowe. Obiad spożywałam w towarzystwie grupy Amerykanów, bowiem moja sąsiadka Tamara zaprosiła mnie do stolika. W pewnym momencie jedna z Amerykanek zauważyła na napis na mojej koszulce kupionej w Tunisie i wykrztusiła:

– Byłaś w kraju… arabskim???

Wyglądałam w jej oczach na nieomal bohaterkę narodową, która odbyła wycieczką na księżyc, a może jeszcze dalej!

Podczas drogi powrotnej rozmawiałam z Tamarą na różne tematy, ale czułam, że podczas takiej wielogodzinnej rozmowy potykałam się o braki w słownictwie angielskim.

Fot. Plakat w Berlaymont Building

Dojechaliśmy do domu pod wieczór i Tamara żegnając się ze mną sympatycznie wygłosiła słynną frazę:

-Mogłabyś lepiej mówić po angielsku…

Zachęciła mnie jak nikt dotąd. Duże zasługi należy też przypisać mojej córce mówiącej często

Masz to wszystko w głowie, tylko poszukaj dobrze.

Date under a sequoia

Tamara Halson was at an unidentifiable age typical for women in their fifties who have reasonable taken care of themselves in the past. Dressed in a striped polo shirt and jeans she seemed to like wearing blue. This color harmonized well with her light blue eyes which often revealed an analytic look that softened only after she had accepted the new facts. Her neck was decorated with a single string of tiny beads. Every now and then she brushed medium length dark red hair off her forehead. This gesture exposed neat fingernails covered with pearl pink polish.

Slowly the conversation between the passengers accelerated and was gradually enriched with more personal details. The travel companion lived in Houston which she described as a city in the southern US with badly organized public transport. When Catherine was recounting the details of applying for the American visa, Tamara repeated over and over:

– Incredible! Incredible!

– I can show you the visa to your country, if you want…

– Can you show me? Really? That’s so interesting! – she exclaimed.

– I can’t believe it that you actually have to make an appointment with the consulate on this expensive telephone line! It’s incredible that you have to pay 100 dollars not even knowing whether the visa will be issued!

– Tamara – Catherine rose two fingers – I swear that all that I’m telling you is true!

– I must confess something – Tamara announced with a solemn tone.

– Yes, I’m listening…

– Kate, I deeply apologize on behalf of the American people and our government.

– You don’t have to apologize to me. I have undergone all procedures and covered all expenses of my own free will, because I wished to do so. And besides it wasn’t you who invented these procedures so you don’t have to feel responsible and there’s no reason why you should apologize to me for anything.

When she finished with the visa story, Catherine went on describing the details of crossing the American border.

– Tamara, tell me, will all of us have to arrive in your country barefoot until the end of the world?

– Kate, I have apologized to you once already but I am so ashamed that I must add one more thing: believe me, it’s all temporary. Believe me! – Tamara exclaimed with a typical American emphasis.

– In Poland we say that it’s temporary solutions that are long-lasting. But let’s change the subject.

– OK, Kate. Who do you work for?

– For myself.

– Well, that’s obvious but for which company?

– For different publishers of medical newspapers and magazines.

– So we can say that you are a freelance journalist, is that so? – Tamara enquired.

– You can describe it that way. And you Tamara, who do you work for?

– For the government – she answered briefly.

– Oh, that sounds so American. In every second movie I can hear that someone works for your government. What do you do in your work?

– I’m employed in the electronics business.

– Oh, that’s interesting! I’m a huge fan of modern electronics. And what does your company do? – Catherine asked.

– It solves difficult problems – Tamara answered with self-restraint.

– That I would have never guessed – Catherine answered laughing – but what specifically?

– I have already told you.

– How mysterious you are! I bet you work for the FBI.

– Oh, Kate, you’ve got quite an imagination if you see a secret agent in every citizen of our country… well, well… Regardless of what I do if you ever come to Houston, we really have to meet.

– Earlier I’ll send you an e-mail and as for our meeting I’m afraid it won’t be soon. You really give visitors a hard time at the border. The experience is quite unforgettable.

– This will change, I assure you, Kate – Tamara declared – Trust me!

– I would like to believe you but I have the impression that it’s a beginning of madness. In May I will be for the second time in this part of the world, on a congress in San Francisco, and then I will have to work hard in order to pay off my debts.

– Do you use credit cards? – Tamara enquired.

– Yes, but I always pay off my credit on time.

– Oh, that’s just like me. Do you know that most of the American tourists stay in these elegant hotels on credit that will never be fully paid off?

– That’s unbelievable! I would never go on an exclusive holiday on credit. I see, Tamara, that you’re not a typical American.

– Why do you think so? – she enquired with interest.

– Because you are slim and you pay off the debt on your credit card.

– Indeed I am different from my fellow countrymen in these two issues. And maybe we could find some more – Tamara added mysteriously.

Inny mój blog dedykowany okresowi pracy w Państwowym Szpitalu Klinicznym nr 1 w Warszawie nazwałam Grupa Kliniczna.

http://grupakliniczna.blogspot.com/

Z blogiem tym wiąże się ciekawa historia ponieważ wymieniam w nim nazwiska kolegów emigrantów 1968 roku, z którymi pracowałam w początkach mojej kariery szpitalnej. Po latach dowiedziałam się, że syn jednej z wymienionych osób odnalazł ten blog w internecie, a w nim nazwisko swojej matki i był tym faktem bardzo wzruszony.

W 2007 roku założyłam konto na www.photoblog.com/mimax2 

i jest to moja najtrwalsza afiliacja blogowa. Jestem tam do dziś! Mój nick @mimax2 pochodzi od słowa Mima – tak na mnie mówią domownicy ( taka zmieniona wersja od słowa Mama). Było ono jednak za krótkie, więc dodałam „x2”. Bardzo mile wspominam scenkę z Paryża związaną z tym nickiem, gdy wychodziliśmy gdzieś wszyscy do miasta i Helcia, nasz wnuczka zawołała:

-@mimax2, Francis chodźcie!

Francis to z kolei domowe imię mojego męża Mieczysława.

W 2008 roku założyłam blog Nie przesalaj, w którym opisywałam zagadnienia związane z dietą niskosolną

http://nieprzesalaj.blogspot.com/2008/

Nie były to jednak w owych latach  afiliacje na blogach uważane za odpowiednio ważne, aby się z nimi poważnie liczono, a influencerzy jeszcze nie istnieli na taką skalę jak współcześnie.

– Co powinnam napisać w afiliacji gdy zechcę posłać pracę naukową na zjazd? – ten dylemat męczył mnie przez dłuższy czas. Mam! – krzyknęłam pewnego razu po całym dniu rozmyślań na temat mojej ówczesnej afiliacji. NZOZ w Warszawie – jest struktura medyczna, brzmi fachowo i nikogo nie wyszczególnia.

W tym czasie rozpoczynała się już moda na posiadanie Indywidualnych Praktyk Lekarskich i posiadanie takiej rejestracji byłoby pewnym rozwiązaniem.  Niestety kwestionariusze do wypełnienia jakie obowiązywały w Okręgowej Izbie Lekarskiej były tak skomplikowane, że nie byłam w stanie przebrnąć przez wszystkie kratki i rubryczki do końca. Zarządzający tymi kwestiami jeden z moich kolegów z czasów studenckich przydzielił mi nawet asystentkę do wypełnienia, ale gdy doszło do wyznania na którą stronę świata wychodzą okna w moim hipotetycznym gabinecie lekarskim zrezygnowałam z tych zwierzeń… Po czasie mogę stwierdzić, że był to znakomity odruch obronny organizmu przed biurokracją, która zabija wszystkie zdrowe tkanki w medycynie.

Gdy mój dorobek powiększył się zdecydowałam się aby aplikować o przyjęcie mnie w szeregi Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Konieczne było przedstawienie swojego dorobku oraz rekomendacji dwóch członków tej organizacji. Po  nieco żmudnych poszukiwaniach udało się zdobyć niezbędne autografy i stremowana złożyłam dokumenty w sekretariacie oddziału warszawskiego SDP.

Moja pierwsza legitymacja prasowa

Zostałam przyjęta w dziennikarskie szeregi. Zachęciłam także do złożenia aplikacji o przyjęcie do SDP kilka osób współtworzących Gazetę dla Lekarzy. Status ogólnokrajowej organizacji zrzeszającej dziennikarzy jest odbierany bardzo pozytywnie przy zagranicznych akredytacjach.

W tym czasie zajmowałam się także wygłaszaniem wykładów i jeden z nich wygłosiłam dla kolegów dziennikarzy oddziału warszawskiego SDP. 

Wykład dla dziennikarzy

W tym czasie poza pisaniem artykułów wygłaszałam także wykłady dla przedstawicieli innych zawodów jako wykładowca freelancer.

Przez pewien czas byłam także czloniem International Federation of Journalists

Moja legitymacja International Federation of Journalists

Piękna legitymacja, zwana czerwoną blachą, działała bez otwierania! Już same złote napisy na czerwonym tle działały niczym czerwony dywan ; ) Byłam członkiem tej organizacji w latach 2004 -2008.

Moja wizytówka freelancera w poczcie mailowej

Krok po kroku budowałam swój freelancerski wizerunek. Niekiedy pomocnym faktem było posiadanie dyplomu lekarza – gdy zleceniodawca życzył sobie, żeby był to dziennikarz z dyplomem lekarza. Tak było w przypadku akredytacji na konferencji prasowej w Wiedniu, podczas której ogłoszono wyniki badania ONTARGET.

Moja akredytacja na konferencji prasowej na temat badania klinicznego ONTARGET, Wiedeń 2007

Oglądając artykuły w medycznych czasopismach naukowych zauważyłam, że autorzy ( zwłaszcza panie) często dawali swoje niezbyt aktualne fotografie. Może z braku odpowiedniego zdjęcia pod ręką, może z chęci odmłodzenia się wobec czytelników. Nie podobała mi się ta praktyka a la fotograficzna chirurgia estetyczna dla ubogich. Podczas pracy nad jednym z wywiadów zdjęcia moich rozmówców wykonywał profesjonalny fotograf. Postanowiłam i ja wykonać takie zdjęcia dla siebie i mojej rodziny. Pomysł był bardzo dobry, bowiem zdjęcie które nazywam redaktor Dziunia ilustruje  moje artykuły i konta na portalach społecznościowych do dziś.

Moje zdjęcie, na którym nazywam siebie redaktor Dziunia.

Ten figlarny nick nadałam sobie na tym zdjęciu z powodu makijażu. Na co dzień nie maluję się tak intensywnie, a makijaż na zdjęciu został dodany przez grafików jednego z moich wydawców prasy kolorowej.

Podczas sesji fotograficznej miałam makijaż, ale nie w tak intensywnym kolorze. Mam wrażenie, że także piwny kolor moich oczu został zintensyfikowany oraz zostałam mocniej przypudrowana przez grafika komputerowego .

Zdjęcie oryginalne z sesji fotograficznej

Utalentowani graficy komputerowi potrafią osadzić człowieka w niejednej ciekawej roli – poniższe zdjęcie jest tego przykładem.

Kardiolog interwencyjny dr red. Dziunia przy pracy ; ) ( a nie dr med. – to nie jest literówka!) 

Ta aranżacja fotograficzna została wykonana w związku z  burzliwą wymianą poglądów w środowisku lekarskim na temat hipertensjologii wiosną 2019 roku. Poprosiłam mojego męża, który jest także grafikiem komputerowym, o wykonanie kompozycji dwóch zdjęć: mojej głowy transplantowanej na postać ze zdjęcia pochodzącego z pracowni kardiologii interwencyjnej. Zdjęcie to wykonałam podczas teletransmisji z pracowni na salę wykładową  na której odbywała się konferencja. Dla porządku dodam, że kompozycja fotograficzna nie jest bardzo mocno oderwana od faktów, bowiem mam pewne doświadczenie praktyczne związane z kariologią interwencyjną. W początkach mojej praktyki szpitalne zdarzyło mi się podczas dyżuru kilka razy zakładać elektrodę endokawitarną w ostrym bloku przedsionkowo – komorowym III stopnia w przebiegu zawału mięśnia sercowego. W tych odległych czasach elektrody zakładali interniści na oddziałach które miały sale R.

Rozdziały

1.Wstęp do bardziej szczegółowych zwierzeń

2. Kiedy wszystko się zaczęło?

3. Początki epoki freelancera

4. Debiut powieściowy Maść Tygrysia

5. Powieka modelki i dalsze opowiadania

6. Ach ta afiliacja!

7. Moje wiersze

8.Fotoblogu „Modne Diagnozy” by @mimax2

9. Dziennikarz interwencyjny w akcji

10. Zostaję Sermo community columnist

11. Akredytacje krajowe – Sejm, Kancelaria Prezydenta

12. Akredytacje amerykańskie Stany Zjednoczone i Argentyna

13. Akredytacje na konferencjach organizowanych przez Komisję Europejską

14. Akredytacja w Australii

15. Współpraca z mediami wysokonakładowymi

16. Gdzie mieszkałam podczas wyjazdów dziennikarskich?

17. Ciekawe miejsca konferencji prasowych

18. Ciekawi ludzi spotkani na dziennikarskiej drodze

19. Gazeta dla Lekarzy

20. Podsumowanie

Dodatek: spis opublikowanych artykułów