Modne diagnozy – odcinek pierwszy

 

Motto:

„(…) niezadowolenie jest jedną z kluczowych cech, które z człowieka czynią pisarza. Nie wystarcza cierpliwość i znój, musimy czuć przymus ucieczki od tłumów, towarzystwa, życia codziennego i zamknięcia się na osobności. Pragniemy cierpliwości i nadziei, byśmy w naszych dziełach potrafili stworzyć pełne głębi światy. (…) Pisarz zamykający się w pokoju z początku rusza w podróż w głąb siebie, by po latach odkryć wieczne prawo rządzące literaturą: musi posiąść sztukę opowiadania własnych opowieści tak, jakby były one opowieściami wszystkich ludzi, jak też sztukę tworzenia opowieści innych ludzi tak, jakby były one jego własnymi opowieściami, bo tym właśnie jest literatura.”

Orhan Pamuk, wystąpienie podczas wręczenia Nagrody Nobla 2006.

Rozdział 1: Wchodzisz na własne ryzyko!

Po blisko pół wieku obcowania z medycyną Matylda doszła do wniosku, że są trzy grupy chorób: wszelakie, nijakie i niebylejakie. Z pierwszymi obcowała w swej klinicznej młodości, drugie starała się leczyć na etapie praktyki ambulatoryjnej, a trzecie obsługiwała jako dziennikarz na zagranicznych kongresach, konferencjach i posiedzeniach.

Kochała kongresowe i konferencyjne życie naukowe miłością nieprzemijającą. Jednak jak to w uczuciach bywa, wzajemność nie była zjawiskiem stałym. Od poważniejszego zaproszenia na ciekawy kongres zagraniczny upłynęło już sporo czasu i trzeba było przestawić się na obsługę mediową wydarzeń krajowych. 

Rozpoczął się właśnie sezon chudej siedmiolatki. Zaproszenie na obsługę mediową konferencji w zakresie chorób niebylejakich przyjęła więc z zainteresowaniem. Pomyślała, że będzie to pewna odmiana emocjonalna po dziesięcioleciach obcowania z chorobami wszelakimi, a także okazja do przekonania się czy ordynator Wielkosz ma swoich naśladowców, kontynuatorów i uczniów.

Gospodarzem konferencji była placówka medyczna położona na skraju Wielkiego Miasta, w której Matylda jeszcze nigdy nie była. co stanowiło dodatkową zachętą do odbycia wyprawy. Na bezrybiu trzeba szukać złotej rybki w nietypowych lokalizacjach – powiedziała sobie na usprawiedliwienie tej ekstrawaganckiej eskapady.

Przemierzała obrzeża Chicago, Cancun, Atlanty w pogoni za wiedzą kongresową, dlaczego miałby nie poznać przedmieść Wielkiego Miasta? Wyruszyła kilka minut po  godzinie dziewiątej służbowym transportem i po dziesięciu minutach jazdy przez śródmieście okolica stała się zupełnie nieznana. Widoki za oknem samochodu potwierdzały  tezę, że istnieje Architektura i Budownictwo.

To co było po obu stronach jezdni nie wyglądało na Wielkie Miasto z jego charakterystycznymi obiektami mającymi swoją historię i urodę. Na szerokich przestrzeniach rozciągało się  budownictwo bez wyrazu i bez urody. Po trzech kwadransach jazdy byli na miejscu. Krajowe Centrum Chorób Niebylejakich (KCCN) ścinało z nóg  wyglądem już od pierwszego spojrzenia. Obok tablicy pamiątkowej poświęconej bohaterom historycznych wydarzeń, w odległości nie przekraczającej jednego metra pyszniła się reklama bankomatu w towarzystwie zaproszenia do udziału i finansowego wsparcia  geszefciarskiej imprezy roku. Szok wizualny to było eufemistyczne określenie.

Entry at your own risk – coś szeptało Matyldzie do ucha, miał ochotę zawrócić się na pięcie i odjechać. Dalej było tylko gorzej – ściany upstrzone jarmarczną ofertą handlową, ogłoszenia, nalepki, karteluszki, zawiadomienia zajmowały znaczącą powierzchnię ścian całego KCCN.

Uczestnicy konferencji schodzili się powoli. Przed salą konferencyjną dyplomowana profesor chorób niebylejakich Euzebia Krochmal – Krochmalińska z umęczonym  wyrazem twarzy opędzała się ze wszystkich sił od przybyłych na konferencję mediów. Cierpienie nie tylko malowało się na  obliczu Euzebii, ale emanowało z każdego gestu i kroku. Trudno było nie cierpieć przy mediach zadających niewygodne pytania.

– Ile czasu czeka pacjent na zabieg? – rzucił pytanie redaktor z audycji Wyżyny Medycyny.

– Musi czekać rok – odparła z dumą profesor Euzebia.

– A jeżeli coś… – próbował dociec redaktor sitkowy podtykający mikrofon Euzebii.

– Nie teraz! – prychnęła do sitka mikrofonu Euzebia z dumą,  po czym z dostojeństwem przypisanym  posiadanemu tytułowi profesora chorób niebylejakich oddaliła się krokiem defiladowym w kierunku grona zaufanych asystentów.

-Uff, nie mogłam się opędzić od tych pismaków i mikrofoniaków – jęknęła oczekujących na mowę powitalną pracowników KCCN. 

Powitanie było krótkie, długa lista komplementów pod adresem jedynie właściwych osób, a obrady nudne. Matylda po raz kolejny przekonała się, że jej centralny układ nerwowy był totalnie niekompatybilny z krajową edycją nauk medycznych wszelakich, swojakich i niebylejakich.

– Cóż robić? EMIGROWAĆ ??? EMIGROWAĆ?? Emigrować ? – pomyślała w pierwszej chwili.

– Tego by jeszcze brakowało! – szepnęło jej coś do ucha.

– A może właśnie brakowało? Może brakowało porządnej medycyny z lat jej młodości?

Po latach rozmyślań doszła do wniosku, że medycyna ma dwa czynniki które ją wypaczają i kierują na niebezpieczne drogi. Te czynniki to internet i komercjalizacja. Internet sprzyjał niebezpieczeństwu niedokładnego rozpoznania bowiem badanie takie dawało tylko fragmenty wiedzy o pacjencie. Komercjalizacja zaślepiała organizatorów służby zdrowia i lekarzy.

Jeżeli założymy, że zdrowie i miłość są najważniejsze dla człowieka, to czy chcielibyśmy uprawiać płatną miłość przez internet ? – pytała Matylda wszystkich zwolenników „medycyna nowa, nich się stara schowa”.