31. Grant naukowy Interamerican Society of Hypertension (2004)

Wśród materiałów dostępnych na stoiskach wypatrzyłam na jednym z poprzednich kongresów informację o kongresie Interamerican Society of Hypertension w São Paulo. Zachętą do uczestnictwa była możliwość otrzymania naukowego travel grantu zwalniającego z opłaty zjazdowej. Przygotowałam trzy doniesienia plakatowe, które zostały przyjęte do prezentacji. Na ich podstawie otrzymałam naukowy travel grant, szczęśliwie nie dyskryminujący badacza z uwagi na pesel. Grant pozwolił mi istotnie zracjonalizować koszty ekspedycji. Wyjazd, jak okazało się po jakimś czasie, był znakomitym pomysłem. Choć wymagał wielu przygotowań merytorycznych i inwestycji finansowych, to uczestnictwo w kongresie w sposób korzystny wpłynęło na moją karierę zawodową.

 

Abstract book

Podróż transatlantycka zawsze jest dużym przeżyciem – daleko, kosztownie, pytania typu jak to zniosę, co oznacza określenie, że na niektórych odcinkach może nie być dróg dla pieszych przy śledzeniu map miast amerykańskich i parę innych ciekawostek obcych Europejczykowi.

Jadalnia w hotelu Sao Paulo

Zdecydowałam się na lot Lufthansą przez Frankfurt. Koszt biletu wynosił około 2400 zł, a inne koszty (hotel, jedzenie, upominki) około 3400 zł według posiadanych rachunków, razem 5800 zł – co należy ocenić jako budżet bardzo zdyscyplinowany.

Podróż rozpoczęła się o godzinie 19.00 w czwartek, 12 lutego 2004 roku. Mąż odprowadził mnie na lotnisko i bardzo dobrze pamiętam chwilę, gdy się żegnaliśmy. Dokoła była zimna, ciemna lutowa atmosfera, a ja sama zmierzałam na drugi koniec świata. Przez chwilę chciałam wrócić do domu i nie mieć nic wspólnego z tym zimnem i nieznaną ciemnością. Po chwili jednak otrząsnęłam się i poddałam lotniskowym procedurom.

Lot do Frankfurtu upłynął bez większych emocji, jeśli nie liczyć wrażeń z zerkania do business class, bo siedziałam w pierwszym rzędzie klasy ekonomicznej. Wylądowałam we Frankfurcie o 21.00, a następny lot miałam o 22.40 z tego samego terminalu pierwszego. Wyjście, z którego przyjmowano na pokład samolotu do São Paulo, znajdowało się zaledwie kilkadziesiąt metrów od miejsca przylotu i wszystko odbyło się bezboleśnie. Nabrałam jakże błędnego przekonania, że wszystkie przesiadki są tak zorganizowane! Co więcej, witająca na pokładzie stewardesa życzyła mi po polsku szczęśliwej podróży.

Podróż z Frankfurtu do São Paulo trwała około 12 godzin. Po szczęśliwym wylądowaniu (13 lutego, w piątek!) szłam długimi korytarzami lotniska Guarulhos International, by stanąć w kolejce do pogranicznika i utkwić w niej na dobrą godzinę. Wyjaśniwszy pogranicznikowi powód przybycia do Brazylii, przeszłam do części przylotowej.

Przed wyjazdem długo poszukiwałam odpowiedniego hotelu – chciałam, aby można było względnie ławo dojechać do niego z lotniska oraz na obrady. Uznałam, że warunki te spełnia Parthenon Flats Accor Hotels, Nacoes Unidas w dzielnicy Pinheiros. Wiele problemów nastręczało zlokalizowanie na posiadanej mapie papierowej zarówno miejsca obrad, jak i zakwaterowania – a była to jeszcze epoka sprzed Google Maps. Trochę mnie niepokoiło to, że wszystkie mapy dostępne w krajowej księgarni turystycznej kończyły się na skraju lokalizacji hotelu. Postanowiłam, że gdy tylko przyjadę do São Paulo, kupię mapę całego miasta. Jak postanowiłam, tak zrobiłam – był to mój pierwszy zakup na ziemi brazylijskiej.

Następnym etapem było zamówienie transportu do hotelu w lotniskowym biurze korporacji taksówkowej. Po zgłoszeniu trasy i opłaceniu kursu otrzymałam bilhete de informacao z adresem docelowym oraz ceną 100,69 reali, z którym udałam się na postój taksówek. Przejazd trwał około 60 minut, odległość 58 km.

Hotel zrobił na mnie przyjemne wrażenie, niepozbawione jednak było ono elementów emocji, gdy przy rejestracji gdy dowiedziałam się, że moje zamówienie szło przez Chile. Jęknęłam w duszy: no tak, numer mojej karty kredytowej mają już w Chile!

Na wszelki wypadek zdecydowałam się nie obciążać mojej karty kredytowej i płaciłam dolarami w gotówce. Miałam stosowną kwotę w gotówce przywiezioną z Polski przy sobie i płaciłam co kilka dni w recepcji za kolejne noclegi.

Od soboty do poniedziałku wypoczywałam po podróży i poznawałam okolicę. W poniedziałek rano po wspaniałym, aromatycznym śniadaniu (w Brazylii kawa, owoce, ciasta pachną zupełnie inaczej!) zamówiłam taksówkę, aby pojechać do centrum kongresowego i dopełnić formalności rejestracyjnych.

Zamawianie taksówki w hotelu brazylijskim to zajęcie dla kilku osób. Jako osoba wychowana w realnym socjalizmie przeżyłam lekki szok. Zapytałam recepcjonistę o możliwość zamówienia taksówki. Elegancki młodzieniec gnąc się w ukłonach, natychmiast przywołał umundurowanego pracownika dyżurującego przy drzwiach, który wydawał dyspozycje innemu mundurowemu mającemu stanowisko pracy na zewnątrz, przed hotelem. Ten mundurowy zewnętrzny gwizdał lub przywoływał dłonią kierowcę parkującego po drugiej stronie ulicy, po czym następował uroczysty podjazd taksówki pod hotel. Kierowca oczywiście wysiadał z taksówki i wspólnie z mundurowym zewnętrznym asystowali przy moim wsiadaniu do pojazdu. Z trudem powstrzymałam się od samodzielnego zamknięcia za sobą drzwi taksówki, w przeciwnym razie wyszłabym na ciemną socjalistyczną masę, co nawet zachować się nie potrafi w hotelu zaledwie trzygwiazdkowym.

Obrady odbywały się w Transamerica Expo Center oraz w położonym nieopodal Transamerica Hotel – jednak z uwagi na zawiłą topografię brazylijskiej przestrzeni między oboma obiektami krążyły autobusy. Organizatorzy kongresu wywiesili listę uczestników, z której dowiedziałam się o innych uczestnikach z Polski. Travel granty otrzymało łącznie 75 osób z całego świata, z tego z Polski poza mną dwie osoby.

Obrady rozpoczynały się od sesji World Hypertension League. Po obradach był lunch dla uczestników w niebywale eleganckiej restauracji – wnętrze pełne pięknych roślin zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie.

Tego samego dnia wieczorem było uroczyste otwarcie zjazdu – zapamiętałam jedynie piękną melodię hymnu brazylijskiego (https://www.youtube.com/watch?v=SyyOahYXhUQ), która tak mi się spodobała, że postanowiłam kupić ją na płycie. W klimacie przypomina mi Va pensiero z Nabucco. Podczas uroczystości otwarcia kongresu opanował mnie ostry atak jet-lagu, co nietrudno zauważyć, przyglądając się fotce – siedzę tam po prawej stronie w drugim rzędzie i podtrzymuję przechyloną, opadającą sennie głowę, nie bacząc na wystąpienia Bardzo Ważnych Osób.

Możliwość utrzymania stałego kontaktu z rodziną przez wysyłanie e-maili z odległego kontynentu wydała mi się bardzo pociągającym zajęciem, jednak była to epoka zupełnie odmienna od współczesnej! Mało kto miał wówczas prywatnego laptopa, więc na terenie kongresu były stanowiska z komputerami dostępnymi dla uczestników.

Korzystanie z tych urządzeń było niebywałym wyzwaniem na które składały się: wpływ  jet-lagu, rozmowy po angielsku, a do tego klawiatura w języku portugalskim w wersji brazylijskiej!

Poniżej przykłady mieszanki tych wpływów na moją kondycję intelektualną.

Temat: wielkiswiat

Kochani

Pisze do was z adresu (innego) bo inne głupieja i mam wejscia ze strony.ten wielki swiat jest podobny do naszego. pierwszza roznica to nie ma polskich liter na klawiaturze. hotel jest 10 minut drogi by taxi od centrum kongresowego. Koszt 15 realitj. razy 1,4 zl,chyba.

Dlalm tej Andrei, zktora wymienialam korespondencje organizacyjna, broszke jako souvenir „from Poland i była bardzo happy. ona nie gada po angielsku ani ani, wiec gadka Szla przez tlumacza. Rozna mlode braileiros zaglądają mi przez ramie wiec caluje was mocna

Wasza swiatowa i amerykanskopoludniowa

mima

Temat: wielki swiat Cd

Wysłalam maila, ale nie mam pewności czy dobrze wszystko zrobiłam wiec pisze jeszcze raz.podroz była w porzo.moge smigać co tydzien za ocean.przyajzd z lotniska do hotelu trawl godizne i kosztowal 40 usd, hotel jest ok.,mam ankes kuchenny,mieszkam na 10 pietrze,nieopodal jest supermarket i kupilam sobie platki,jogurty, wode i pieczywo i tak dozywiam sie przez te dni.Do centrum kongresowego jest 10 minut by taxi. Bili ludize tu nie chodza pieszo. wszedzie można placic dolarami. ulice olbrzymie miast wielki a gigantyczny. ludzie bardzo sympatyczni. Padaja po portugalsku do mnie nie martweic się co rozumien, najlepiej wychodzi nam ok. przetrzymalam mlodych brasileros co dmuchali mi w kark. Bede bezczelna, i mowie sobie ze teraz moja kolej.

Calusy gorace jak kawa brazylijska

Minęło już kilkanaście lat od wysłania tych e-maili, a ja ciągle śmieję się z zastosowanej w nich pisowni. Pamiętam, że zrezygnowałam z dużych liter, ale nie ułatwiło mi to specjalnie kontaktu z klawiaturą. Córka tak skomentowała otrzymaną korespondencję:

Temat: wpływ kadarki

Piszesz jakby komputer był pod wpływem kadarki. To jednak dodaje listom wyluzowanego, południowego, brazylijskiego charakteru. Właśnie wróciłam z wykładu i biorę się za preparowanie prowizorycznego obiadu. A propos zakupów jedzeniowych – jak zawsze ucieszę się z paru drobiazgów słodyczowych.

Cmokos

Temat: Jestes slodka zaba

i piszesz porzadne listy, nie to co ojciec typu OK lub really? Teraz siedze w super eleganckim hoyelu Transamerica w biznes center i jak pieprzona pijawa kongresowa zalatwiam formalnosci. Jestem bezczelniejsza niz przewiduja wszystkie normy ktore wpajano mi za mlodu. Szukaja pewnej Denis co ma wszystko wiedziec. Czas sobie umilam pisaniem do ciebie bo w tym biznes center wszystko jest. Jak zobaczylam komputer tozapytalam czy mogę skorzystac. Of course odzxekli w paru jezykach, a każdy zrozumiałam. Dzis bylam na zakupach i kupilam jedna plyte – omdlejesz z wrazenia jak zobaczysz. Jezyk na supelek i dopiero po powrocie siurprajz. –PRZERWA- tu gadalam z Denis cos sie upieraja ale nie poddaje sie.

Cmokos-cmokos

Temat: dostep do internetu

Pisze do was obojga jeden list bo ogranicaja dostep do internetu do 10 minut. Zanim te pieprzone serwery rozgrzeja sie i rozpoznam te portugalskie polecenia i jeszcze zapamietam, ze nie ma tu ogonkow to już minie czas. Mialam pierwszy dyzur przy plakacie. Jestem bezpruderyjna pijawa naukowa. Obok mnie miala dyzur very przystoja badaczka z Urugwaju margerita. Ona pracuje z roznymi viapmi i jeden ja odwiedzil, a potem mnie tez. Powiedzialam mlodym kolegom, ze milo byc mlodym i zdolnym ale jeszze mijej byc starym i zdolnym. A ta margerita z Urugwaju zapytala gdzie pracuje,a ja ze jestem freelancerem – a ona na to Duzom oczy i pyuta czy w Polsce to czeste.ja ze rzadkie – a ona tak sadzilam. I tak to było.

Cmok-cmok robi wam swiatowy i naukowy smok.

p.s. siedzi kkolo mnie najbardziej egzotyczny badaz z całego kongresu – chodzi w kolorowych sukienkach (jest rasy innej niż biala) i na każdy dzien ma inna sukienak, dzis jest w bezowej.

Po zakończeniu obrad z jednym z kolegów, który mieszkał w innym hotelu, postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę do centrum historycznego Sao Paulo. Pierwszy odcinek podroży pokonałam taksówką, potem już we dwójkę korzystaliśmy z miejscowej komunikacji publicznej. Pod wpływem lektury przewodników, opisujących przygody bogatych turystów, ubrałam się a la uboga krewna z brazylijskiej prowincji, co pozwoliło mi na swobodne poruszanie się po mieście i korzystanie z publicznych środków lokomocji bez obaw, że będę potraktowana jak gringo, czyli bogata amerykańska turystka. Ponieważ nie miałam na sobie żadnych denerwujących świecidełek, nie doświadczyłam żadnych uciążliwych kontaktów z miejscową ludnością. Około godziny 16 zdecydowaliśmy się wracać. Podjechaliśmy komunikacją miejską w okolice hotelu kolegi, dalej miałam skorzystać z taksówki. Kierując się do postoju, uświadomiłam sobie, że nie będą już czynne żadne sklepy z powodu karnawału i muszę tutaj kupić coś do jedzenia. Na zakupach zeszło mi około pół godziny. Po wyposażeniu się w tradycyjny zestaw, czyli pieczywo, woda oraz jogurty wsiadłam do taksówki.

Podałam nazwę mojego hotelu oraz ulicy. Kierowca ruszył, powtarzając głośno nazwę ulicy. Po chwili połączył się ze swoją centralą. Z rozmowy prowadzonej po portugalsku mogłam wnioskować, że pyta o szczegóły dojazdu do hotelu. No cóż, zdarza się – pomyślałam, nie przeczuwając niczego szczególnego. Jechaliśmy kolejnymi szerokimi autostradami, a tłum samochodów gęstniał z minuty na minutę. Za oknami zrobiło się szaro i nagle w okamgnieniu zapadła czarna noc.

Siedziałam w taksówce w wielkim brazylijskim mieście i byłam zdana na łaskę i niełaskę kierowcy, który co i raz dopytywał centralę o kierunek jazdy. Wokoło nas sunęło w czarnej nocy morze samochodów. Czułam się niczym małe ziarnko na pustyni…

Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że ciemność w tej części świata zapada natychmiast, niczym za wyłączeniem pstryczka-elektryczka, a nie tak jak u nas – powoli. To było coś nowego i jednocześnie niepokojącego.

Kierowca połączył się z centralą drugi raz, potem trzeci, coś dopytując. Podroż zaczęła dłużyć się nieprzyjemnie – o ile w tamtą stronę jechałam nie dłużej niż 15 minut, tym razem minęło już chyba pół godziny i nie było widać końca. Licznik rytmicznie wybijał kolejne reale.

Miałam przy sobie około 30 reali i do pewnego czasu czułam się w miarę spokojnie, ponieważ poprzedni kurs na tej trasie kosztował kilkanaście reali.

Gdy minęło 40 minut, poczułam się trochę niespokojnie – czy aby jedziemy w dobrym kierunku? Czy starczy mi pieniędzy na zapłacenie za kurs? Pocieszałam się, że w ostateczności zapłacę w dolarach, powszechnie tu przyjmowanych w razie potrzeby. Podczas piątego już chyba połączenia z centralą z ust kierowcy padło słowo Carrefour – zabrzmiało to jak cudowna muzyka, bo nieopodal tego handlowego centrum był mój hotel.

Po chwili na horyzoncie ukazała się wieża centrum handlowego i zaraz potem wysoki budynek mojego hotelu. Jechaliśmy 52 minuty, licznik wystukał nieco poniżej 30 reali i wszystko dobrze się skończyło.

Niezależnie od trudu przygotowań, kosztów, emocji był to jeden z ciekawszych moich wyjazdów naukowych.