14/12/2018. Cегодня нет выбора albo Nowoczesna Babcia kupuje… desusy

W ramach okresowej wymiany garderoby wybrałam się na zakupy. Dopóki był w naszym kraju M&S oferujący garderobę kobietom o parametrach niekoniecznie kwalifikujących je do defilowania po wybiegach mody, nie było problemu z zakupem. Mam wiele ubrań tej firmy. Numerem jeden jest granatowa bluzka w białe grochy, w której zwykłam załatwiać wszystkie sprawy oficjalne. Wyglądam w niej nobliwie i szlachetnie, każdemu przypominam jego własną babcię i wzbudzam sympatię we wszystkich urzędach, które odwiedzam.

Przed dwoma dniami przebiegłam wszystkie piętra centrum handlowego i stwierdziłam: kupić desusy – jak to łatwo powiedzieć! Na kolejnych stoiskach leżały dziesiątki egzemplarzy nadających się raczej do występów w Moulin Rouge niż do codziennego noszenia przez starszą panią. Pomyślałam, że może źle szukam, zapytałam więc młodą ekspedientkę o produkt z następującymi parametrami: majtki z bawełny w rozmiarze 44, o wysokim stanie, bez gryzących (nie powiem w co!) koronek, ale ekspedientka też niczego takiego nie znalazła. Dla podtrzymania rozmowy wdałam się z nią w krótką pogawędkę.

– Wizyta w waszym sklepie przypomina mi moją koleżankę Mirkę, z pochodzenia rosyjską Żydówkę, która w latach sześćdziesiątych wybrała się do swojej ciotki w Stanach Zjednoczonych – zaczęłam swą opowieść. Przed Świętem Dziękczynienia obie panie wybrały się na zakupy – młoda ekspedientka słuchała z wyrazem uprzejmego znudzenia malującego się na twarzy, zapewne pielęgnowanej wg koreańskich zasad.

Mirka, żyjąca w siermiężnych czasach PRL, była pod wrażeniem oferty handlowej, na każdym stoisku piętrzyły się indyki od podłogi po sufit. Ciotka lustrowała kolejne stoiska i po dłuższych poszukiwaniach oznajmiła po rosyjsku:

– Cегодня нет выбора! ( = dziś nie ma wyboru)

Młoda ekspedientka bohatersko słuchała, jednak nie rozumiała ani pointy ani języka w którym została wypowiedziana.

Widzę, że nie uczono panią w szkole języka rosyjskiego – dodałam na zakończenie bezowocnej wizyty.

-Oczywiście, że nie uczono mnie w szkole języka rosyjskiego! – oznajmiła z dumą.

Desusy znalazłam w małym sklepiku, w mojej dzielnicy – są zachwycające: nie dość, że bawełniane, w nic mnie nie gryzą, to jeszcze kosztowały tylko 10 zł od sztuki. Znajomość języka rosyjskiego przez starszego pana, właściciela sklepu, któremu opowiedziałam historię poszukiwań była rzadko spotykanym bonusem.

@mimax2 /Krystyna Knypl, lekarz

Gazeta dla Lekarzy ( GdL) redaktor naczelna & wydawca

https://sites.google.com/site/myjournalismkrystynaknypl/

Ryc. Nowoczesna Babcia podczas windows-shopping na Champs Elysees