Teoria mozaikowa 7. Szlakiem emigrantów

Poprzedni rozdział

Następny rozdział

Rozdział 7. Szlakiem emigrantów

Inni wybitni kardiolodzy o polsko-żydowskich korzeniach, którzy odegrali ważną rolę w rozowju medycyny to Borys Surawicz , o którym tak piszę na łamach GdL: Borys Surawicz (1917-2015) urodził się w Moskwie (https://prabook.com/web/borys.surawicz/788031), jego rodzicami byli Matyda Sołoweczyk i Józef Surawicz. Studia lekarskie ukończył na Uniwersytecie im Stefana Batorego w Wilnie w 1939 roku, uczelni o wybitnych tradycjach, której pierwszym rektorem był Piotr Skarga, pełniący także przez 24 lata funkcję nadwornego kaznodziei Króla Zygmunta III Wazy.

W czasie II wojny światowej Borys Surawicz trafił do niemieckiego koncentracyjnego obozu w Dachau (https://pl.wikipedia.org/wiki/Dachau_(KL)), gdzie był więziony przez rok (1944-1945).

Po wyzwoleniu pracował przez 6 lat w szpitalu dla wysiedleńców w Monachium oraz w obozie dla dzieci uchodźców z gruźlicą w Holmestrand w Norwegii (https://www.legacy.com/obituaries/nytimes/obituary.aspx?n=borys-surawicz&pid=175294327&fhid=9262).

Podczas pracy w szpitalu w Monachium opublikował na łamach „Acta Medica Scandinavica” doniesienie naukowe o zasadach rozpoznania przerostu prawej komory serca na podstawie badania ekg (https://onlinelibrary.wiley.com/doi/10.1111/j.0954-6820.1950.tb10109.x).

Kolejny wybitny kardiolog o polsko-żydowskich korzeniach to dr Michel Mirowski, o którym piszę na łamach GdL :

Kardiolodzy z całego świata oraz pacjenci obchodzili 4 lutego 2020 roku czterdziestą rocznicę wszczepienia pierwszego automatycznego defibrylatora. Zabieg miał miejsce w Johns Hopkins Hospital w Baltimore, w Stanach Zjednoczonych, a przeprowadzili go dr Michel Mirowski i dr Morton Mower. Inspiracją do poszukiwań skutecznej metody leczenia migotania komór była nagła śmierć prof. Harry Hellera, który był mentorem dr. Michela Mirowskiego.

Droga z Warszawy do Baltimore

Dr Michel Mirowski urodził się 14 października 1924 roku w Warszawie jako Mordechaj Frydman. W czasie wojny wraz z całą rodziną trafił do getta w Warszawie, z którego uciekł w maju 1944 roku. Był ukrywany w Falenicy przez Janinę Kobos i jej męża Zygmunta, którzy pomagali osobom zbiegłym z getta.

Janina i Zygmunt Kobosowie zostali po wojnie odznaczeni medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata (https://sprawiedliwi.org.pl/pl/historie-pomocy/historia-pomocy-rodzina-kobosow).

Getto w Falenicy liczyło 7500 osób, z których 1500 zmarło z głodu, a 300 zamordowano w obozie koncentracyjnym w Treblince.

Michel Mirowski jako jedyny z rodziny ocalał z wojny. Z Falenicy przedostał się na Ukrainę, gdzie wstąpił do wojska. W 1945 roku powrócił do Polski jako oficer Ludowego Wojska Polskiego i podjął studia na Akademii Lekarskiej w Gdańsku. W 1947 roku wyemigrował do Izraela, a następnie przeniósł się do Lyonu, gdzie kontynuował studia medyczne, w 1954 roku powrócił do Izraela i rozpoczął rezydenturę w Tel Hashomer Hospital. Dalsza jego droga zawodowa prowadziła do Mexico City, gdzie pracował w Instituto de Cardiologica, a następnie przeniósł się do Johns Hopkins Hospital w Baltimore. Pracował tam na oddziale kierowanym przez Helen Taussig, która stworzyła podstawy kardiologii i kardiochirurgii dziecięcej, opracowując między innymi wraz z prof. Alfredem Blalockiem operację przedłużającą życie dzieci z tetralogią Fallota.

Częstoskurcz komorowy inspiracją do wynalazku

W 1966 roku zmarł nagle z powodu częstoskurczu komorowego prof. Harry Heller, przyjaciel i mentor dr. Michela Mirowskiego. Zdarzenie to zainspirowało go do poszukiwania sposobu na ratowanie pacjentów z groźnymi komorowymi zaburzeniami rytmu. Od 1969 roku wraz z dr. Mortonem Mowerem pracował nad prototypem wszczepialnego defibrylatora. Artykuł, w którym obaj doktorzy opisali swój wynalazek, nie spotkał się z uznaniem ówczesnych kardiologów. Zewnętrzny defibrylator stosowany w owych latach ważył 15-20 kg, tymczasem opis zminiaturyzowanego urządzenia został odrzucony przez kilka czasopism, między innymi negatywnie zaopiniowali go dr Bernard Lown i dr Howard Axelrod w „Circulation”, nazywając wszczepialny defibrylator „rozwiązaniem niedoskonałym” (https://www.ahajournals.org/doi/pdf/10.1161/01.CIR.46.4.637).

W 1975 roku dr Michel Mirowski i dr Morton Mower wszczepili pierwszy zminiaturyzowany defibrylator psu, u którego wywołano doświadczalnie częstoskurcz komorowy. Pies podczas częstoskurczu stracił przytomność i upadł, na szczęście wszczepiony defibrylator zadziałał i zwierzę odzyskało przytomność, po chwili podniosło się i przeszło kilka metrów, merdając ogonem. Mimo że dr Michel Mirowski i dr Morton Mower sfilmowali przebieg eksperymentu, kardiologiczne sławy nie zmieniły zdania o wszczepialnym defibrylatorze.

Kardiochirurdzy-innowatorzy wytrwale pracowali na udoskonaleniem i miniaturyzacją defibrylatora. 4 lutego 1980 roku wszczepiono defibrylator 57-letniej pacjentce po przebytym zawale serca i zatrzymaniu krążenia w ramach profilaktyki wtórnej.

W 1981 roku dr Bernard Lown napisał list do dr. Michela Mirowskiego, w którym informował, że zmienił zdanie.

Następcy udoskonalili urządzenie i jest ono obecnie wszczepiane wielu tysiącom pacjentów na całym świecie jako kardiowerter-defibrylator. W Polsce pierwszy defibrylator wszczepił w 1989 roku prof. Zbigniew Religa.

Dalsze lata dr. Michela Mirowskiego nie były wolne od poważnych problemów. Mając 65 lat zachorował na szpiczaka mnogiego, zmarł w wieku 66 lat, 26 marca 1990 roku.

Genialny wynalazek dr. Michela Mirowskiego wiele lat nie znajdował uznania wśród kardiologów, jednak dzięki jego wytrwałości udało się wdrożyć do praktyki niewielkie wszczepialne urządzenie ratujące ludzkie życie.

Michel Mirowski był poliglotą – mówił po polsku, angielsku, francusku, hebrajsku, hiszpańsku i rosyjsku. Miał w swoim życiu trzy zasady:

  1. Nie poddawaj się!
  2. Nie poddawaj się!
  3. Bij łobuzów!

Wspaniały człowiek, wielki odkrywca, znakomite zasady.

Także hipertensjolodzy z Izraela stanowili na kongresach ESH oraz ISH barwną grupę, często rozmawialiśmy wspominając wątki z przeszłości ich rodzin, zwykle związanej z Polską.

Poznałam prof. Thalmę Rosental ( https://ish-world.com/womens-spotlight/i/Professor-Talma-Rosenthal/ ), dr Michaela Bursztyna oraz prof. Reuven Zimlichman https://www.photoblog.com/mimax2/2019/05/24/24052019-miedzynarodowy-kongres-o-nadcisnieniu-tetniczym-u-dzieci-odbywa-sie-w-warszawie/

Kolejnym emigrantem z Europy do Stanów Zjednoczonych jest wybitny kardiolog – Stevo Julius, który urodził się w 1929 roku w miejscowości Kovin (Serbia). Jego ojcem był Desider Julius, znany jugosłowiański lekarz i dyrektor Szpitala Psychiatrycznego w Vrapce. Stevo Julius ukończył wydział lekarski na Uniwersytecie w Zagrzebiu w 1953 roku. W 1964 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych i rozpoczął pracę w University of Michigan School of Medicine w Ann Arbor (Michigan). Otrzymał liczne nagrody w uznaniu zasług w zakresie badań nad nadciśnieniem – między innymi doktorat honoris causa (Göteborg, Szwecja), nagrodę Merit Award (NIH, USA), Distinguished Faculty Award z University of Michigan, Life Achievements Award oraz honorowe członkostwo w towarzystwach nadciśnieniowych Australii, Finlandii, Węgier, Hiszpanii, Szwecji i Polski.

Książka, którą otrzymałam od Stevo Juliusa

Poznałam osobiście prof. Stevo Juliusa w 2004 roku podczas kongresu European Society of Hypertension w Paryżu w 2004 roku – na jednym ze stoisk odbywała się promocja jego książki biograficznej „Neither red nor dead”. Tytuł książki nawiązuje do popularnych w okresie tzw. zimnej wojny haseł „better red than dead” oraz „better dead than red”, które pojaiwły się w Stanach Zjednoczonych pod koniec lat 50 tych.

Z czasem Holocaustu wiążą się dokonania Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata – wśród nich jest nazwisko dr Michała Lityńskiego, pierwszego odkrywcy zespołu pierwotnego hiperaldosteronizmu

https://sprawiedliwi.org.pl/pl/historie-pomocy/historia-pomocy-litynski-michal

https://gazetalekarska.pl/?p=49509

Książkę tę otrzymałam od prof. S. Juliusa na kongresie ESH w Paryżu w 2004 roku na jednym ze stoisk w części wystawowej.

Z losami w czasie wojny wiążą się historii ludzi, którzy pomagali Żydom w czasie wojny ukrywać się przed niemieckim okrucieństwem i zsyłkami do obozów koncentracyjnych, a w uznaniu zasług zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Medal ten otrzymał między innymi dr Michał Lityński, którego szlachetną sylwetkę tak opisała dr Maria Ciesielska na łamach portalu Historie pomocy:

Dr Michał Lityński był lekarzem wojskowym, ordynatorem Oddziału Chorób Wewnętrznych Szpitala Centrum Wyszkolenia Sanitarnego w Warszawie z siedzibą w Szpitalu Ujazdowskim. Po wybuchu II wojny światowej dr Lityński został komendantem Szpitala Wojennego w Garwolinie, a następnie ordynatorem VI Oddziału Chorób Wewnętrznych w Szpitalu Ujazdowskim. Włączył się w ruch oporu jako żołnierz Armii Krajowej.

Na swoim oddziale ukrywał rannych żołnierzy podziemia i Żydów zbiegłych z warszawskiego getta. Dzięki pomocy dr. Lityńskiego zdołano uratować między innymi naczelnego pastora Wojska Polskiego płk. Feliksa Gloeh, który po uwolnieniu przekazał dr. Lityńskiemu około 160 świadectw urodzenia i chrztu, ostemplowanych pieczęcią parafii kościoła ewangelicko-augsburskiego w Łomży. Ponad 50 takich blankietów dr Lityński osobiście wręczył Żydom ukrywającym się na terenie Szpitala Ujazdowskiego.

Akcję pomocy Żydom, którym udało się uciec z getta prowadził razem z dr. Tadeuszem Radwańskim. Odwiedzał ciężko chorych w kryjówkach, a gdy zachodziła taka potrzeba, udzielał im schronienia w piwnicach pod oddziałem chorób wewnętrznych – w długim, krętym korytarzu piwnicznym (bez okien, ale oświetlonym). W dwóch oddzielnych pomieszczeniach przebywało jednorazowo do 6 osób.

W swojej relacji z 1948 r. Szymon Bieberstein wyraził wdzięczność dr. Lityńskiemu za pomoc lekarską, której w czasie okupacji udzielił jego rodzinie – żonie, dzieciom i teściowi, którzy ukrywali się w Warszawie pod przybranym nazwiskiem.

Jako lekarz czynny w strukturach Armii Krajowej dr Lityński brał udział w powstaniu warszawskim, przez co po zakończeniu wojny miał trudności w uzyskaniu pracy odpowiedniej do swoich wysokich kwalifikacji.

Źródło:

https://sprawiedliwi.org.pl/pl/historie-pomocy/historia-pomocy-litynski-michal

Także na łamach Gazety Lekarskiej opisamo sylwetkę dr M. Lityńskiego pod linkiem https://gazetalekarska.pl/?p=49509

Z kolei za ukrywanie innego słynnego polskiegio kardiologa dr Michela Mirowskiego medalem tym byli odznaczeniu polscy mieszkańcy.

Z czasem Holocaustu wiąże się także moja praca w Poradi dla Kombatantów, którą opisałam na łamach GdL:

W latach 90. pracowałam w Poradni dla Kombatantów, która służyła pomocą osobom z różnych środowisk, które przeżyły II wojnę światową. Jednym z fragmentów wywiadu lekarskiego były informacje o przeszłości wojennej i dzięki temu mogłam poznać koleje losu moich pacjentów.

Uprawnienia do leczenia się w Poradni dla Kombatantów mieli żołnierze różnych formacji wojskowych, zesłańcy syberyjscy oraz osoby ze Stowarzyszenia „Dzieci Holocaustu” w Polsce. W tych już odległych czasach relacje między lekarzami i pacjentami były nie tylko profesjonalne, ale także przyjazne. Z zainteresowaniem słuchałam nie tylko relacji o dolegliwościach moich pacjentów, ale także o ich kolejach losów w czasie wojny. Z czasem można było zauważyć pewne wspólne cechy narracji dla poszczególnych grup kombatanckich.

Pacjenci o przeszłości wojskowej relacjonowali swoje losy w duchu bojowym i bohaterskim.

W opowieściach sybiraków dominował lęk oraz nieufność wobec ludzi. Jeden z pacjentów, profesor Politechniki Warszawskiej, opowiadał mi, że od czasu zesłania odczuwa lęk przed podejściem do nieznanej grupy ludzi. W jego pamięci grupa ludzi kojarzyła się z zagrożeniem.

Inny pacjent, urodzony na Syberii w rodzinie zesłańców, pewnego razu powiedział pamiętne słowa: „Wie pani, jedliśmy z głodu ziemię z kretowisk w czasie zesłania na Syberię…”.

Leczyłam także pacjentów, którzy w czasie wojny byli więźniami niemieckich obozów koncentracyjnych. Ponieważ mój ojciec, Józef Łapiński, był więźniem obozów w Sachsenhausen i Oranienburgu, mogłam dzielić się z pacjentami relacjami usłyszanymi w domu (http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/861-o-moim-ojcu-jozefie-lapinskim).

Relacje osób, które przeżyły holokaust cechowała depresyjna narracja, wycofanie. Dopiero na kolejnych wizytach opowieści stawały się bardziej szczegółowe. Pamiętam jedną z pacjentek, którą rodzice oddali do polskiej rodziny, aby mogła przetrwać czas wojny i okupacji niemieckiej.

Wielu pacjentów, którzy przeżyli niemieckie obozy koncentracyjne, cierpiało na trwający przez całe życie lęk przed doznaniem głodu, objawiający się potrzebą posiadania przy sobie chociażby najmniejszej porcji jedzenia, na przykład w postaci kanapki z chleba zawsze zabieranej przy wyjściu z domu.

Stowarzyszenie „Dzieci Holocaustu” w Polsce (https://pl.wikipedia.org/wiki/Stowarzyszenie_Dzieci_Holocaustu) zebrało opowieści z czasów wojny i okupacji w wydaniu książkowym. Otrzymałam od mojej pacjentki egzemplarz książki Dzieci holocaustu mówią z dedykacją. Książka pozostaje do dziś cenną pamiątką w dziale książek z autografem mojej domowej biblioteki.

Źródło:

http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wazniejsze-nowosci/874-miedzynarodowy-dzien-pamieci-o-ofiarach-holokaustu

O dr Ziucie Śmietańskiej, dr Marii Rycerowej, dr. Leonie Stachu

Do trzech razy sztuka – powiedziałam sobie i po napisaniu wspomnienia o prof. Henryku Chlebusie (http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/889-profesor-henryk-chlebus) oraz prof. Jolancie Chodakowskiej (http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wazniejsze-nowosci/931-wspominajac-prof-dr-hab-n-med-jolante-chodakowska) rozpoczęłam kolejny internetowy research na temat kolegów poznanych na początku mojej drogi lekarskiej.

Emigranci Marca 68 zamiast paszportu dostawali „dokument podróży”

Źródło:

https://gdansk.ipn.gov.pl/pl2/archiwa/archiwalia/archiwalia-gdansk/36251,Dokumenty-podrozy-dla-osob-wyjezdzajacych-na-stale-z-PRL.html

Podjęłam pracę 24 kwietnia 1968 roku, a więc w okresie burzliwych przemian politycznych w naszym kraju. Miałam dzięki temu okazję poznać osobiście kilkoro kolegów, którzy za parę miesięcy ruszyli na emigracyjnych szlak do Izraela, Francji, Niemiec.

Życzliwi, z poczuciem humoru

Zanim rozpoczęła się emigracja w następstwie wydarzeń Marca ’68, miałam możliwość poznać dr Ziutę Śmietańską, dr Marię Rycerową oraz dr Leona Stacha. Byli oni doświadczonymi lekarzami, którzy chętnie dzielili się wiedzą z młodszymi kolegami, wspierali nas w kwestiach dyżurowych dylematów i codziennych ordynacji.

Leon Stach

Pierwszy dyżur miałam z dr. Leonem Stachem, było to 1 listopada 1968 roku. Poprosiłam o ten dzień, licząc na to, że uwaga świata będzie odwrócona od żywych ku zmarłym i dzięki temu przetrwam do porannej odprawy. Dyżur na szczęście był spokojny. Potem jeszcze kilkakrotnie mieliśmy wspólnie dyżury, nadal o spokojnym przebiegu. Podobnie jak nasze dyżury, spokojny był zawsze dr Leon Stach, a także elegancki, niezmiennie pod krawatem mimo dyżurowych niedogodności stwarzanych przez tak formalny ubiór.

Ziuta Śmietańska

Z dr Ziutą Śmietańską nie miałam okazji bliżej współpracować. Sądząc z odnalezionego fragmentu tekstu Eli Sidi pochodzącego z książki Izrael oswojony, musiała to być osoba o niebanalnym intelekcie, skoro miała tak ciekawe skojarzenia jak to, że litery alfabetu hebrajskiego przypominają kształtem chromosomy.

alfabet hebrajski i kariotyp mezczyzny660

W zasobach PubMed znajdujemy 10 doniesień naukowych, których współautorką jest dr Ziuta Śmietańska (https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/?term=SMIETANSKA+Z&cauthor_id=14260921).

Fragmenty praca w ang660W dorobku naukowym dr Ziuty Śmietańskiej uwagę zwraca praca z 1964 roku
opublikowana w języku angielskim w J. Atheroscler Res.

Była ona żoną Jerzego Śmietańskiego, redaktora tygodnika społeczno-politycznego „Polityka”, mieli syna Jerzego, który gdy opuszczali Polskę miał 11 lat. Potem syn Jerzy wyemigrował do Stanów Zjednoczonych.

Mirosława Rycerowa

Dr Mirosława Rycerowa była energiczną i pełną humoru kobietą. Jej dorobek naukowy jest pod adresami: http://www.bn.wim.mil.pl/bib/expertus.cgi?KAT=%2Fhome%2Fbiblio%2Fbib%2Fpar%2F01%2F&FST=data.fst&FDT=data.fdt&ekran=ISO&lnkmsk=2&cond=AND&mask=2&F_00=02&V_00=Rycerowa+M+

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/?term=RYCEROWA+M&cauthor_id=13792520.

Ziemia obiecana

W 2006 roku tak pisałam na łamach mojego blogu www.grupakliniczna.blogspot.com.

Wydarzenia roku 1968 odbiły się na składzie osobowym kliniki. Czworo kolegów zdecydowało się na emigrację. Wśród nich był mój ulubiony starszy dyżurant dr Leon Stach. Wyjechał do NRF, jak to się wtedy mówiło. W porze wakacyjnej wyjechały do Izraela dr Ziuta Śmietańska, a wczesną jesienią dr Mirosława Rycerowa. Emigrację do Izraela rozumiałam dobrze, ale wyjazd do Niemiec? Miałam zbyt młodą głowę, aby zrozumieć kulisy wielkiej polityki. Wyjechało także kilku kolegów z mojego roku. Któraś z dziewczyn wyszła za mąż za szwedzkiego Żyda, aby móc uzyskać obywatelstwo pozwalające na wyjazd z Polski.

W wakacje pracowaliśmy pod kierunkiem zwierzchności zastępczej, która była bardzo bezpośrednia i elokwentna. Gdy zbliżał się koniec naszych samodzielnych ordynacji, Renata Kądzielawa mieszkająca na Saskiej Kępie urządziła przyjęcie. Byli wszyscy młodzi lekarze, zwierzchność zastępcza i dr Mirosława Rycerowa. Przyjęcie było sympatyczne. Dr Rycerowa opowiadała o przebiegu przygotowań do emigracji, oburzała się domniemaną próbą oszukania w urzędzie, który wymieniał emigrantom pieniądze na dolary lub marki – w każdym razie na twardą walutę, jak to zwykło się w tamtych czasach określać. Zdaniem narratorki urzędnik chciał ją oszukać. Była oburzona: „Mnie, Żydówkę, oszukać na pieniądze? Pokazałam mu, kto zna się na pieniądzach! Ale nieważne. Wzniosę teraz toast – kontynuowała. – Za rok o tej porze w Jerozolimie, jak mówią bogobojni Żydzi, gdy piją wódkę, do ciebie – tu padła popularna ksywka zwierzchności zastępczej – to piję”. Zapadła cisza. Pierwszy raz widziałam, aby elokwentny kolega nie miał pod ręką riposty. Nie znam jej do dziś. Nie wiem, czy toast był przytykiem czy prawdą. W tych odległych czasach nie było zwyczaju mówienia: jestem Żydem, gejem, partyjnym, lesbijką, alkoholikiem etc. Wszystkie mniejszości etniczne, seksualne czy obyczajowe musiały siedzieć cicho ze swoim problemem.

Bezpośrednie informacje o tym, że ktoś jest Żydem, dane mi było poznać znacznie później, gdy w latach osiemdziesiątych pracowałam w poradni dla kombatantów. Wielu z pacjentów dopełniało formalności w ZUS-ie, aby otrzymać rentę kombatancką. Na początku wizyty oglądałam zwykle książeczkę kombatancką, gdzie krótko były ujęte okoliczności wojenne. Poznałam wówczas wiele osób ze Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu, które expressis verbis mówiły: „Jestem Żydówką” lub „Jestem dzieckiem Holocaustu”. Rozmowy przejmowały mnie do głębi. Wiele osób bardzo szczegółowo opowiadało o swoich wojennych koszmarach i kolejach losu. Od niektórych otrzymywałam spisane wspomnienia. Mam je w bibliotece na półce książek z autografem autora. http://grupakliniczna.blogspot.com/2006/08/wspomnienia-dedykuj-dr.html.

Powtórzyłam więc tekst na www.photoblog.com/mimax2, który ma większy zasięg (https://www.photoblog.com/mimax2/2017/01/17/17012017-tekst-sprzed-jedenastu-laty-ktory-wczoraj-ozyl-we-wspomnieniach/; https://www.photoblog.com/mimax2/2017/01/17/17012017-tekst-sprzed-jedenastu-laty-czesc-druga/).

Okazało się, że ziemia obiecana nie jest taka, jak mogłoby się wydawać wyruszającym na emigracyjny szlak.

Nie znali z domu jidisz ani hebrajskiego. Po polsku mówili, pisali i myśleli i choć z różnych powodów przestali Polskę uznawać za swoją ojczyznę, to polski pozostał ich ojczystym językiem. Mogli opuścić Polskę, gorzej było z polskim, bo języka, w którym człowiekowi w dzieciństwie odkrywa się świat, się nie wybiera.

Jak określiła tę grupę, a raczej sytuację, w jakiej się znaleźli Maria Lewińska, dziennikarka i pisarka, byli w Izraelu analfabetami z wyższym wykształceniem. W Polsce byli inteligencją i urzędnikami, w Izraelu byli jak niemowlęta, bezradni, gdy próbowali i musieli zrobić choćby krok poza swoje środowisko.

Hebrajski nie przypomina żadnego języka europejskiego, a żydowskość w religii, obyczaju i kulturze zostawili za sobą już dawno ich rodzice jeszcze w starym kraju. Maria Lewińska wspomina, jak było w Polsce: „Nie obchodziliśmy świąt. Polskie były nie nasze, a nasze nie wiedzieliśmy kiedy są”. Wielu z czasem osiągnęło biegłość w hebrajskim, inni poprawność. Prawdziwymi Izraelczykami – także językowo – zostały dopiero ich dzieci.

https://tygodnik.tvp.pl/36473441/po-polsku-w-izraelu-emigracja-pomarcowa-chetniej-wyrzekala-sie-polskosci-niz-zydzi-ktorzy-wyjechali-z-polski-po-1956-roku

Z jakimi problemami zderzyli się emigranci ’68, możemy przeczytać także pod linkiem

Źródło: http://www.migracje.uw.edu.pl/wp-content/uploads/2016/12/034.pdf.

Jak wynika z wyżej cytowanego dokumentu, do Izraela wyemigrowało 371 lekarzy, w tym 171 z Warszawy.

Marek Sznajderman

Nie wybrał tej drogi prof. Marek Sznajderman, u którego zdawałam egzamin z chorób wewnętrznych 23 czerwca 1967 roku, na V roku studiów. Bardzo dobrze pamiętam przebieg egzaminu, jego spokojną atmosferę oraz życzliwość profesora. Zdawałam razem z koleżanką, która była w zaawansowanej ciąży. Dostałam piątkę, koleżanka trójkę z komentarzem, że czekają ją teraz ważniejsze sprawy niż zgłębianie interny, na które przyjdzie czas potem. Miałam okazję współpracować z prof. Markiem Sznajdermanem we wczesnym okresie mojej lekarskiej drogi.

W 1953 roku przez 3 miesiące pracował w szpitalu Polskiego Czerwonego Krzyża w Korei Płn. – pisaliśmy o tej szlachetnej misji na łamach „Gazety dla Lekarzy” (http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/418-szpital-polskiego-czerwonego-krzyza-w-korei-polnocnej; http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/420-szpital-polskiego-czerwonego-krzyza-w-korei-polnocnej-2; http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/84-polska-misja-medyczna-w-korei-czesc-1).

Prof. Marek Sznajderman za udział w misji Polskiego Czerwonego Krzyża został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

                       Prof. Marek Sznajderman

Źródło: https://www.mp.pl/kardiologiapolska/en/node/10792/pdf

O swojej drodze życiowej opowiada prof. Marek Sznajderman w jednym z rozdziałów książki Dzieci Holocaustu mówią. Książkę tę otrzymałam od mojej pacjentki z Poradni dla Kombatantów, w której leczyły się także osoby ze Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu. Sięgnęłam po tę książkę ponownie po blisko 30 latach od jej otrzymania…

Profesor Sznajderman w czasie II wojny światowej był więźniem niemieckich obozów koncentracyjnym na Majdanku oraz w Sachsenhausen. W tym ostatnim przebywał także mój ojciec Józef Łapiński (piszę o nim http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/861-o-moim-ojcu-jozefie-lapinskim).

Profesor jest absolwentem Liceum im. J. Słowackiego w Warszawie, które kończyła również moja córka Katarzyna. Dopiero teraz odkryłam te fakty… warto sięgać po książki dokumentujące prawdę historyczną. Warto naszą historię, koleje losu naszych bliskich i kolegów przypominać ad futuram rei memoriam.

@mimax2/Krystyna Knypl