Archiwum miesiąca: sierpień 2019

Kaczka dziennikarska – rozdział 19: Gazeta dla Lekarzy (GdL)

Poprzedni rozdział

Następny rozdział

Rozdział 19: Gazeta dla Lekarzy

Po napisaniu ostatniego  artykuł „Rzeczywistość równoległa” dla Gazety Lekarskiej  miałam trochę więcej czasu, spacerowałam po mieście, fotografowałam murale, aż na jednym z nich przeczytałam „Musisz mierzyć wyżej!” Drugi raz taka okazja się nie zdarzy! Najłatwiej zmobilizować  tych, których mamy pod ręką. Zawołałam więc do męża: czuj się powołany na stanowisko sekretarza redakcji! po czym złożyłam odpowiednie dokumenty w Sądzie Rejestrowym oraz Bibliotece Narodowej. Wspomniane instytucje wpisały mój miesięcznik do rejestru czasopism, otrzymałam numer ISSN i tak zostałam redaktor naczelną oraz wydawcą „Gazety dla Lekarzy”. Po blisko 8 latach wydawania GdL można stwierdzić, że stworzyliśmy swoją markę.

Portret kobiety wykonującej dwa zawody: lekarza i dziennikarza medycznego

Zespół  osób współpracujących przy tworzeniu GdL zmienia się na przestrzeni czasu, przy czym czworo redaktorów: Krystyna Knypl ( redaktor naczelna), Mieczysław Knypl (sekretarz redakcji), Katarzyna Kowalska ( przewodnicząca Kolegium Redakcyjnego) oraz Alicja Barwicka ( zastępca redaktor naczelnej) są w naszym piśmie od jego powstania do chwili obecnej. Naszą najbardziej poczytną autorką jest Alicja Barwicka, której artykułu o okulistyce osiągają znakomite liczby odsłon, sięgające 26 tysięcy!

Z okazji 5 urodzin GdL nasi zasłużeni redaktorzy zostali odznaczeni laurami i dyplomami uznania

Katarzyna Kowalska napisała serię artykułów o Paryżu oraz jest autorką wielu ilustracji i fotografii.

Naszym zdaniem najpiękniejszy obraz Katarzyny Kowalskiej

Z jej artykułów można dowiedzieć się jak wygląda hospitalizacja jednodniowa w słynnym Hopital Necker, gdzie można kupić najsmaczniejsze bagietki, jak przebiega wizyta u dentysty w Paryżu, a także przeczytać o karierze baniek mydlanych w medycynie.

Kierunek naszych rozmyślań tematycznych odzwierciedlają moje artykuły wstępne – jeden z trudniejszych form dziennikarskich. Nie przepadam za ich pisaniem, ale nie mam wyboru – to tradycyjna rubryka każdego redaktora naczelnego. Napisanie o tym co jest w numerze w artykule wstępnym każdy potrafi, napisanie czegoś innego jest właśnie tym wyzwaniem. Oto wybrane artykuły wstępne z GdL:

Posiadanie dobrej marki to ważna sprawa. Właściwie kojarzona marka pomaga w skutecznym dążeniu do celu, budzi szacunek, przynosi sławę i nierzadko pieniądze. Kreowanie własnej marki powinno być zajęciem świadomym, przemyślanym i uprawianym konsekwentnie. Pojęcie marki może mieć szersze znaczenie. Możemy mówić o kreowaniu wizerunku osoby, grupy lub organizacji. My, lekarze, jeszcze nie jesteśmy świadomi potrzeby kreowania własnego wizerunku. Dziś marka „lekarz” jest w naszym kraju w dużej mierze bezpańska. Każdy frustrat i nieudacznik może sobie dowolnie poużywać, łącząc w dowolnej kombinacji słowo „lekarz” z tysiącem pejoratywnych określeń, przeinaczeń, niedomówień. Media chętnie kibicują tym frustracyjnym aktywnościom, nic bowiem się tak dobrze w prasie nie sprzedaje jak zła wiadomość.Osobiście uważam, że zawsze trzeba się stanowczo przeciwstawiać, gdy ktoś próbuje nas dyskredytować. Nieważne czy jest to mała, czy duża sprawa. Dotyczy ona nas! I naszej marki!Podstawowa rada marketingu autorskiego brzmi: o sobie mów tylko dobrze! Nie ma najmniejszego powodu, aby mówić o sobie źle, bo zbyt wiele jest osób nam nieprzyjaznych, więc nie ma potrzeby wspierać ich punktu widzenia.W kreowaniu lub naprawianiu marki często korzysta się z pomocy wy-specjalizowanych organizacji. Choć w naszym środowisku ciągle mówi się o potrzebie wynajęcia fachowców, nikt nie spieszy się ze zrealizowaniem tego pomysłu. Dopóki nie uznamy, że budowanie naszej marki, wizerunku jest równie ważne, jak budowanie własnego domu, nic się wokół nas nie zmieni.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2012/gdl_6_2012.pdf

Nadchodzi pora na uświadomienie sobie dość trudnego do przełknięcia faktu, że dziewiętnastowieczna otoczka emocjonalno-literacka, jaka ciągle towarzyszy wykonywaniu naszego zawodu, jest niczym innym niż historyczną ramotką. Żyjemy nie w XIX, lecz w XXI wieku, w którym wykonywanie zawodu lekarza nie ogranicza się do udzielania pomocy człowiekowi jej potrzebującemu i cierpiącemu. Porada lekarska stała się jedną z wielu różnorakich porad udzielanych we współczesnym świecie. Może być skierowana do chorego, zdrowego, pracownika wydelegowanego przez pracodawcę lub czytelnika internetu, któremu wyobraźnia podpowiada najczarniejsze scenariusze. Wszyscy oni mają status pacjenta, choć osobiście wielu z nich określiłabym raczej mianem konsumenta usług medycznych. Jak to z konsumentami bywa, mają oni swoje oczekiwania i wymagania, prawo do doznawania satysfakcji i parę innych praw, którymi pożywia się współczesny menedżeryzm. Konsumenci usług medycznych różnią się od pacjenta, bo ich oczekiwania nie są zogniskowane na otrzymaniu pomocy w cierpieniu. I tak oto wykonywanie naszego zawodu w warunkach usług kontraktowanych przez państwo coraz mniej ma wspólnego z tradycyjnie pojmowaną rolą lekarza, niosącego pomoc cierpiącym – jest uczestnictwem w reglamentowaniu usług dostarczanych konsumentom. Konsumpcja zaś usług ma to do siebie, że jest na ogół trudna do zaspokojenia, bo taką ma naturę. W związku z tymi nowymi zadaniami, jakie są nam przydzielane, dochodzi do bezprecedensowego zawłaszczania naszej lekarskiej tożsamości. Każdego dnia odrywany jest jakiś jej kawałek i ulepiany na potrzebę chwili oraz według wyobrażeń wszystkich tych, którzy wszystko wiedzą, a niewiele potrafią. Funkcjonowanie rynku ochrony zdrowia składa się z wielu elementów, poczynając od takich niewymiernych jak empatia wobec pacjenta, przez czysto lekarskie zadania jak stawianie diagnozy, na całościowych zagadnieniach, jak organizacja ochrony zdrowia w skali kraju, kończąc. Każdy pacjent wie, jak empatyczny powinien być lekarz, ale nikt z tych „wiedzących lepiej” nie zgłasza się jako wolontariusz na ostry dyżur, aby trzymać za rękę oczekujących w kolejce do zbadania i emanować empatią wobec otoczenia. Każdy internauta potrafi postawić każdą diagnozę, tylko dziwnym zbiegiem okoliczności nie ma do tego zadania uprawnień. Złudzenie powstałe z lektury internetu nie jest tożsame z wiedzą specjalistyczną i umiejętnościami fachowymi. Każdy polityk wie, jak powinna działać ochrona zdrowia, tylko nie wdraża tych genialnych idei w życie.Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele. Niewątpliwie są wśród nich powszechność dostępu do specjalistycznej wiedzy lekarskiej oraz bezkarność w głoszeniu bzdur. Rozumiem i cenię prawo do wolności wypowiedzi, nie utożsamiam go jednak z prawem do propagowania głupoty.Nikt jednak z tych niby-to-wszechwiedzących nie skończył medycyny i nie wdraża swojej wiedzy w codziennej pracy, lecz doradza, zaczynając od słynnej frazy BO-MI-SIĘ zdaje… Mamy więc bomisie, takie wszechwiedzące istoty rodem znad Wisły, zawsze wiedzące lepiej niż lekarz. Bomisie, aby poczuć siłę własnych teorii, stworzyły obfite nowe słownictwo: znika z dokumentów urzędowych słowo lekarz, pojawia się świadczeniodawca, nie ma szpitala, zastąpił go podmiot leczniczy, znika leczenie, panoszy się procedura, terapia gdzieś chowa się po kątach, bo rządzi świadczenie medyczne. Nastała inna epoka i odmienne rządzą nią reguły – warto to sobie uświadomić. Czy wyjdziemy z tej twardej rynkowej gry obronną ręką? Nie wiem. Czy nadal będziemy lekarzami, czy tylko urzędnikami medycznymi odhaczającymi w check-liście kolejne kratki? Czas pokaże.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2012/gdl_8_2012.pdf

Rok, jaki mija od wydania pierwszego numeru „Gazety dla Lekarzy”, był jednym z ciekawszych w moim życiu zarówno lekarskim, jak i dziennikarskim. Nauczyłam się nowych umiejętności, poznałam wiele ciekawych osób, nie miałam czasu, aby się nudzić. Przekonałam się też, że jako środowisko potrafimy coś razem zrobić i są wśród nas osoby chętne do aktywności typu non-profit.

Zrozumiałam także, że chiński ideogram oznaczający kryzys, na który składają się dwie części: szanse i zagrożenia, ma bardzo mądrą i prawdziwą konstrukcję. W każdej szansie tkwią zagrożenia, a one z kolei zawsze otwierają nowe perspektywy. Jedyny sposób przekonania się, że tak jest w rzeczywistości, to aktywne podejście do każdej sytuacji kryzysowej. W każdej sytuacji, nawet gdyby wydawała się skończenie beznadziejna, trzeba szukać szansy na wygraną. Osobiście lubię takie szanse odnajdować w sytuacjach pozornie bez szans. Ponieważ zrobić coś jeden raz może udać się każdemu przez przypadek, postanowiłam sprawdzić, czy szansa na stworzenie pisma środowiskowego, jaką dał mi los, jest zjawiskiem powtarzalnym. I okazuje się, że skoro można stworzyć jedno czasopismo, to z drugim jest dużo łatwiej. Niebawem zaprezentujemy rezultat. Pierwsze urodziny to czas, w którym człowiek może iść do przodu o własnych siłach, mówić swoim językiem i przyciągać uwagę otoczenia. Czy z „Gazetą dla Lekarzy” na jej pierwsze urodziny nie jest podobnie? Spełniamy wszystkie cechy jednoroczniaka! Dziękuję wszystkim za wyrazy uznania, jakie pod naszym adresem kierujecie, zawsze miło jest je słyszeć. Dziękuję także za konstruktywne uwagi krytyczne, bo dzięki nim jesteśmy lepsi. Wierzę i wiem, że przed naszym zespołem autorskim i wydawniczym długa i ciekawa droga twórcza.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2013/gdl_3_2013.pdf

Atmosfera wokół naszego środowiska zawodowego nabrała cech wiosennego zaostrzenia. Po raz nie wiadomo który zatroskane władze i trybuni ludowi wykonują ćwiczenia gimnastyczne z elementami pochyleń się ku przodowi lub nad problemem. Tej gimnastyce towarzyszy ćwiczenie mięśni mimicznych twarzy ze szczególnym uwzględnieniem marszczenia czoła, srogiego ustawiania brwi oraz nadawaniu oczom wyrazu niekończącego się zatroskania. Do repertuaru min dochodzi powoływanie się na osobiste doświadczenie w zawodzie i w naprawianiu systemu ochrony zdrowia. Po tych występach następuje zjazd do zacisznych gabinetów, w których oblicza się wysokość premii oraz snuje nowe scenariusze do kolejnych występów.Wyborcy, bywający też pacjentami, zaczynają powoli chwytać wiatr w żagle i widzą, że kolejki nie maleją, leki nie tanieją, specjalistów nie przybywa. Ponieważ przekazy mediowe we współczesnym świecie stanowią ważny element naszego życia, przydałaby się jakaś przeciwwaga przekazu dla tych zatroskanych inaczej losem pacjentów. Niestety przekaz płynący z naszego środowiska albo nie istnieje, albo jest tak anemiczny i nieprofesjonalny, że nikt go nie zauważa. Marzy mi się profesjonalny serwis prasowy pokazujący nasz punkt widzenia. Niestety szanse na takie inicjatywy należy ocenić jako znikome. Brakuje naszemu środowisku świadomości oraz liderów na miarę trudnych czasów. Nic też nie wskazuje na to, aby młode pokolenie lekarzy miało się lepiej odnaleźć w tej dziwnej mieszance realu z wirtualnymi przekazami prasowymi. Z pewnością nie przygotuje młodych kolegów do pracy LEK, w którym parada pytań nieprawdopodobnie oderwanych od realiów codziennej praktyki nie ma końca. Quousque tandem? Jak długo jeszcze wykonywanie zawodu lekarza będzie wymagało w naszym kraju karkołomnych umiejętności? Jak długo jeszcze będziemy mieli narzucane role odpowiedzialnych za cały bałagan? Podobno dobry aktor nie schodzi ze sceny, z drugiej strony po-winien potrafić zagrać różne role – niekoniecznie tylko te, które przydziela mu nieżyczliwy reżyser.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2013/gdl_4_2013.pdf

Ulegać jest rzeczą ludzką. Jeżeli zalotnik jest bogaty, przebiegły i wytrwały, potrafi zawrócić w głowie. Dla jasności powiedzmy od razu, że nie chodzi tu o relacje damsko-męskie, lecz o wzajemne stosunki pomiędzy big pharmą a lekarzami. Problem ma wymiar absolutnie globalny zarówno pod względem rozległości geograficznej, jak i głębi wnikania w struktury medyczne, wpływania na decyzje lekarzy, kształtowania ich poglądów. Zakres ingerencji jest tak wielki, że powstają o tym książki i raporty. Czy i w jakiej mierze jesteśmy świadomi manipulacyjnego celu tych zalotów? Największym dziełem tego stylu uwodzenia lekarzy jest marketingowa edycja „evidence based medicine”. Nazwa od zawsze wzbudzała mój wewnętrzny sprzeciw, była w niej bowiem podskórna sugestia, że istnieje jakaś inna medycyna, oparta na fikcji. Która to medycyna? No pewnie ta spoza tzw. wielkich badań klinicznych…Wielkie badania kliniczne nie od zawsze wyglądały tak, jak obecnie. Wielkie próby Veterans Administration Study czy Framingham Heart Study są i zawsze będą kamieniami milowymi postępu wiedzy medycznej, w szczególności w chorobach układu krążenia. Gdy rynek badań klinicznych został zdominowany przez pojedynczych sponsorów, sprawy zaczęły toczyć się inaczej. Celem stało się uzyskanie wyniku badania zgodnego z założeniami marketingu. A jeżeli wynik jest niezgodny z założeniami, to co się dzieje z taką próbą? Okazuje się, że wyniki trafiają pod klucz.Czy charakterystyki produktów leczniczych opracowane na podstawie starannie wyselekcjonowanej literatury są dokumentami naukowymi, na podstawie których możemy bezpiecznie ordynować leki, czy raczej produktami o nieznanych proporcjach ujawnionych i zatajonych wyników? Tego nie wiemy. Jedno jest pewne, że należy dążyć do ujawnienia wyników badań skrywanych w sejfach, szufladach i nośnikach komputerowych. Tymczasem nie wiadomo czy BIG PHARMA ma BAD PROBLEM, czy może BAD PHARMA ma BIG PROBLEM. Jedno wiadomo: ten PROBLEM wymaga rzetelnego wyjaśnienia bez udziału speców od marketingu.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2013/gdl_5_2013.pdf

Dobre uczynki bardzo pociągają, ale raczej jako zagadnienie teoretyczne. Spełnianie dobrych uczynków nie było chyba zbyt powszechne od najdawniejszych czasów. Gdyby były one ulubionym zajęciem człowieka, prawdopodobnie nie powstałaby przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Niezależnie od rzeczywistego rozpowszechnienia dobrych uczynków ludzie lubią rozprawiać na ten temat. Szczególnie łatwo przypisują różnorakie powinności innym osobom, natomiast sami z trudem wcielają się w rolę spieszącego z pomocą. Wszak płacą podatki, więc niczego więcej nie muszą robić dla innych. Nie bez znaczenia jest okoliczność, że spieszenie z pomocą potrzebującemu okazuje się nie takie łatwe w świecie nad-miernych regulacji i zbyt gęstych przepisów prawnych. Popadamy w różnorakie konflikty – prawne, etyczne, zwyczajowe.W procesie kształcenia lekarskiego jesteśmy indoktrynowani i kształtowani na wzór miłosiernego Samarytanina. Chętnie się z tą postawą identyfikujemy i po otrzymaniu dyplomu usiłujemy ją realizować. Ale w rzeczywistości rządzonej skrupulatnymi rozporządzeniami i podstępnie zredagowanymi ustawami może to być misja wysokiego ryzyka. Odwieczna maksyma „bonus aegroti suprema lex” wygląda dziś jak nawoływanie do bezprawia. Leczenie kolegów lekarzy bez pobierania wynagrodzenia, zapisane w tradycji postępowania zawodowego, pachnie przestępstwem skarbowym. Slogany stare, a czasy i przepisy prawa nowe. Warto o tym pamiętać przed kolejnym wcieleniem się w trudną rolę miłosiernego Samarytanina.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2013/gdl_7_2013.pdf

Studia medyczne oraz kształcenie podyplomowe w medycynie oparte są na kanonach wiedzy klinicznej, co poniekąd jest zrozumiałe, ale jednak we współczesnym świecie niewystarczające do swobodnego funkcjonowania w zawodzie. Nasze życie zawodowe nie upływa na siedzeniu przed obliczem akademickiej komisji egzaminacyjnej i zachwycaniu jej wypowiedziami na temat kodowania białek, inhibitorów kinazy tyrozynowej czy transdukcji sygnałów wewnątrzkomórkowych. Na co dzień musimy zgłębiać kolejne rozporządzenia płatnika i ministerialne listy refundacyjne, odpowiadać na pytania pacjentów dlaczego nasza diagnoza różni się od diagnozy dr. Google’a lub tłumaczyć się z tego, iż nie dość kaligraficznie wydziergaliśmy pesel na recepcie lub numerację stron w historii choroby.Tak modna do niedawna evidence based medicine, czyli medycyna oparta na faktach powoli odchodzi do lamusa. Zaczyna obowiązywać medycyna oparta na rozporządzeniach i leczenie oparte na charakterystykach produktów leczniczych, a wszystko ewoluuje w kierunku medycyny opartej na wyobrażeniach pacjenta. Niezależnie od tego, co sądzimy o tych nowych „odmianach” medycyny, musimy się odnaleźć w tej rzeczywistości, nie tracąc na rzetelności zawodowej klasycznie pojmowanej. Od tego, na ile potrafimy znaleźć równowagę pomiędzy starymi i nowymi czasy, zależy między innymi nasz wizerunek zawodowy. Umiejętność dbania o to, jak jesteśmy postrzegani przez pacjentów, współpracowników, kontrahentów czy media, nie jest zbyt szeroko rozpowszechniona w naszym środowisku. Musimy uświadomić sobie, że umiejętność ta jest ważna w czasach szybkiego przekazu informacji, istnienia mediów internetowych i nieustającego zainteresowania prasy naszym zawodem.Z pewnością szczegóły działania mechanizmów wewnątrzkomórkowych są pasjonujące, ale nie możemy zapominać, że znajomość działania relacji międzyludzkich na podobnie szczegółowym poziomie jest nie mniej ważna niż detale anatomiczne i biochemiczne.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2013/gdl_8_2013.pdf

Odkrywanie tajemnic ukrytych we wszelkiego rodzaju wnętrzach jest pasjonującym zajęciem. Powszechnie uważa się, że ludzkie serce i mózg skrywają takich tajemnic najwięcej. Również wiele jeszcze pozostaje do odkrycia w dziedzinie genetyki. Nic więc dziwnego, że powstają wielkie programy naukowe, których celem jest dotarcie do tego, co do tej pory było nieznane i niedostępne. Realizacja takich programów badawczych wymaga supernowoczesnych narzędzi do odkrywania tajemnic natury, a także zupełnie innego obrazowania i prezentowania dokonanych odkryć. Większość z nas w codziennej pracy lekarskiej posługuje się stosunkowo prostymi metodami do diagnozowania pacjentów. Z tego choćby względu warto poznać te najnowsze urządzenia, jakie już dziś mogą być, przynajmniej teoretycznie, do naszej dyspozycji. Sama byłam niezwykle zaskoczona, gdy porównałam sprzęt dostępny w początkach mojej lekarskiej kariery z tym najnowszym, obejrzanym podczas kongresu kardiologicznego w Amsterdamie. Podziwiając jednak te wszystkie wspaniałe urządzenia, zawsze pamiętajmy, że wyciąganie wniosków z przeprowadzonego badania i przekładanie ich na konkretne decyzje lekarskie to najważniejszy etap naszej pracy. Osaczające nasz zewsząd nadmiernie szczegółowe i bezduszne przepisy zostawiają niewiele miejsca na ściśle lekarską pracę, a jest nią wyciąganie wniosków. Warto w ten trudny dla nas wielu czas przypomnieć słowa Marka Aureliusza: Szanuj władzę wnioskowania!

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2013/gdl_10_2013.pdf

Sztuka rozmowy jest ze wszystkich sztuk najtrudniejszą i najrzadziej praktykowaną we współczesnym świecie pełnym wytycznych, regulaminów i zaleceń. Moda na automatyczne i bezmyślne stosowanie się do gotowych zaleceń jest niebezpieczna. Traktuje wszystko według jednego szablonu, tak w istocie niepasującego do tego, co spotykamy w realnym świecie, zwalnia z myślenia i w jakiejś mierze odhumanizowuje nasze relacje.Pacjenci nie potrafią, a niejednokrotnie nie chcą opowiedzieć o swoich dolegliwościach, bo przecież nie przyszli do lekarza rozmawiać, lecz odebrać należny im deputat. To trochę staromodne słowo oznacza część wynagrodzenia za pracę dostarczaną w naturze. W umowach o pracę prze-widujących istnienie deputatów, górnicy dostają jako dodatek do pensji węgiel, leśnicy – drewno na opał, a kucharki – obiad. Jak ma się do tego systemu medycyna? Otóż wizyta w gabinecie lekarskim, recepta, zabieg medyczny czy skierowanie do sanatorium stały się deputatami w systemie umowy zbiorowej, którą wyborcy zawarli z politykami. Różnica pomiędzy umowami o pracę, za którą poza wynagrodzeniem przewidziane są deputaty a współczesnym systemem ochrony zdrowia jest taka, że ilość świadczeń w tym pierwszym wypadku jest ściśle określona, a w drugim nie ma żadnych ograniczeń. Tradycyjnie rozumiana sztuka rozmowy lekarza z pacjentem, dzięki której możemy ustalić rozpoznanie, staje się zaskakująco zbędna. Pacjent sam ustala rozpoznanie, wpisując objawy do wyszukiwarki komputera, a jeżeli czynność ta nie rozwiązuje problemu, to sądzi, iż wybrane przez niego badanie typu rezonans wszystko wyjaśni. Kim więc jesteśmy w świecie, w którym rozmowa lekarza z pacjentem zaczyna być zbędna? Wydawcami deputatów, których ilość musimy sami cudownie rozmnażać. Sztukmistrzami dawania.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2013/GdL12_2013.pdf

Współczesny świat pasjonuje się zbieraniem informacji na każdy temat. Wielka moc przerobowa komputerów sprawia, że powstają duże bazy danych. Ludzi ciekawią się nie tylko tym, kto do kogo dzwoni, jakie produkty codziennego użytku kupuje czy jakim samochodem jeździ. Ciekawe okazuje się też, jakie strony w internecie każdy z nas ogląda. Na tej podstawie wszechobecny wujek Google (przybierający czasem postać dok-tora, o czym wiemy aż nazbyt dobrze!) podsuwa reklamy produktów i usług. Czasem wnioski wyciągnięte przez wujka Google są nad wyraz śmieszne, bierze on nas bowiem za kogoś zupełnie innego, ale to najmniejszy kłopot.Duże bazy danych i próby wyciągania wniosków na ich podstawie obejmują także medycynę. Amerykańscy onkolodzy usiłują pozyskać dodatkowe informacje z licznych historii chorób zgromadzonych w placówkach medycznych, ale mimo dobrych chęci dotychczasowe wnioski są raczej skromne.Informatyzacja i komputeryzacja naszej ochrony zdrowia postępuje – u nas także zapanowała moda na gromadzenie baz danych. Wprawdzie ciągle nie możemy doczekać się takich zbiorów danych, dzięki którym dowiemy się, jakie zlecenie otrzymał pacjent na poprzedniej wizycie w gabinecie innego lekarza, ale wartko przebiegają prace nad tworzeniem baz danych na nasz temat. Wizja zgromadzenia rejestrów „specjalistów medycznych” bardzo podnieca wyobraźnię wielu decydentów. Nie dość, że będzie można wszystkich nazwać demokratycznie „specjalistą medycznym”, bez staromodnego wyróżniania, kto jest lekarzem, a kto pielęgniarką czy ratownikiem, to jeszcze da się każdego nadzorować! Rozpoczęcie dnia pracy, a także jego zakończenie dokumentowane kartą specjalisty medycznego wetkniętą w elektroniczną bramkę jawi się zwolennikom teorii AMOK jako największe osiągnięcie. Nie wiecie, co to jest AMOK? Alternatywna Medycyna Oparta na Kontroli 😉 – w skrócie AMOK. Wszystko kontrolujesz, wszystko wiesz, nawet to, czego Orwell nie wymyślił!

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2014/GdL_1_2014.pdf

Granice między światem realnym a wirtualnym coraz bardziej się zacierają. Dla większości osób realnym światem zaczyna być to, co pokazali w telewizji. To bardzo groźne zjawisko. O ile na rzeczywistość możemy wpływać w ograniczonym tylko stopniu, to na jej obraz medialny w prawie nieograniczonym. Jeśli mamy władzę, pieniądze, usłużne media, to nic dziś nie stoi na przeszkodzie wykreowania w umysłach wielu ludzi takiego świata, jaki jest sumą zrzutów ekranów telewizora do mózgu. Nie brakuje wśród tak spostrzegających świat także lekarzy. Nawet w sprawach medycznych, do oceny których powinni posługiwać się wiedzą, nierzadko dają wiarę scenom z oglądanych manipulacyjnych przekazów.Zdecydowanie bardziej sprzyjający prawdzie jest internet, z jego możliwościami szybkiego zamieszczania komentarzy, przedstawiania innych punktów widzenia. Przeczytanie różnych opinii skłania nawet niezbyt skorego do myślenia czytelnika do zastanowienia się. Telewizja tym się różni od internetu, że nie stwarza nawet namiastki wymiany poglądów. Zaznaczmy dla porządku, że telefony do studia telewizyjnego podczas programu są częścią reżyserii, a nie częścią rzeczywistości. Uprawianie polityki polegające na zmienianiu świata przeniosło się więc z rzeczywistości do studiów telewizyjnych. Po co przeprowadzać reformy, rozgłaszać niewygodne informacje, kiedy można za pomocą telewizji poinformować, jak wygląda ten świat. Jeśli przypadkiem okaże się, że coś się nie zgadza, powiemy: tym gorzej dla świata realnego, nie spełnił naszych oczekiwań.Nigdzie na świecie żadne debaty ani konferencje prasowe nie zmieniły rzeczywistości. A my usiłujemy w naszym kraju dokonać eksperymentu polegającego na powiedzeniu wielu słów w studiach telewizyjnych, sugerując ludziom, że te słowa to rzeczywistość.W dzisiejszym świecie prawda niepokazana w telewizorze nie istnieje, jest informacją gorszego gatunku. Co więcej – jest podejrzana!

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2014/gdl_5_2014.pdf

Ubezpieczenia społeczne wielu osobom jawią się jako doskonała metoda leczenia wszystkich schorzeń i rozwiązywania najróżniejszych problemów. Być może nawet skłonne są przypuszczać, że pomysł ubezpieczeń powstał w kręgach związanych z medycyną. Nic bardziej błędnego! Niewiele osób wie, że rodowód ubezpieczeń społecznych ma w istocie po-lityczną naturę. Ojczyzną powszechnych obowiązujących ubezpieczeń są Niemcy. Zanim ubezpieczenia stały się powszechne i obowiązujące, obejmowały tylko niektóre grupy zawodowe związane z dużym zagrożeniem wypadkami. Od 1854 roku funkcjonowało w Niemczech obowiązkowe ubezpieczenie chorobowe górników. Reforma ubezpieczeń polegająca na ich rozszerzeniu na inne grupy zawodowe została podjęta przez Bismarcka, a współtwórcami reformy byli jego doradcy. Powstanie pierwszych powszechnych ustaw w 1883 roku było objęte patronatem cesarza Wilhelma i były one przedstawiane jako wyraz troski dobrego cesarza o zdrowie ludu. Który polityk odmówi sobie przyjemności obsadzenia się w takiej roli? Nieważne, czy działający w XIX czy XXI wieku. Ogłoszeniu ustaw o ubezpieczeniach społecznych towarzyszyło wydanie specjalnego orędzia cesarza Wilhelma. Obietnice były bardzo górnolotne, jednak ich realizacja trudna, czego wyrazem były kolejne nowelizacje ustaw w 1885, 1886,1892 i 1900 roku.Od tych odległych dziewiętnastowiecznych czasów wszystko przebiega podobnie, według tego samego scenariusza – łatwo wpadające w ucho obietnice, niedoskonałe regulacje prawne, zatroskanie władzy zdrowiem narodu i kolejne reformy w ustawach. Prawdę próbowano powiedzieć w latach 70., gdy poznano wyniki badania Framingham Heart Study – że nasze zdrowie w największym stopniu zależy od nas samych. No, ale wiadomo, prawda się źle sprzedaje, a prawda kłopotliwa dla polityków i ich wyborców to sprawa podejrzana w najwyższym stopniu. Musimy więc mieć świadomość, że nie ma takiej władzy, która odmówiłaby sobie przyjemności zatroskania się zdrowiem wyborców. My, jako lekarze, nie potrafimy tak się zatroszczyć, a przede wszystkim złożyć tylu obietnic bez pokrycia. Zdrowie wyborców jest kategorią polityczną, nie medyczną!

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2014/gdl_6_2014.pdf

Proporcje pomiędzy światem realnym a wirtualnym ciągle się zmieniają. Obserwując kolejną medialno-internetową burzę mam wrażenie, że świat rzeczywisty zaczyna być jakimś małym dodatkiem, pretekstem czy punktem wyjścia do tego, co dzieje się w internecie. Łatwość komentowania dzięki rozpowszechnieniu komputerów i internetu, przeświadczenie o swojej wiedzy, fałszywie pojmowana demokracja, wreszcie nieustanne podsycanie przez polityków i media nagonki na pracowników ochrony zdrowia powodują, że wirtualna mutacja bytu rzeczywistego zaczyna być coraz ważniejsza. Badania prowadzone w różnych krajach wykazują, że ludzie łatwo wierzą w opinie, które przeczytają w internecie, a ochrona zdrowia obok hotelarstwa i branży gastronomicznej należy do najczęściej „weryfikowanych” tematów. Fenomenem jest, że to, co powie lekarz w gabinecie, jest odbierane przez współczesnego pacjenta jako przekaz wymagający sprawdzenia w internecie. Natomiast to, co powie księgowa, szewc, policjant, nauczyciel jest przyjmowane przez odbiorcę komunikatu bez wątpliwości i potrzeby sprawdzania. Tak już niestety będzie. Możliwe też jest dalsze przesunięcie uwagi ludzi do sfery wirtualnej. Z tego też powodu ważna jest nasza reputacja. A nie jest ona dobra. Warto zastanowić się, co na takie spostrzeganie wpływa i rozpocząć staranne naprawianie naszego wizerunku. Nie mamy wyboru. Wizerunek, sposób postrzegania nas jako przedstawicieli szczególnego zawodu decyduje o wielu kwestiach, między innymi o zaufaniu pacjentów do naszych diagnoz, decyzji i opinii. Z różnych powodów warto nieustannie dbać o to, aby pacjenci nam wierzyli i ufali. Działania naprawcze (właściwie należałoby powiedzieć – lecznicze) muszą się odbywać na szeroką skalę i z udziałem samorządu lekarskiego. W przeciwnym razie ogłoszenia typu „Wizerunek w internecie naprawiamy, retuszujemy, wygładzamy – do klienta dojeżdżamy” staną się nie humorystyczną frazą, ale smutną rzeczywistością.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2014/gdl_7_2014.pdf

Opinia publiczna przyzwala lekarzowi na jedną tylko rolę w życiu – bycie lekarzem. Musi on być cierpliwy, ponadprzeciętnie sprawny, wyrozumiały, nieulegający zmęczeniu czy zdenerwowaniu, niepodlegający ogólnym prawom fizyki… Lista cnót i cech niemożliwych do zgromadzenia w jednym człowieku jest długa. Są to nieracjonalne i wygórowane oczekiwania, które są szkodliwe nie tylko dla lekarzy, ale i dla pacjentów. Nikt nie oczekuje od pilota samolotu czy kierowcy TIR-a, aby był całodobowo sprawny. Dlaczego? Bo każdy obywatel wie, że zmęczony pilot lub kierowca może spowodować groźny wypadek. A gdy chodzi o lekarza, ni-komu nie przychodzi do głowy, że też się męczy, denerwuje, wypala, dekoncentruje – im dłużej jest w pracy, tym zagrożenie tymi fizjologicznymi stanami jest większe. Tym, co ma niwelować fizjologiczne rekcje, jest powołanie. Przy lawinowo rosnącym zapotrzebowaniu i nienasyconym apetycie społeczeństwa na usługi medyczne może jest pora na częstsze i głośniejsze mówienie o tym, że lekarz to też człowiek, podlegający tym samym prawom biologii i fizyki, co każdy inny. Może za dużo jest w wykonywaniu naszego zawodu górnolotnej ideologii sprzecznej z fizjologią i zdrowym rozsądkiem. Naprawdę nie musimy strać się uszczęśliwić wszystkich dokoła, bo przy takiej postawie najpewniejsze, co osiągniemy, to unieszczęśliwienie siebie i naszych najbliższych własną chorobą lub przedwczesnym opuszczeniem tego świata. Polski lekarz żyje 8 lat krócej niż jego pacjent i ta wymowna statystyka powinna skłonić nas do zastanowienia się nad trybem życia i zakresem obowiązków zawodowych. Pora lansować hasło: Jedno życie, jeden etat!

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2014/gdl_10_2014.pdf

Przysłuchując się wypowiedziom przedstawicieli władzy publicznej na temat pakietu onkologicznego, zaczynam nabierać podejrzenia, że moja wiedza le-karska jest coraz bardziej niekompatybilna z obecnym systemem ochrony zdrowia. Szczęśliwie nie pracując w systemie NFZ, mogę nonszalancko nic nie wiedzieć o tajnikach zakładania zielonej karty, rozliczania JGP, wizytach początkowych, poradach kompleksowych i innych wymysłach płatnika. Chciwy menedżeryzm oplata mackami medycynę, a cynizm polityków niszczy resztki lekarskiej niezależności. Wszystko dzieje się w blasku fleszy z udziałem kamer telewizyjnych, a dobro chorego jest najczęściej powtarzanym sloganem wystąpień polityków. Stacje telewizyjne nadają propagandowe teksty o pakiecie onkologicznym z częstotliwością większą niż komunikaty o prognozie pogody. Od mieszania ludziom w głowach nikt nie staje się zdrowszy. Przerost propagandowej formy nad merytoryczną treścią przynosi korzyści jedynie politykom, nigdy pacjentom ani lekarzom. Sytuacja wielu kolegów lekarzy jest nie do pozazdroszczenia, wiele bowiem specjalności z racji swej specyfiki i wysokich kosztów jest skazanych na finansowanie z budżetu państwa. Onkolodzy, transplantolodzy, hematolodzy, kardiochirurdzy czy neurochirurdzy nie mają wyboru. Przedstawicielom innych specjalności można doradzać podjęcie próby odnalezienia się na wolnym rynku usług medycznych. Zawsze warto rozważyć podjęcie nauki drugiego zawodu, niezwiązanego z ochroną zdrowia. Gdy kończyłam medycynę, obowiązywał pogląd, że lekarz to zawód na całe życie. Dziś upieranie się przy tezie, że zawód lekarza jest na całe życie, może je znacząco skrócić. Życie pokazuje, że zawód wyuczony za młodu niekoniecznie musi być wykonywany przez całe życie. W naszym kraju nie jest powszechne ani popularne pojęcie tzw. drugiej kariery. Tymczasem bywa ona bardzo ciekawa, a niekiedy bardziej udana niż kariera numer jeden.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2015/gdl_2_2015.pdf

Europa się starzeje, a seniorzy stanowią integralną część naszego społeczeństwa. Rejestry populacyjne wykazują, że nigdy wcześniej nie żyło na świecie tak wielu ludzi w starszym wieku. Od 2007 roku tempo przyrostu osób w wieku powyżej 60. roku życia podwoiło się z miliona rocznie do dwóch milionów rocznie. Malejąca liczba osób pracujących przy rosnącej liczbie otrzymujących emeryturę stwarza dla wszystkich ogromny problem ekonomiczny.Powstają nowe terminy, takie jak nie-emeryt (un-retirement) lub trzecia kariera. Nie są one jeszcze zbyt popularne, ale warte promowania m.in. dlatego, że dzisiejsi seniorzy często prowadzą bardziej aktywne życie niż ich wnuki. Jedną z cech współczesnego świata jest nadmierna promocja wybranych okresów życia ludzkiego, podczas gdy w istocie każdy okres życia człowieka ma swoją wartość i żaden nie powinien być niedoceniany. Promowanie roli seniorów i ich zróżnicowanej aktywności wymaga zaangażowania różnych form przekazu w mediach. Słowa nie zawsze wystarczą, a fotografie nie zawsze odzwierciedlają świat realny. Na powszechnie dostępnych fotografiach spotkamy seniorów głównie jako osoby reklamujące leki lub urządzenia medyczne. Ci seniorzy z reklam mają problemy z pamięcią, puchnie im wątroba, nogi lub inne narządy odmawiają posłuszeństwa. To nie jest prawdziwy obraz seniorów, lecz marketingowy przekaz producentów różnych wyrobów medycznych. Pokolenie baby boom zaczyna właśnie przechodzenie na emeryturę i może kontynuować swoje aktywne życie – tańczyć, uprawiać sport, kupować biżuterię, podróżować lub zakochiwać się z wzajemnością. Mogą oni oczywiście celebrować kombatanckie rocznice, bawić wnuki, uprawiać ogrody lub cieszyć się wspomnieniami. Wybór należy do nich. Czytelnikom seniorom pragnę powiedzieć: bądźcie aktywni i realizujcie swoją trzecią karierę!

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2015/gdl_4_2015.pdf

Granica między słowami a czynami bywa płynna. Często czytając doniesienia agencyjne, trudno określić, czy to tylko kolejne groźnie wyglądające określenia w bitwie na słowa, czy realna zapowiedź czasów, których nikt nie chciałby poznać osobiście. Pozostając optymistami co do przyszłości, warto zastanowić się nad niektórymi kwestiami, umiejętnościami oraz priorytetami. Tak postępują wszyscy rozsądni ludzie na całym świecie. Przekonałam się o tym osobiście przed kilku laty, gdy podróżując po Stanach Zjednoczonych, zatrzymałam się w Bostonie w skromnym hostelu. Nagle w środku nocy rozległ się dźwięk syreny alarmowej zrywający wszystkich mieszkańców na nogi. Zaniepokojona otworzyłam drzwi i zapytałam sąsiadkę, również wychylającą się z pokoju: Co się stało? Odpowiedziała słowami, które pamiętam do dziś: Fire, we must go down! Złapałam plecak z dokumentami, gotówką i sprzętem elektronicznym i w grupie gości hostelu udałam się schodami na parter, a następnie na zewnątrz budynku. Przed hostelem stały dwa wozy strażackie. To, co zwróciło moją uwagę, to brak dymu czy ognia. Po kilkunastu minutach okazało się, że braliśmy udział w ćwiczeniach przeciwpożarowych. Będąc na obcym terenie wiedziałam, że ewakuując się, muszę zabrać ze sobą mój podróżny survival kit, który mam zawsze w plecaku. W domu nie mam tak spakowanego plecaka, bo nie myślę o zagrożeniu. Czy powinnam przygotować taki zestaw? Nie wiem, ale z pewnością warto zastanowić się na jego zawartością. Warto też przeprowadzić ćwiczenia z wyobraźni: jak byśmy funkcjonowali w razie totalnej awarii internetu albo jeszcze gorzej – całkowicie pozbawieni energii elektrycznej. Zapytałam kilka znajomych osób, ile mają żywej gotówki w domu – większość miała około stu złotych, dwie osoby około tysiąca złotych, jedna około trzech tysięcy. No cóż, świata się z takimi pieniędzmi nie zawojuje…Pamiętajmy, że znane od czasów starożytnych powiedzenie: praemonitus pra-emunitus* nic nie straciło na swej aktualności.* Łac. ostrzeżony – uzbrojony.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2015/gdL_5_2015.pdf

Koszty leczenia rosną każdego roku. Wiemy to zarówno z publikowanych statystyk rządowych, jak i własnych, domowych rachunków. Jedyną drogą do poprawienia struktury wydatków na ochronę zdrowia jest prozdrowotna edukacja społeczeństwa oraz zdecydowane, intensywne promowanie zdrowego stylu życia. Zdrowsze, wygodniejsze i tańsze jest kamienie noworodków i niemowląt piersią, ale ta oczywista prawda nie ma dostatecznej siły przebicia. Matka karmiąca piersią jest dziś często postrzegana jako osoba nie dość trendy. Przecież czeka na nią kariera, korporacja i kilka innych mitów, z którymi musi się zmierzyć – pod-powiadają wszechobecne reklamy, teksty w pismach kobiecych i nieprzypadkowo dobrane ilustracje do tych artykułów. Od zarania dziejów symbolem macierzyństwa była Madonna z dzieciątkiem. Na większości obrazów jest to Madonna karmiąca piersią. Tylko pojedyncze obrazy ujmują temat inaczej, jak słynna Madonna karmiąca zupą mleczną Gerarda Davida.Dziś proporcje są odwrócone. Współczesnym symbolem karmienie małego dziecka jest butelka z mlekiem, a żywienie niemowląt przypomina jeden wielki bar mleczny. Matka karmiąca w miejscu publicznym jest narażona na trudności ze znale-zieniem odpowiedniego miejsca i na nieprzyjemne uwagi. Co powinno być ważniejsze: prawo do gapienia się nienagapionego przypadkowego przechodnia czy prawo do nakarmienia głodnego malucha?Jeśli zajdzie taka potrzeba, śmiało karmcie piersią swoje pociechy – powiedział papież Franciszek podczas mszy odprawionej w styczniu 2015 r. i połączonej z chrztem 33 noworodków w Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie.Wszyscy nawiedzeni przeciwnicy karmienia w miejscach publicznych w kontekście wypowiedzi papieża Franciszka wydają się plus catholique que le pape. To w naszym kraju częsta postawa.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2015/gdl_7-2015.pdf

Choroby rzadkie są ogromnym wyzwaniem dla pacjentów, ich rodzin oraz organizatorów ochrony zdrowia. Pacjenci poznają prawdziwą diagnozę często z dużym opóźnieniem, rodziny wraz ze swoimi bliskimi cierpiącymi na nietypowe dolegliwości odwiedzają wiele gabinetów lekarskich, zanim usłyszą trafne rozpoznanie, a systemy ochrony zdrowia ponoszą większe koszty niż w wypadku schorzeń typowych. Wszystkie te okoliczności powodują, że poszukiwana jest optymalna organizacja

http://ec.europa.eu/health/rare_diseases/policy/index_en.htm

opieki i leczenia pacjentów ze schorzeniami rzadkimi. Szczegółowa definicja chorób rzadkich w poszczególnych krajach jest różna. W Unii Europejskiej za chorobę rzadką uważa się taką, która dotyka mniej niż 5 osób na 10 000 mieszkańców

(http://ec.europa.eu/health/rare_diseases/policy/index_en.htm).

Z uwagi na niewielką liczebność pacjentów często pomocne jest tworzenie sieci międzynarodowych ośrodków specjalizujących się w diagnostyce i leczeniu. Cele jakie są stawiane przez Unię Europejską to poprawa diagnozowania schorzeń rzadkich, dokładne ich kodowanie wg ICD 10, tworzenie narodowych planów leczenia poszczególnych schorzeń, kooperacja i koordynacja na poziomie międzynarodowym, stworzenie European Reference Networks, prowadzenie badań naukowych nad przyczynami i badań przesiewowych w celu wykrywania chorób rzadkich oraz tworzenie rejestrów narodowych. Choć pacjentów ze schorzeniami rzadkimi jest niewielu w porównaniu z populacją ogólną, to jak widać pracy o wiele więcej. Staranne realizowanie poszczególnych zadań jest bardzo ważne, w wielu bowiem przypadkach schorzenie rzadkie stanowi zagrożenie życia, zwłaszcza gdy dotyka dziecka.Osiągnięcia krajowych organizatorów ochrony zdrowia w dziedzinie chorób rzad-kich nie są wystarczające, może stosunkowo najsprawniej działają grupy wsparcia i akcje oparte na pospolitym ruszeniu, czyli zbiórce pieniędzy. Czas na zmiany, szanowni decydenci! Samo nic się nie zrobi!

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2015/gdl_9_2015.pdf

Jeszcze do niedawna określenie wielka wędrówka ludów kojarzyło się nam z lekcjami historii i odległymi czasami Cesarstwa Rzymskiego. Od kilku tygodni przeżywa-my współczesną wędrówkę ludów, która prawdopodobnie tak jak jej poprzedniczka odmieni losy Europy. Obrazy, które oglądamy w telewizji są czymś zupełnie nieznanym dla współczesnego człowieka. Słyszymy, że uchodźcy uciekają przed wojną toczącą się w ich krajach. Chwilę potem zauważamy, że imigranci to w przeważającej większości młodzi mężczyźni, dobrze ubrani, starannie ostrzyżeni, bez oznak odniesionych ran wojennych, opatrunków. Kim więc są ci, którzy stukają do bram Europy?Krajowe media nie są w stanie podać rzetelnych informacji, koncentrując się na rzewnych opowieściach o potrzebie niesienia pomocy. Niewątpliwie każdy uchodź-ca poszkodowany przez los lub działania wojenne taką pomoc powinien otrzymać. Jednak powstaje pytanie, czy wszyscy, których widzimy na ekranach telewizorów, są poszkodowanymi. W ferworze nawoływań ginie podstawowa zasada medycyny ratunkowej – a jest nią bezpieczeństwo osoby, która niesie pomoc.Hunami, najbardziej wojowniczymi najeźdźcami Cesarstwa Rzymskiego dowodził Atylla, zwany też Biczem Bożym (po łacinie Flagellum Dei). Czy poznamy współczesnego Atyllę, który jako formę najazdu wymyślił masową migrację? Czy jest to jeden człowiek, czy raczej grupa osób? Czy formą oręża przybywających do Europy będą ich poglądy, religia, styl życia? Jak zorganizowano ten migracyjny exodus, że wszyscy są tak zaskoczeni i bezradni? Same pytania, zero odpowiedzi.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2015/gdl_10_2015.pdf

Zdrowie publiczne jest ciekawą dyscypliną o pięknych tradycjach. Jej twórcy w różnych krajach mieli wiele interesujących pomysłów i osiągnięć na miarę czasów, w których żyli. Z biegiem lat nadeszła epoka, w której każdy aspekt życia ma kontekst polityczny. W warunkach dość powszechnego przekonania, że to państwo odpowiada za stan zdrowia obywateli, rola zdrowia publicznego zmienia się. Dyscyplina ta ma być jeszcze jednym tematem chętnie przez polityków rozgrywanym wobec wyborców i mamy zdrowie polityczne. Taki obrót sprawy szkodzi wszystkim – pacjentom, lekarzom, medycynie i systemowi ochrony zdrowia. Dopóki społeczeństwo nie zrozumie, nie przekona się boleśnie na własne skórze, że obietnice bez pokrycia nie leczą, dopóty będziemy mieli powszechne niezadowolenie i rosnące koszty ochrony zdrowia. Dobitnym przykładem jest leczenie zawału serca w Polsce. Charakteryzuje się ono bardzo dobrymi wynikami leczenia ostrej fazy zawału serca, które to wyniki zapewnia sprawnie działająca kardiologia interwencyjna. Mamy natomiast prawie dwukrotnie większą liczbę nowych zawałów serca w porównaniu z takimi krajami jak Wielka Brytania czy Dania oraz bardzo niekorzystne wyniki w zakresie profilaktyki wtórnej. Skąd bierze się taka różnica? Nie da się nikomu obiecać, że będzie prowadził zdrowy tryb życia – nie palił papierosów, ruszał się, prawidłowo odżywiał. Każdy na początek musi zrozumieć, że w 50% za swoje zdrowie odpowiada on sam, a tylko w 10% odpowiada za jego zdrowie medycyna. Jak jest więc recepta dla polskiego zdrowia publicznego? Brzmi ona krótko: edukacja i odpolitycznienie przekazu.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2015/gdl_11_2015.pdf

Każdy sezon jesienno-zimowy to wytężony okres pracy dla dwóch dużych sektorów specyficznego rynku: szczepień przeciw grypie oraz świąt Bożego Narodzenia. Niby wszyscy wiedzą, że skuteczność szczepionek przeciwgrypowych jest nikła, a świętego Mikołaja nie ma, ale marketingowcy z nieopisaną energią twierdzą zupełnie coś odwrotnego. Marketing producentów szczepionek przeciw grypie nie ustaje w wysiłkach mieszania w głowach nie tylko pacjentom, ale także dużo uwagi poświęca mieszaniu w głowach lekarzom. Rozsądnie myślący i analizujący ze zrozumieniem dane z badań klinicznych są określani mianem antyszczepionkowców, a w najlepszym razie uważa się ich za rodziców chrzestnych coraz aktywniejszych ruchów antyszczepionkowych rozwijających się wśród rodziców małych dzieci. Tymczasem to właśnie toporne argumenty serwowane przez marketing grypy są jednym z czynników sprzyjających ruchom antyszczepionkowym. Dzisiejszy świat jest sprawdzalny, a dostęp do wiedzy szeroki jak nigdy w historii ludzkości. Każdy pacjent i każdy rodzic dziecka może sprawdzić wszystkie dane medyczne i wyciągnąć wnioski. Szczepienie jest zabiegiem medycznym, który powinien być wykonywany po zbadaniu pacjenta i ustaleniu indywidualnych wskazań. Nie ma wskazań marketingowych! Nie można akceptować show ze szczepieniami na wizji, bo nie na tym medycyna polega. Szczepienie na wizji oraz we wszelkich miejscach publicznych niebędących placówkami medycznymi to show marketingowy. Takie przedstawienia to objazdowy cyrk, w którym lekarz gra rolę tresowanego zwierzątka mającego spełniać polecenia chytrego marketingu. Cyrk może być objazdowy, medycyna nigdy! W całym tym zamieszaniu wytwarzanym przez biznes medyczny (BIZ-MED) chodzi o wykluczenie lekarzy z procesu diagnostyczno-decyzyjnego. Twórcy tej dyscypliny biznesowej potrzebują jedynie naszych pieczątek z PWZ do potwierdzenia ich pomysłów oraz naszej tej części ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę – do bicia na wypadek, gdy coś pójdzie nie tak. Nie o to przecież w medycynie chodzi.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2015/gdl_12_2015.pdf

Nepotyzm stał się znakiem firmowym polskiej medycyny. To współczesna odmiana naszych narodowych zachowań, tradycją sięgających czasów saskich. Oficjalny tytuł króla, za panowania którego powstało słynne powiedzenie „za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”, brzmiał: August III, z Bożej łaski król Polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, kijowski, wołyński, podolski, podlaski, inflancki, smoleński, siewierski, czernihowski, a także dziedziczny książę saski i książę-elektor. Jak brzmią oficjalne tytuły współczesnych medycznych królów saskich? Widzę je tak: August III, z łaski kolegów nepotystów król medycyny, wielki książę chorób wewnętrznych, kardiologii, hipertensjologii, nefrologii, endokrynologii i wszystkich pozostałych specjalności medycznych. Wyznawca i zwolennik nepotyzmu jest ogarnięty ideą obsadzenia synka lub córeczki na katedrze lub oddziale od chwili narodzin potomstwa. Namówienie dziecka na studia medyczne przychodzi mu łatwo. Zaaranżowanie błyskawicznej kariery także. Pozostaje jeszcze rozprawienie się z konkurencją realną i urojoną. Tnie więc wokół siebie w granicach tkanek chorych, zdrowych i chorego umysłu wszystko, co może nawet w najmniejszym stopniu zagrozić jego nepotystycznym planom. W większości wypadków wygrywa, sporadycznie przegrywa. Kiedy przegrywa? Ano wtedy, gdy wyskoczy zza uszu ktoś kompletnie niebrany pod uwagę jako konkurencja.Przekazanie firmy swoim potomkom jest w biznesie prywatnym powszechnie znanym zwyczajem. Osobliwa prywatyzacja klinik akademickich stanowi nasz niepowtarzalny wkładw medycynę światową. Nie wierzycie? Przeczytajcie raport Komisji Europejskiej na temat korupcji w ochronie zdrowia:

http://ec.europa.eu/dgs/home-affairs/what-is-new/news/news/docs/20131219_study_on_corruption_in_the_healthcare_sector_en.pdf.

Jedynie przy opisie systemu ochrony zdrowia w Polsce omówiony jest problem nepotyzmu jako istotny negatywny czynnik. Czy kiedyś ten zwyczaj dziedziczenia państwowych klinik i oddziałów przeminie? Należy mieć nadzieję.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2016/gdl_1_2016.pdf

Starożytna sentencja łacińska mówi, że omnium artium medicina nobilissima est, czyli ze wszystkich sztuk medycyna jest najszlachetniejsza. Owa szlachetność, a także uniwersalność potrzeby korzystania z medycyny powodują, że zdobywszy zawód lekarza możemy wykonywać go w każdym kraju i na każdym kontynencie. Żadne granice ani żadne przepisy nie są w stanie zmienić objawów zawału serca czy ostrego brzucha. Niebezpiecznym skutkiem współczesnej przeregulowanej i pełnej wytycznych medycyny jest zmniejszanie się wiedzy z zakresu fizjologii, patofizjologii czy farmakologii na rzecz wypełniania procedur. Tymczasem nie ma tak doskonałych wytycznych, które by pasowały do wszystkich pacjentów.To wiedza medyczna, a nie regulacje organizatora ochrony zdrowia, pozwala nam udzielać porad w Polsce, Pakistanie czy Nowej Zelandii. Utalentowane, wytrwałe i rzutkie koleżanki lekarki opisują swoje pobyty i praktyki w tych odległych krajach. Na ich przykładzie widać, że nie tylko można, ale i warto zmierzyć się z bardzo ciekawymi formami wykonywania zawodu lekarza. Jeśli ktoś uważa, że bycie świadczeniodawcą jest jedyną formą wykonywania zawodu lekarza, to niech siedzi w kraju i porasta mchem. Zarówno medycyna, jak i dziennikarstwo są uprawiane bez granic. Kontynuując tradycyjne związki Polski z Francją nie tylko w medycynie, ale i różnorodnych aktywnościach twórczych, poszerzamy nasze pismo o dział francuski. Inspirowały nas też słowa Juliana Ursyna Niemcewicza (patrona warszawskiej ulicy, przy której mieści się nasza redakcja): Ten sobie ubliża, kto ma za co, a nie chce jechać do Paryża. Bonjour la France! http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2016/gdl_2_2016.pdf

Współczesny człowiek ma apetyt na wszystko. Chciałby mieć dużo pieniędzy, jedzenia, mieszkań, ubrań, podróży, sprzętu elektronicznego, samochodów… lista dóbr doczesnych pierwszej potrzeby praktycznie nie ma końca. Podobnie jest z listą potrzeb medycznych. Liczba osób, które muszą koniecznie i pilnie dostać się do endokrynologa, mają bowiem „niedoczynność tarczycy”, zastanawia mnie od dawna. Niestety endokrynolodzy nie rodzą się tak szybko jak diagnozy endokrynologiczne stawiane zwykle na podstawie jednorazowego oznaczenia hormonów. Jeżeli do wyniku dodamy nadwagę, no to już jest sytuacja prawie alarmowa dla współczesne-go konsumenta usług medycznych! Zbędne kilogramy uwierają wizerunek. Bardzo żałuję, że takiego uwierającego działania nie mają pomiary ciśnienia krwi ani woń dymu tytoniowego. Spośród czynników ryzyka chorób układu sercowo-naczyniowego najbardziej toksyczne są nadciśnienie i palenie papierosów, ale nie działają, przynajmniej w początkowej fazie, tak widocznie i szkodliwie na wizerunek. Boli głowa? Od czegoż są wszelkie środki niesterydowe przeciwzapalne, bez reklamy których trudno obejrzeć film w telewizji? Pstryk i ból znika w mig! – mówią zleceniodawcy reklam. Z nadwagą tak łatwo nie pójdzie jak z bólem, niech więc jej usuwaniem zajmie się endokrynolog, a że tych specjalistów nie ma pod ręką w masowej ilości, to jest kłopot ogólnospołeczny. Generalnie jako społeczeństwo mamy większy apetyt na chorowanie niż wybrane jednostki na studiowanie medycyny. Kto jest za ten wzmożony apetyt na wszystko odpowiedzialny? Kto ten apetyt stymuluje? Taka jest natura człowieka? O ile można zrozumieć zwiększony apetyt na konsumpcję dóbr doczesnych, o tyle konsumpcja usług medycznych w sferze nie zawsze istniejących chorób jest zastanawiająca. A może to sprawka diabła??? – nasza okładka podsuwa taką odpowiedź.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2016/gdl_3_2016.pdf

Lekarzami musimy być wszędzie – na lądzie, na wodzie i w przestrzeni powietrznej. Tak nakazują przepisy i sumienie. To, co może się zdarzyć na ziemi, wiemy z praktyki i teorii. Podróże drogą wodną nie są teraz szczególnie popularne, więc nie stanowią one dużego problemu. Świat przemierza się dziś samolotami, z których ludzie korzystają niezależnie od wieku i stanu zdrowia. Dożyliśmy czasów, gdy na pokładach samolotów ludzie rodzą się i umierają, a wszystko dzieje się w myśl idei dobrego Samarytanina.Pragmatyczni Amerykanie rozszerzyli tę ideę o przepisy chroniące lekarza od odpowiedzialności prawnej, gdy zostaje on podniebnym Samarytaninem. Podobnie postąpili Niemcy. Reszta świata udaje, że nie ma tematu. Wprawdzie jeszcze nie czyhają na lotniskach przedstawiciele agresywnych prawników (jak to bywa pod niektórymi szpitalami), aby wmówić pasażerowi konieczność podania do sądu lekarza, który uratował mu życie. Dał z siebie wszystko? A co stoi na przeszkodzie, aby oddał wszystko? W czasach mojej młodości śpiewaliśmy: Wszystko, co nasze, Polsce oddamy. W piosence nie było żadnej instrukcji, jak to zrobić – oddać i już! Po kilkudziesięciu latach ten swoisty hymn jawi mi się następującymi słowy:

Wszystko, co nasze, pacjentom oddamy,

W nich tylko życie, więc idziem żyć,

Świty się bielą, otwórzmy bramy.

Rozkaz wydany: Wstań! W słońce idź!

Ramię pręż, słabość krusz,

Ducha tęż, pacjentowi swemu służ!

Na ich zew w bój czy w trud

Pójdzie rad lekarzy polskich ród!

Lekarzy polskich ród!

Podobnie do słów piosenki nakazujących bezwarunkowe oddanie sprawa wygląda z niesieniem pomocy na pokładzie samolotu – nie ma żadnych usystematyzowanych wytycznych. W literaturze anglojęzycznej spotkamy krótkie informacje, jak postępować w konkretnych przypadkach. Na dalszych stronach piszemy o tych poradach. Powołanie powołaniem, ale warto wesprzeć ten stan ducha i umysłu wiedzą szczegółową.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2016/gdl_4_2016.pdf

Różne okoliczności i powody decydują, że mieszkamy dziś nie tylko w Polsce, ale i w wielu krajach na wszystkich kontynentach. Przemieszczając się po świecie bez granic, nie powinniśmy zapominać, skąd wyruszyliśmy. Podtrzymywanie znajomości języka polskiego, naszej historii, symboli narodowych, obyczajów, tradycji jest obowiązkiem całej rodziny. Szczególne zadanie w zakresie pielęgnowania i podtrzymywania polskości przypada Babciom i Dziadkom. Ich doświadczenie życiowe jest najcenniejszym walorem, który powinni wnosić w wychowanie młodych pokoleń mieszkających poza krajem ojczystym. Literatura poświęcona Babciom i Dziadkom nie jest zbyt obfita, często utrzymana w negatywnej tonacji i głównie koncentrująca się na stanie zdrowia najstarszego pokolenia. Na rynku księgarskim mamy setki poradników o tym, jak zrobić karierę w korporacji, ale trudno znaleźć wartościowy poradnik dla dziadków na temat ob-sługi komputera, zasad poruszania się po internecie czy zakładania konta na Skype. Sytuację tę skłonna jestem traktować jako pochodną braku wyobraźni osób decydujących o zasobach i tematach poruszanych w przestrzeni publicznej. To także efekt skostniałych poglądów na temat tego, co jest potrzebne osobom ze starszego pokolenia. Rodzice mają wiele obowiązków wobec swoich dzieci, co jest oczywiste i wynika z przepisów prawa stanowionego oraz praw natury. Pamięć o przeszłości, patriotyzm, poniekąd kwestie oczywiste, nie są wpisane w żadne statuty. To wdzięczna nisza na rozległym polu obowiązków rodzicielskich do zagospodarowania przez Babcie i Dziadków. Słowa hymnu Jeszcze Polska nie zginęła,póki my żyjemy – nabierają jakże nowego znaczenia!

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2016/gdl_5_2016.pdf

Z trudnych do odgadnięcia powodów współczesny człowiek lubi się zatruwać – niezdrowym jedzeniem, papierosami, zanieczyszczonym powietrzem, używkami. Tak jak do tanga trzeba dwojga, tak do tej niezdrowej mody potrzebni są konsumenci i producenci. Jednych napędza chciwość i cynizm, drugich głupota i bezmyślność.Efektem aliansu głupoty i chciwości są choroby cywilizacyjne. Człowiek jeszcze nigdy w całych dziejach ludzkości nie był tak gruby. Żadna wojna nie pochłonęła 20 mln ofiar, a tyle właśnie ludzi umarło przedwcześnie w latach 1965-2014 z powodu palenia papierosów (http://www.surgeongeneral.gov/library/reports/50-years-of-progress/exec-summary.pdf). Dodatkowe miliony pochłaniają używki i nafaszerowana chemikaliami żywność.Nie wierzę w opowieści, że podany raz czy dwa razy w roku antybiotyk znacząco wpłynie na rozwój oporności. Natomiast wierzę, że codzienna konsumpcja drobiu faszerowanego antybiotykami ma taki wpływ. Z tajemniczych powodów nad wpływem antybiotyków „spożywczych” nikt szat nie rozdziera ani nie tworzy narodowych pro-gramów ochrony przed żywnością nafaszerowaną antybiotykami. Na tle tych chorych aktywności współczesnego człowieka jasnym promykiem są gospodarstwa ekologiczne dostarczające zdrową żywność. Rolnictwo ekologiczne jest promowane i popierane przez Komisję Europejską, a jego symbolem jest zielony listek z unijnymi gwiazdkami. Gdyby ktoś poczuł się wyczerpany uprawianiem medycyny, może zająć się uprawą ekologiczną – też będzie służył ludzkiemu zdrowiu. Może też liczyć na unijne dotacje – więcej do poczytania pod adresem

http://ec.europa.eu/agriculture/organic/index_pl.htm.

Może potem swoje płody rolne sprzedawać na ekobazarze, np. w Warszawie na terenie dawnej fabryki Norblina – towarzystwo nieporównanie elegantsze niż na SOR czy NPL. Przekonałam się o tym osobiście. Co więcej, miałam nawet okazję do dłuższej konwersacji w języku angielskim z producentem win ekologicznych. Druga kariera to interesujące wydarzenie w życiu człowieka. Wiem o tym z doświadczenia osobistego, gdy zajęłam się dziennikarstwem. Równie dobrze można zająć się rolnictwem ekologicznym, jeśli ktoś ma talent do agrykultury. A może już ktoś jest rolnikiem ekologicznym? Chętnie poznamy i opiszemy to na naszych łamach.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2016/gdl-6-2016.pdf

Dobre wzorce są potrzebne każdemu człowiekowi – dziecku, młodemu i dorosłemu. Choć odwoływanie się do przykładów występuje głównie w procesie wychowawczym dzieci i młodzieży, to może warto ten zwyczaj rozciągnąć także na dorosłych. Współczesny świat – chciwy, egoistyczny i superkonsumpcyjny tak naprawdę promuje egoizm w stopniu niespotykanym chyba w dawnych latach. Pęd do gromadzenia przedmiotów, domów, majątków ogarnął dziś wiele osób. Po paru dekadach okazuje się, że siedzimy w zagraconych domach jakich wiele i nic szczególnego z tego nie wynika. Liczba posiadanych mieszkań i domów też okazuje się ograniczona zdrowym rozsądkiem. Można mieć dwa, trzy, cztery domy, ale o trzydziestu to już chyba nikt nie marzy? Kilka samochodów – zdarza się, ale kilkadziesiąt to już mają jedynie niektóre gwiazdy Hollywoodu. Tylko pojedyncze osoby wpadają na pomysł, aby zgromadzony majątek przeznaczyć na coś, co będzie służyło ogółowi społeczeństwa przez długie lata. Osobą taką była nasza front page woman – hrabina Susanne Necker z domu Curchod, żona ministra finansów w rządzie króla Francji Ludwika XVI. Prowadziła bardzo ciekawe i aktywne życie, ale chyba największym wydarzeniem było utworzenie przez nią szpitala w Paryżu przy rue de Sèvres w 1778 roku. Początkowo był to szpital dla dorosłych, potem przekształcony na szpital dla dzieci. Dziś jest to najstarszy szpital pediatryczny w Europie i najlepszy z 1500 szpitali francuskich w rankingu tygodnika „Le Point” z 2015 roku. Hrabina Susanne Necker zajmowała się wieloma sprawami – była pisarką, prowadziła salon towarzyski, jej córką była Anne-Louise, późniejsza baronowa de Stael, ale najwięk-szą chwałę przyniósł jej szpital. Nawet najlepsze idee mogą być niszczone przez złych ludzi – w czerwcu br. szpital Necker zaatakowała grupa wandali demonstrujących w Paryżu (http://www.thelocal.fr/20160615/kids-hospital-hit-as-french-rioters-go-on-rampage). Jeśli nie mamy dość majątku, zawsze możemy spróbować wdrożyć w życie jakąś szczytną ideę, która będzie służyć ludziom – piszemy o kilku takich przykładach w bieżącym numerze. Gdy spojrzy się na historię ludzkości, to łatwo zauważyć, że więcej sławy przynoszą wielkie idee niż duże majątki.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2016/gdl_7_2016.pdf

Emigracja z każdej strony oglądana jest tematem trudnym, a w dawnych latach bywała nawet zdarzeniem dramatycznym. Oderwanie od rodziny, od kontekstu kulturowego, dotychczasowego otoczenia nie mogło odbywać się bez negatywnych skutków. Dziś możemy swobodnie podróżować, codziennie rozmawiać przez Skype’a, pisać e-maile do rodziny zamieszkałej za granicą. Kiedyś było to prawie niemożliwe. Jeżeli dodamy do tego wymuszane różnymi okolicznościami decyzje pozbycia się obywatelstwa polskiego, decyzje emigracyjne w dawnych latach były niezbyt przyjemne. Zmieniły się czasy i niektóre aspekty związane z wyjazdem z kraju złagodniały, co więcej, wizja lekarza udającego się na emigrację stała się jedną z odmian wizerunkowych.Dlaczego nie wyemigrowałaś? – zapytała mnie niedawno młodsza koleżanka. Z uwagi na to, że praktykuję w zawodzie lekarza już dość długo, odpowiedź wymagała podzielenia na etapy czasowe. Po pierwsze przez długą część mojego życia emigracja była dla wielu obywateli czynem niecałkiem legalnym. Jestem z natury legalistką i nie mam pokus naruszania obowiązujących przepisów. Gdy po 1989 roku nasze paszporty zamiast w szufladach urzędów znalazły się w naszych szufladach, zajęta byłam obowiązkami Matki Polki, które to obowiązki nie sprzyjały emigracyjnym dywagacjom. Potem okazało się, że można wyjechać na dość długo i wrócić bez powikłań. Tu być, a tam bywać – wydało mi się regułą optymalną. Jest tylko jedna wizja, która skłania mnie okresowo ku rozważaniom o dłuższym wyjeździe. Jest nią możliwość pisania powieści w pięknej rezydencji położonej nad brzegiem oceanu (inspirowana moim ulubionym filmem Lepiej późno niż później). Jednak skoro do tej pory nie wyjechałam… to chyba nie wyjadę… z drugiej strony różne wydarzenia życiowe przychodzą do mnie raczej później niż wcześniej… Jak byśmy się wtedy nazywali? „Paryska Gazeta dla Lekarzy”? Dobrze brzmi! Może jednak jeszcze przemyślę głębiej ten temat, a tymczasem przećwiczy go sekretarz redakcji w ramach organizacji Dziadkowie bez Granic.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2016/gdl_8_2016.pdf

Digitalizacja różnych obszarów naszego życia jest faktem. W wielu dziedzinach jest ona bardzo udana i dziś z trudem wyobrażamy sobie, że kiedyś mogło być inaczej. Jeszcze kilkanaście lat temu z niedowierzaniem oglądaliśmy reklamy bankomatów, dziś korzystamy z nich nieomal codziennie. Aby jednak doszło do ich masowego rozpowszechnienia, musiało upłynąć kilka dziesięcioleci. Pierwszy model bankomatu stworzony przez Luthera George’a Simjiana w 1939 r. nie spotkał się z powszechną akceptacją, co więcej, był początkowo wykorzystywany głównie przez osoby obawiające się identyfikacji. Dopiero za drugim podejściem, w 1967 roku udało się Johnowi Sheppherd-Barronowi stworzyć model bankomatu, który został zaakceptowany przez szersze rzesze klientów. Niezależnie od tego, jak dalece nasze pieniądze uległy digitalizacji, ciągle musimy je zarabiać w realny sposób, pracując. W tym czasie bankowość nie traci czasu i tworzy dziesiątki nowych, szczegółowych przepisów, które chronią interesy banków. Zupełnie inną drogą przebiega digitalizacja w medycynie. Przede wszystkim nie ma w tym procesie odpowiednio silnej reprezentacji lekarzy, która by dbała o właściwe zasady wykonywania naszego zawodu. Nie powstały żadne standardy dobrej e-praktyki. Nie ma systemowych regulacji opisujących jakość sprzętu, jakim posługuje się lekarz, a także pacjent. Wszystkie działania zmierzają do zwiększenia wydajności lekarza. Organizatorzy ochrony zdrowia mówią: pracuj, lekarzu, szybciej, więcej, taniej. Podobno wypłata z bankomatu skraca czas operacji o 2 minuty w porównaniu z wypłatą tradycyjną przy okienku, co daje rocznie zaoszczędzoną jedną godzinę na statystycznym kliencie. Jeszcze nie są znane oszczędności czasowe z lekarskiej wizyty wirtualnej w porównaniu z wizytą realną, ale z pewnością takie istnieją. Zamiast 30 pacjentów w gabinecie, lekarz zobowiązany do etatowego czasu pracy przyjmie 50 pacjentów w świecie wirtualnym przy tych samych kosztach zatrudnienia dla pracodawcy. O ile pieniądze, czy z okienka, czy z bankomatu, są takie same, o tyle jakość konsultacji lekarskiej, tej odbytej w gabinecie i tej przez systemy telemedyczne oraz systemy łączności – jak to określa nowa wersja ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty – będzie różna. Jedyne, co pozostanie takie samo – to odpowiedzialność lekarza. Warto mieć to na uwadze.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2016/gdl_12_2016.pdf

Medycyna ma wymiar biologiczny, społeczny i psychologiczny. Poszczególne wy-miary są indywidualnie zróżnicowane i zmienne. Do XIX wieku dominował w medycynie nurt biologiczny, z paternalistyczną rolą lekarza. Rozwój ubezpieczeń społecznych zapewniający coraz powszechniejszy dostęp do świadczeń medycznych spowodował wzrost znaczenia wymiaru społecznego medycyny. Przez dwa wieki zdawało się, że te dwa wymiary zapewniają równowagę i wypełniają całe pojęcie medycyny. Nieoczekiwaną zmianę przyniósł wiek XXI wraz z rozwojem internetu, sieci społecznościowych, nowych możliwości szybkiej komunikacji oraz masowego dostępu do technik wizualizacyjnych (smarfony z wbudowanym aparatem fotograficznym). Te zmiany rozwinęły wymiar psychologiczny medycyny. Niezbyt szeroko artykułowane niepokoje pacjenta, jego oczekiwania, własne przemyślenia nabrały nowej jakości. Dziś choroba nie musi być analizowana wyłącznie w zaciszu gabinetu lekarskiego, może nad problemami konkretnego pacjenta dyskutować duża liczba osób o różnych kompetencjach medycznych. Wymiar psychologiczny zyskał niespotykany do tej pory w historii medycyny zasięg, a to decyduje o jego sile, która odzwierciedla się w oczekiwaniach pacjenta.Proporcje wymiarów medycyny są zmienne w czasie. Wymiar społeczny, silnie związany z finansowaniem, jest w miarę stabilny. Wymiar psychologiczny w wielu wypadkach zaczyna dominować nad wątkiem biologicznym i usiłuje narzucać zasady postępowania. Jednak jak silne by nie były odczucia i przekonania pacjenta, nie mogą stać się jedyną podstawą do postępowania w wymiarze biologicznym. Dlaczego? Z ta-kiego samego powodu, jak podczas podróży samolotem – bez względu na poziom lęku i obaw pasażerów nie mogą oni decydować o tym, co robi pilot. Wymiar biologiczny wymaga postępowania profesjonalnego, a nie postępowania „na życzenie”. Wynika to ze względów bezpieczeństwa. Zasada ta obowiązuje w zawodach licencjonowanych, takich jak lotnictwo, medycyna, prawo.Niezależnie od zasad postępowania w zawodach licencjonowanych, w wypadku medycyny konieczne jest poszerzenie i pogłębienie lekarskiej wiedzy o wymiarze psychologicznym. Niezbędne jest wprowadzenie do programu szkolenia studentów i lekarzy tej wiedzy, w przeciwnym razie frustracja po obu stronach biurka w gabinecie lekarskim będzie narastała jeszcze bardziej, niż ma to miejsce obecnie.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2017/gdl_2_2017.pdf

Tradycja i historia są bardzo ważnymi składnikami naszej tożsamości. W świecie wypełnionym masowo produkowanymi przez agencje informacjami, wymyślanymi przez innych ludzi memami łatwo stracić zdolność mówienia własnym głosem.Z tego właśnie powodu zdecydowaliśmy się poświęcić bieżący numer pamiątkom rodzinnym. Przejrzeliśmy wnętrza naszych biurek, szaf oraz domowych bibliotek i pokazujemy cenne, niecodzienne rodzinne pamiątki.Mają one bardzo dużą wartość sentymentalną dla osób je prezentujących – bardzo serdecznie dziękuję autorom za udostępnienie wspomnień związanych z historią ich rodzin. Historia może być różna – wzruszająca, romantyczna, ale także smutna. Wśród moich pamiątek zachował się dokument nadających szlachectwo mojemu prapraprzodkowi, a także dokument z czasu II wojny światowej. Młodzieńcem z okładki jest mój Ojciec, student Wolnej Wszechnicy Polskiej przed wojną. Była to uczelnia z ciekawymi tradycjami, a wśród jej wykładowców był prof. Marcin Kacprzak, wybitny lekarz i późniejszy rektor Akademii Medycznej w Warszawie, o którym pisaliśmy na naszych łamach (GdL 11_2015, https://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly-3/zloty-dyplom-lekarza/528–prof-marcin-kacprzak).Po lekturze bieżącego numeru zajrzyjcie do domowych archiwów, zobaczycie jakie kryją się w nich ciekawe skarby!

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2017/gdl_5_2017.pdf

Umiejętność trafnego diagnozowania, zwłaszcza w odniesieniu do przypadków trudnych i nietypowych, jest sztuką. Jak to z umiejętnością artystyczną bywa, są w tej materii wirtuozi, rzemieślnicy i osoby pozbawione talentów. W warunkach rozpanoszenia się w medycynie wszelkiej maści procedur, wy-tycznych i innych nowomodnych pomysłów nikt nie powinien mieć trudności z postawieniem rozpoznania. Może i tak jest, ale czy każde proceduralnie postawione rozpoznanie jest trafne? Doświadczenie życiowe pokazuje, że niekoniecznie. Przed laty opracowywałam dane o gorączce niejasnego pochodzenia, analizując, jakie okoliczności są najbardziej przydatne w ustaleniu rozpoznania. Okazało się, że dolegliwości opisywane przez pacjenta najbardziej korelowały z rozpoznaniem końcowym! Była to epoka ze skromnym dostępem do badań obrazowych, więc trzeba było dokładniej wsłuchiwać się w słowa pacjenta. Dziś sytuacja zmieniła się diametralnie – nowoczesnych badań obrazowych i wszelkich innych dostatek, a pacjenci nie zawsze wiedzą, jak zreferować swoje dolegliwości. Szczególnie trudne jest diagnozowanie chorób rzadkich – pacjenci odwiedzają liczne gabinety lekarskie, a czas postawienia prawidłowej diagnozy sięga nawet kilkunastu lat. Wbrew oczekiwaniom starannie kolekcjonowane duże bazy danych medycznych nie ułatwiają diagnozowania trudnych przypadków. Jednym z bardziej istotnych czynników wpływających na obniżenie trafności diagnozowania jest narastające spychanie na margines wiedzy patofizjologicznej przez procedury i wytyczne. O ile wiedza oparta na wypełnianiu procedur dobrze sprawdza się w dziedzinach technicznych, o tyle z medycyną jest inaczej. Zmienność objawów, dynamika i indywidualny obraz choroby są tymi czynnikami, które ograniczają przydatność sztywnych reguł.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2017/gdl_6_2017.pdf

Uczucia żywione przez pokolenia wszystkich zarządców ochrony zdrowia w naszym kraju, niezależnie od lokalizacji na scenie politycznej, należy określić mianem fałszywej troski. Pionierzy Kas Chorych oraz kontynuatorzy z NFZ od lat dokładają starań, aby nie rozwiązać żadnego problemu, który stwarzają bezmyślnym i nieudolnym pseudozarządzaniem w ochronie zdrowia. Kontrola jest bogiem tej branży, a bezmyślna krótkowzroczność największą z cnót. Macki fałszywej troski oplatają umysły pacjentów. Szerzeniu toksycznej propagandy sprzyjają rozbudowane jak nigdy wcześniej media, które aby zapełnić swoje strony i kanały transmisji zapraszają wszystkich zatroskanych inaczej do głoszenia nowych pomysłów. Nieciekawy obraz systemu ochrony zdrowia to nie tylko rezultat niskich nakładów finansowych, ale także braku rozwiązań tworzonych z wykorzystaniem rozumu i inteligencji. Organizacja oparta na karach, których egzekwowaniu towarzyszy świst bata, nigdy nie będzie przyjazna ludziom i wydajna. Niewolnictwo to system społeczny dawno skompromitowany. Dziwne, że mimo formalnej likwidacji tego systemu społecznego jego odmiana oplatająca medycynę ma się tak dobrze w naszym systemie ochrony zdrowia. Wiara zarządców ochrony zdrowia w trafność swoich rozwiązań przypomina wiarę twórców socjalizmu w swoje idee. Obie grupy walczą z problemami przez siebie stworzonymi i nieznanymi reszcie świata.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2017/gdl_11_2017.pdf

Zawód lekarza zawsze był uważany za profesję na całe życie, póki nie nastały czasy nadprodukcji towarów, idei i niecierpliwego oczekiwania zmian i nowych pomysłów. Przez większą część mojego życia zawodowego absolwenci wydziałów lekarskich wchodzących w skład akademii medycznych nazywani byli, co łatwo zgadnąć, lekarzami. Nieoczekiwanie znikły nie tylko akademie medyczne, ale i lekarze też gdzieś się schowali. Na scenę wkroczyli świadczeniodawcy, ostatnio przemianowani na medyków. Kto to taki „medyk”? Dawno, dawno temu był to lekarz, potem termin ów oznaczał studentów medycyny, a ostatnio to jakaś wielka patchworkowa rodzina. Klub Medyków w moich młodych latach to była kawiarnia studencka przy ulicy Oczki w Warszawie, do której wpadaliśmy między wykładami. Z kolei Klub Lekarza to eleganckie, klubowe wnętrza w Alejach Ujazdowskich, gdzie odbywały się konferencje, odczyty, spotkania okolicznościowe. Zauważmy, że rewolucyjne zmiany w terminologii zawodów nie przyniosły powstania Klubu Świadczeniodawcy ani też nowego Klubu Zawodów Medycznych. Nic dziwnego, że w atmosferze rewolucyjnego ferworu niektórzy koledzy z odpowiednim stażem zawodowym i doświadczeniem życiowym nie identyfikują się z nowomową ani z nowym pojmowaniem zawodu lekarza. Ogarnia ich nostalgia za starymi czasy i rozglądają się za nową formą wykonywania zawodu. Z własnego do-świadczenia podpowiem niezłe rozwiązanie – można zostać dziennikarzem medycznym. Dyplom lekarza plus legitymacja prasowa to bardzo urodziwe połączenie!

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2017/gdl_12_2017.pdf

Mimo postępu w wielu dziedzinach życia współczesne oblicze medycyny nie zachwyca ani lekarzy, ani pacjentów. Tradycyjnie niezadowolenie wykazują także organizatorzy ochrony zdrowia. Dlaczego tak się dzieje? Stare angielskie przysłowie mówi, że dwoje to towarzystwo, a troje to tłum. Regułę tę możemy odnieść także do medycyny – lekarz i pacjent to odpowiednie dla siebie towarzystwo, dodatkowe osoby czynią tylko tłum otaczający medycynę. Dalszy, harmonijny rozwój jest zaburzony przez nadmierne wpływy owego tłumu osaczającego medycynę, bombardowaną podszeptami fałszywie zatroskanych pośredników, którzy reprezentują jedynie interesy swoich mocodawców, nigdy pacjentów. Pamiętajmy, że interes tłumu nigdy nie jest korzystny dla jednostki. Relacja lekarza z pacjentem staje się odległa, chłodna, zakłócona przez wybujałe procedury kontrolne i sprawozdawcze. Coraz bardziej powszechna digitalizacja i komputeryzacja życia codziennego wkroczyła także do medycyny. Kiedyś mówiono Straßendiagnose, dziś mamy computer diagnosis. Wszelkiego rodzaju nowoczesne badania, zwłaszcza obrazowe, wypierają ocenę stanu zdrowia pacjenta dokonywaną przez badanie podmiotowe i przedmiotowe.Zmienia się także nastawienie pacjentów, którzy chcą być klientami decydującymi o wyborze i zakresie leczenia. Pseudowiedza medyczna nabyta z internetu i amatorska interpretacja przeczytanych bez należytego zrozumienia opisów wydaje się im jedynie słuszną. Na współczesną medycynę działa zbyt wiele negatywnych czynników, aby można było wróżyć jej pomyślną przyszłość.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2018/gdl_1_2018.pdf

Wspominając medycynę mojej młodości, za jej nieprzemijające walory uważam powszechność posługiwania się wiedzą patofizjologiczną w postępowaniu lekarskim, wysokiej klasy koleżeństwo między lekarzami oraz przyjazne relacje z pacjentami. Później, z biegiem lat, wiedza patofizjologiczna była spychana na margines myślenia lekarskiego przez wytyczne, zalecenia i przepisy, co w oczywisty sposób zmieniło jakość relacji między ludźmi. Wszystko to spowodowało, że wolny zawód lekarza zamieniał się w niewolniczy zawód świadczeniodawcy medycznego.Nie czując powołania do tej nowej i wypaczonej formy wykonywania zawodu lekarza, zaczęłam rozglądać się za inną perspektywą, która pozwoliłaby mi nadal zajmować się medycyną, ale w sposób wolny od nadmiernych urzędniczych przeregulowań. Okazało się, że taką możliwość zapewnia dziennikarstwo medyczne. Uff, co za ulga! – westchnęłam po dokładniejszym rozpoznaniu zagadnienia. A więc mogę nadal uprawiać medycynę i nie muszę być świadczeniodawcą, indywidualnym przedsiębiorcą gospodarczym, pracownikiem kontraktowym, który sporządza dokumentację medyczną udzielonego świadczenia. Mogę pisać coś innego niż historia choroby, zaświadczenie lekarskie, recepta, że o wniosku do sanatorium nie wspomnę. Te wszystkie pracowicie wypełniane dokumenty medyczne istnieją przez 20 lat, ponieważ są chronione przepisami prawa, a po upływie tego czasu mogą zostać zniszczone. Krzepiąca jest świadomość, że losy moich książek, artykułów, a także „Gazety dla Lekarzy” będą trwalsze. Zdeponowane w Bibliotece Narodowej w formie egzemplarza obowiązkowego zarówno w formie papierowej, jak i elektronicznej mają zapewnioną trwałość ponadczasową. Ten aspekt twórczości literackiej pięknie oddają słowa Horacego z Pieśni III:

Zbudowałem monument trwalszy niż ze stali

Mocniejszy nad piramid królewskich istnienie

Deszcz wielki go nie zmyje, wicher nie powali

Stuleci niezliczonych nie zniszczy go tchnienie.

Bieg czasu go nie wzruszy i lat przemijanie

Nie cały przecież umrę – przetrwam w swoim dziele (…)

Przekład Adam Zemelka https://pl.wikisource.org/wiki/Exegi_monumentum

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2018/gdl_3_2018.pdf

Pewnego dnia usłyszeliśmy magiczne hasło „Pieniądze idą za pacjentem”. No i się zaczęło! Tysiące rąk wyciągnęły się do owych wyimaginowanych pieniędzy, aby otoczyć je opieką… Pacjentami jesteśmy lub będziemy wszyscy, ale czy ktoś choć raz w życiu widział, aby pieniądze szły, ot tak sobie, za kimkolwiek? Nikt takiej sceny nie widział, ale wydała się ona wielu osobom na tyle kusząca, że zaczęto tych tajemniczych pieniędzy poszukiwać, a gdy już je znaleziono na kontach bankowych płatnika, otaczać je opieką nie mniejszą niż pacjenta. Drugie nie mniej pociągające hasło „Za pracę należy się godna płaca” rozbudziło wyobraźnię wielu pracowników systemu ochrony zdrowia w nie mniejszym stopniu niż owe tajemnicze pieniądze idące za pacjentem. Inne hasła – o jakości organizacji systemu ochrony zdrowia oraz jakości świadczonych usług nie były tak porywające jak te o pieniądzach. A hasła o odpowiedzialności za wykreowany nowy stan zbiorowej świadomości na temat ochrony zdrowia to już w ogóle nikomu nie przychodziły do głowy. W rezultacie mamy rzeczywistość niczym z filmu Kabaret, w którym Liza Minelli i Joel Grey śpiewają słynną piosenkę Money makes the world go around (https://www.youtube.com/watch?v=A7FR6K_aWN0).W sytuacji gdy uwaga uczestników sceny medycznej w znacznym stopniu jest skupiona na pieniądzach, a wszystkie inne aspekty są kłopotliwym dodatkiem do finansowej rzeczywistości, na placówkach służby zdrowia powinien być umieszczony napis WCHODZISZ NA WŁASNE RYZYKO. Ryzyko to dotyczy w równej mierze pacjentów, jak i lekarzy.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2018/gdl_4_2018.pdf

Długo poszukiwałam danych o tym, jak praca matki, zwłaszcza lekarki, wpływa na rozwój dziecka. I mimo iż potrafię znaleźć w internetowym stogu siana przysłowiową igłę, to tym razem nie udało mi się dotrzeć do interesujących i profesjonalnych opracowań. Lekarek, które by porzuciły na zawsze pracę zawodową w chwili zostania matką, zwłaszcza we współczesnym zrygoryzowanym świecie przepisów i systemie szkolenia podyplomowego, prawie się nie spotyka. Na dłuższe urlopy wychowawcze wybierają się niektóre odważne i niezależne matki, jednak większość wraca do pracy dość szybko. Ja byłam na urlopie wychowawczym blisko cztery lata, pracując w tym czasie w niepełnym wymiarze godzin, i wiem, jak olbrzymie jest to wyzwanie.Niespodziewanie trochę wiedzy o wpływie pracy matki na rozwój małego dziecka dostarczyły mi źródła dziennikarskie – https://journalistsresource.org/studies/economics/jobs/working-mother-employment-research. Okazuje się, że 70% amerykań-skich kobiet mających małe dzieci pracuje zawodowo – http://www.pewresearch.org/fact-tank/2018/05/10/facts-about-u-s-mothers/. Podobno praca zawodowa matek rozwija małe dzieci, bo gdy już mama wróci z pracy i zajmie się dzieckiem, te zajęcia są wyższej jakości i bardziej dziecko rozwijają intelektualnie. Być może tak jest w niektórych przypadkach. Jednak czy matka lekarka po pracy z tzw. świadczeniobiorcami jest szczególnie intelektualnie ożywiona i przenosi ów wysoki poziom na dziecko, to mam poważne wątpliwości. Jedno jest pewne – karierę można zrobić w każdym wieku, a wychować osobiście i dopilnować rozwoju małego dziecka można tylko w ściśle określonym czasie. Być może początkowo różnice w wychowaniu, nazwijmy je „macierzyńskim i autorskim” nie będą dla wszystkich widoczne, ale znakomicie ujawnią się w tym, kim będzie dziecko w dorosłym życiu.

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2018/gdl_9_2018.pdf

Artykuły do zacytowania w „Kaczce dziennikarskiej”

Fot. Nasze korzenie, nasze dziedzictwo

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2013/gdl_4_2013.pdf

http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/29-1-lipca-2013

http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/39-osaczenie-falszywa-troska-jako-forma-indoktrynacji

http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/28-kongres-wonca-2013-praga

http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/27-korespondencja-z-pragi

http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/26-zasady-etyczne-powinny-obowiazywac-wszystkich

http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/24-gdy-etyka-jest-na-uslugach-biopolityki

http://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/20-zmiana-wizerunku-lekarza

Fot.Czekolada

Fot. Sztuka wystąpień publicznych

Fot. Drób w gabinecie lekarskim

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2012/gdl_9_2012.pdf

Fo. Koty Ernesta Hemingwaya

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2013/gdl_3_2013.pdf

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2013/gdl_3_2013.pdf

http://gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2013/gdl_5_2013.pdf

Rozdziały

1.Wstęp do bardziej szczegółowych zwierzeń

2. Kiedy wszystko się zaczęło?

3. Początki epoki freelancera

4. Debiut powieściowy Maść Tygrysia

5. Powieka modelki i dalsze opowiadania

6. Ach ta afiliacja!

7. Moje wiersze

8. Fotoblog „Modne Diagnozy” by mimax2

9. Dziennikarz interwencyjny w akcji

10. Zostaję Sermo community columnist

11. Akredytacje krajowe – Sejm, Kancelaria Prezydenta

12. Akredytacje amerykańskie Stany Zjednoczone i Argentyna

13. Akredytacje w Brukseli

14. Akredytacja w Australii

15. Współpraca z mediami wysokonakładowymi 

16. Gdzie mieszkałam podczas wyjazdów dziennikarskich?

17. Ciekawe miejsca konferencji prasowych

18. Ciekawi ludzi spotkani na dziennikarskiej drodze

19. Gazeta dla Lekarzy

20. Podsumowanie

Dodatek: spis opublikowanych artykułów