Archiwum dnia: 18 marca 2023

Rozdział 1. Powstanie nowej krainy

Krystyna Knypl

Gorączka Złota jest schorzeniem o nawracającym przebiegu

                                         ***

Od autorki zamiast wstępu

Powieść „Diagnoza: gorączka złota” pisałam w latach 2011 / 2013, podróżując między Warszawą, Algierem, Oranem oraz Tipazą, gdzie znajdują się ruiny starożytnego miasta, wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. .Spotkanie z różnymi kulturami, minionymi światami (ruiny Tipazy są starsze niż Kartagina) z pewnością stwarzały klimat do twórczej inspiracji.

W mojej powieści występuje Nowy Wspaniały Świat, Rzeczywistość Rozszerzona, a także zawód receptologa. Naukowcy prowadzą badania nad szczepionką Muti-Vir-Virr, która jest podawana w szczepionkobusach. Działania niepożądane bywają groźne, odnotowywane są zgony sportowców którzy zaszczepili się Muti-Vir-Virrem.

Po 10 latach od napisania powieści i skonfrontowaniu jej z aktualnie otaczającą nas rzeczywistością dochodzę do wniosku, że jestem posiadaczką genu przepowiadania przyszłości – nazwijmy go po angielsku, to będzie bardziej poważnie i naukowo: The future predicting gene. Jest on jednym z 1184 genów związanych z żeńskim chromosomem X. Jak to odkryłam? Moja Matka Halina stawiała kabałę wielu osobom i miała poważne sukcesy w trafnym przepowiadaniu przyszłości w czasie II wojny światowej. Mój gen chyba uległ pewnej mutacji i wyraża się nie tylko w przewidywaniu, ale także opisywaniu przyszłości. Matka moja pięknie opowiadała różne historie, natomiast nie miała daru ich opisywania.

Gorączka złota

Definicja choroby, która jest opisana na kartach powieści

Gorączka złota – napływ dużej liczby osób chcących się szybko wzbogacić na tereny, gdzie odkryto złoża szlachetnych kruszców, szczególnie złota. Terminem tym określa się także pogoń za zyskiem pochodzącym z innych źródeł. Gorączki złota przyczyniały się do zasiedlania nowych terenów Ameryki Północnej i Australii.

Goraczka zlota 4

Słynne gorączki złota

• Druga wyprawa Krzysztofa Kolumba – 1493

• El Dorado (okres kolumbijski)

• Potosi (w poszukiwaniu srebra – 1545)

• Gorączka złota w San Francisco – 1849

• Gorączka złota nad rzeką Fraser – 1858

• Gorączka złota pod Pikes Peak (patrz: Terytorium Kolorado) – 1858-1861

• Gorączka złota nad Klondike – 1897

Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Gor%C4%85czka_z%C5%82ota

Krystyna Knypl

Rozdział 1. Powstanie nowej krainy

Mapa 2

 Mapa na której należy szukać Sarmalandii z jej dwoma odmianami Realandią i Wirtualandią

Granice pomiędzy poszczególnymi państwami od zawsze  były  sprawą  umowną.  Ich  przebieg  zmieniał  się  na przestrzeni  wieków  w  zależności  od  zaborczych  działań  silniejszych  sąsiadów  lub  podpisanych  traktatów  po  zakończonych  wojnach.  Do  negocjacyjnych  stołów  zasiadali  wówczas  specjalni  pełnomocnicy  zwycięzców  i  wodząc palcem po mapie, wytyczali, gdzie kończy się jedna, a gdzie zaczyna druga kraina.

W  pewnym momencie zauważono, że  takie  militarne ustalanie  granic wymaga zbyt dużych wysiłków, a także poważnych nakładów finansowych.  Zaczęto  więc  zastanawiać  się  nad  innymi,  tańszymi  sposobami  panowania  nad  ludźmi.  Poszukiwania  długi  czas  nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Zaczęto nawet mówić o Nowym Wspaniałym Świecie bez wojen, agresji i najazdów. Naturalna kolej wszystkich życiowych procesów wymaga jednak nieustannego łączenia się i podziałów, w wyniku czego powstają nowe byty i struktury.

Był nim na przykład Związek Samodzielnych Republik Realandzkich (ZSRR), ale kreacja ta wystarczyła tylko na jakiś czas. Konieczne były dalsze nowe podziały. Zgodnie z odwiecznym prawem natury świat  podzielił się na dwie dotychczas nieznane krainy – Realandię i Wirtualandię.  Początkowo  granice  między  nimi  występowały  jedynie  czasowo, były dyskretne, wręcz prawie niezauważalne. Podział ten, choć początkowo nie przez każdego rozumiany, stale się pogłębiał. Ekspansja Wirtualandii była na tyle atrakcyjna i do tej pory niespotykana, że ulegał jej prawie każdy mieszkaniec Realandii. Dlaczego tak się działo? Głowili się nad tym zagadnieniem najwięksi mędrcy i najznamienitsi uczeni, ale wnioski płynące z rozmyślań były raczej skromne. Wszystko działo się po raz pierwszy w historii ludzkości i to, co do tej pory wiedziano o najróżniejszych podziałach, nie miało w tym wypadku żadnego zastosowania. Jedyna reguła, którą dało się zauważyć, była taka, że przeważał kierunek przemieszczania się mieszkańców z Realandii do Wirtualandii. Gdyby szukać pierwowzorów, to może dałoby się wyprowadzić pewną analogię do kierunku przemieszczania się ludzi z  krajów bez perspektyw  do miejsc dających nadzieję  na lepszą przyszłość.

 Życie w Realandii od pewnego czasu stało się wprost niemożliwe do zaakceptowania przez każdego, kto miał choć odrobinę instynktu samozachowawczego. Między ludźmi narastała agresja słowna, we wszystkich dziedzinach życia panował chaos i beznadzieja. Pieniądze znikały  z  rynku,  szalały  kursy  wszystkich  akcji  i  walut.  Wahaniom  nie oparł się tajemniczy newcoin wirtualandzki. Szeptano, że może on  nawet  zagrozić  realowi  ameerlandzkiemu  i  innym  znanym  na  rynkach finansowych realom.

W  każdym  zakątku  poszczególnych  prowincji  Realandii  trwały  żmudne  starania,  aby  zgarnąć  jak  najwięcej  dla  siebie,  schować  zagrabione  pieniądze  na  czarną  godzinę  i  z  nikim  się  nie  podzielić.  Pesymiści  codziennie  wieszczyli  rychłe  nadejście  owej  czarnej  godziny, ale nikt nie wiedział, kiedy ona tak w istocie wybije. Jutro, pojutrze, za tydzień, za miesiąc, a może zgoła za rok? Każdy termin był w równiej mierze realny, co nieprawdziwy.

Tego, że od dawna zapowiadany Naprawdę Wielki Kryzys (NWK) nadejdzie  w  końcu  też  do  Realandii,  wszyscy  byli  pewni.  Jednak  nikt, ale to absolutnie nikt, nie wiedział nie tylko kiedy tak w istocie przyjdzie,  ale  i  z  której  strony  zaatakuje  oraz  jaką  postać  ostatecznie  przybierze.  Ba,  nie  było  tak  do  końca  wiadomo,  co  to  jest  za  zjawisko, ten cały Naprawdę Wielki Kryzys. Nie wiedziano, co jest jego przyczyną, co go nakręca, a co hamuje. W końcu od dawna na świecie nie było żadnych naturalnych kataklizmów na skalę globalną, powodzi  ogarniających  kontynenty  ani  trzęsień  ziemi  doszczętnie  rujnujących wszystkie miasta. Nie toczyły się żadne wielkie wojny światowe, nie licząc oczywiście drobnych w skali całego kontynentu potyczek wszczynanych po to jedynie, aby dzielni żołnierze nie wyszli z wprawy, sprzęt bojowy nie zardzewiał od nieużywania, a przemysł zbrojeniowy nie zbankrutował. Dlaczego miałby więc nadejść kryzys? Na  wszelki  wypadek  trwały  przygotowania,  próby  generalne, przymiarki  i  czynności  dostosowawcze  do  tego,  co  podobno  było  nieuchronne, bo skoro już niejeden raz się zdarzyło, to i zdarzy się teraz. Kiedy to szaleństwo mogło się zacząć?

Chicago złote wejscie

 Wejście do Ameerland Global Bank w Unii Stanów Autonomicznych

Obserwatorzy  obdarzeni  nadczynnością pamięci przypuszczali,  że może trzeba by z uwagą przestudiować przebieg pewnej narady w Ameerland Global Bank w Unii Stanów Autonomicznych (USA). Podczas tej narady, odbytej przed kilku laty, stary William F. Johnson rzucił myśl:

– Skoro wszyscy coraz dłużej przebywają w tej całej Wirtualandii, to… hmmm – zaczął swój wywód wielki bankowy guru – to taki tryb życia musi się odbić na gospodarce w realnej rzeczywistości. Niemożliwe, żeby całodobowe siedzenie w tej dziwnej krainie, która nie do końca wiadomo, czy istnieje, nie pozostawało bez wpływu na resztę świata.

Tak się zatopią w tej całej wirtualnej fikcji, że przestaną chodzić do pracy, zarabiać i wydawać pieniądze, aż w końcu sprowadzą kryzys gospodarczy  na  cały  świat.  Lepiej  się  przygotować  i  zabezpieczyć  trochę kapitału na czarną godzinę. Człowiek przezorny jest zawsze przygotowany…    kontynuował  William  F.  Johnson.  –  Może  więc ściągnijmy trochę kapitału z rynku, tak na wszelki wypadek. Zrobimy coś w rodzaju żelaznej rezerwy dla naszych portfeli, kont i majątków. Takiej  wskazówki  bankowcom  zgromadzonym  na  naradzie  nie  trzeba było dwa raz powtarzać. Wszystko, co powiedział stary William, miało w Ameerland Global Bank status wyroczni, która nigdy się nie myli. W końcu przewidział parę zdarzeń na rynkach kapitałowych z dużym wyprzedzeniem i bank całkiem dobrze na tym wyszedł. Zaczęto więc gromadzić zapasy gotówki na ową mającą nadejść czarną godzinę, której tak naprawdę nie był w stanie wybić żaden zegar.

No, może był to tylko ten zegar, który tykał w wyobraźni przesadnie ostrożnych uczestników pamiętnej bankowej narady.

–  Przekonamy  rząd  Unii  Stanów  Autonomicznych,  że  należy podnieść poziom rezerw budżetowych i zmniejszyć oprocentowanie lokat we wszystkich bankach – postanowiono na pierwszej z narad operacyjnych po spotkaniu z Williamem F. Johnsonem.

Jak postanowiono, tak zrobiono w Ameerland Global Banku, a skoro taki ruch wykonał bankowy gigant, inne, mniejsze banki nie miały wyboru. Strumienie zasobów pieniężnych do tej pory swobodnie i bez ograniczeń hulające na wolnym rynku zaczęto kierować do przepastnych  skarbców bankowych, do których rzadko kto miał dostęp. Co więcej, nie każdy, kto tam bywał, miał pojęcie o zasobach całości. Długie, kręte korytarze, słabe oświetlenie, wprowadzanie kolejnych kodów zabezpieczających następne grube, opancerzone drzwi nie sprzyjały  zapamiętywaniu topografii skarbca, a tym bardziej jego zawartości.

W pierwszym roku tych działań ani się obejrzano, jak zgarnięto  z rynku 7,50% krążącej gotówki i zamrożono ją w bankowych sejfach. W następnym roku ściągnięto 8,25% kapitału i nic nie wskazywało, żeby to był koniec operacji przygotowawczych do Naprawdę Wielkiego Kryzysu.

W  rezultacie  cała  produkcja  przemysłowa,  handel,  usługi,  fabryki zaczęły pracować w innym rytmie i według zupełnie nowych reguł. Kolejne dziedziny gospodarki załamywały się pod wpływem tajemniczo znikających z rynku pieniędzy. Produkcja we wszystkich dziedzinach zwalniała, zmniejszała się liczba zamówień, obniżała się konsumpcja wszelkich dóbr.

Ci,  którzy  sugerowali,  że  Naprawdę  Wielki  Kryzys  do  nich  nie dojdzie, nie wiedzieli w istocie, co mówią. Myśl o nadciągającym kryzysie rozprzestrzeniała się niejako siłami natury, wirowała w świecie, tworząc kolejne toksyczne zakręty i zamęty, niczym pył z wulkanu tuż po wybuchu. W kolejnych latach coraz więcej i więcej pieniędzy lądowało na tajnych kontach, w bankowych sejfach, w strzeżonych podziemiach  i  innych  miejscach,  o  których  istnieniu  zwykli  śmiertelnicy nie mieli najmniejszego pojęcia.

Uznano też za celowe podniesienie bankowych rezerw kapitałowych w czystym złocie

Pieniądze to tylko papierki, których wartość ustalamy my – mówili zwolennicy tej teorii. Liczy się czyste złoto, tylko złoto. Od wieków tak było, dlaczego daliśmy się przekonać, że te papierki z podobiznami dziwnych postaci są takie wartościowe? Złoto jest po to, aby je zdobywać, gromadzić, podziwiać – przekonywali swoich oponentów.

– Nie gorączkujcie się tak w sprawie zwiększenia zasobów złota – odpowiadali zwolennicy banknotów. W końcu ile jest złota w bankach, wiemy tylko my, to tajemnica bankowa!

Ten rozciągliwy jak najlepsza guma termin pozwalał nie zwierzać się bez potrzeby szerokim rzeszom klientów z kolejnych pomysłów i ustaleń rad nadzorczych.

Prawie wszyscy mieszkańcy Nowego Wspaniałego Świata z czasem zorientowali się, na czym w ogólnych zarysach polegają nadciągające zmiany. Jedynie osobnicy wychowani w systemie lokującym zdrowie ludzkie  na  samym  szczycie  cenionych  wartości  nie  byli  w  stanie  zrozumieć nadciągającego zagrożenia. Najzwyczajniej w świecie nie wierzyli, że reguły nowej dziwnej gry rynkowej ogarną także medycynę. Pocieszali  siebie  nawzajem,  że  zdrowie  jest  dla  każdego  człowieka  najważniejsze i nikt nie odważy się zmienić tego systemu wartości.

Choć powtarzali tę frazę w kółko i bez końca, w głębi duszy czuli, że nie  mogą  mieć  stuprocentowej  pewności  o  słuszności  głoszonych  poglądów co do finansowej nietykalności medycyny.

Po paru kolejnych latach funkcjonowania nowych zasad rynkowych nastąpiło zmniejszenie ilości krążących pieniędzy do tego stopnia, że niedobór zaczęto odczuwać także w medycynie. Ponieważ natura nie przewiduje próżni jako zjawiska normalnego, narastający niedobór pieniędzy w medycynie politycy zaczęli zastępować nadmiarem słów. W toczonych przez nich rozmowach o medycynie pojawiały się coraz częściej niekończące się obietnice i słowa-kołysanki, mantry, które miały za zadanie jedynie uśpić czujność obywateli. Karierę zaczęły robić  takie  określenia  jak  satysfakcja  pacjenta,  empatia,  dołożymy starań, gwarantujemy równy dostęp,  skontrolujemy, kto jest winien niedoborom. Słowem określenia, które niczego pacjentom nie gwarantowały, lecz tylko stwarzały złudzenia rzekomo podejmowanych starań. Wprawdzie uszy wielu pacjentów miały się dobrze od tych słów-obiecanek, ale gorzej było z pozostałymi narządami, zwłaszcza tymi niedomagającymi. Jednak dominacja uszu nad resztą ciała w sferze słownej zapewniała póki co wysoki poziom wiary w poczynania władzy.

Lekarze, którzy z czasem lepiej rozpoznali nadciągające zagrożenia, rozpoczęli przygotowania, początkowo osobiste, a potem także zawodowe. Jedni szukali dobrych lokat oszczędności, inni przerzucali się na nowe specjalności medyczne, jeszcze inni rozglądali się za emigracją wewnętrzną lub taką prawdziwą, zewnętrzną, na odległe lądy.

Nic  więc  dziwnego,  że  dr  Matylda  Przekora,  nie  tracąc  dłużej  czasu na namysły, które mogłyby sprowadzić ją do stanu wyczerpania finansowego i emocjonalnego, postanowiła oddalić się na bezpieczną odległość od wyuczonego za młodu zawodu pocieszycielki wszystkich strapionych, spragnionych i nienasyconych. Postanowiła stanowczo, że nie będzie do końca życia tylko i wyłącznie emerytowaną internistką z Sarmawy. Matylda miała wprawdzie anemiczny i wlokący się przez lata romans z arteriologią, ale był on zbyt blady, aby zapewnił błyskotliwa karierę w Nowym Wspaniałym Świecie. Od całkowitego towarzyskiego zapomnienia uratować ją mogła nowa kreacja zawodowa i życiowa, realizowana w innej przestrzeni, w  nowym  wymiarze,  a  może  zgoła  w  egzotycznej  krainie.  Matylda  była pewna, że stać ją na pisanie dzieł o objętości słów większej niż na tradycyjnej recepcie, mieszczącej nawet tak długie nazwy jak Kalium hypermanganicum lub tak tajemnicze  jak  Natrium thiosulfuricum. Ileż  czasu  mógł  poświęcić  każdy  czytelnik  na  smakowanie  takich  słów?  Maleńką  chwilkę,  a  w  końcu  przecież  nie  o  to  chodziło,  aby  przyciągnąć uwagę czytelnika na minutę, lecz przykuć ją na długie godziny, skłonić do refleksji lub rozpalić wyobraźnię. Gdzie więc Matylda powinna się udać dla zrealizowania nowych postanowień? 

Najbliżej, nieomal na wyciągnięcie ręki była oczywiście Wirtualandia, piękna kraina pełna emocji i namiętności, do której wyemigrował już niejeden lekarz rozczarowany otaczającą go rzeczywistością. Nie pozostało więc Matyldzie nic innego, jak zostawić bagaż dotychczasowych  doświadczeń  zawodowych  w  przechowalni  egzotycznych  wspomnień z młodości i lat dojrzałych, a następnie udać się na emigrację do nowej, ekscytującej krainy, zwanej Wirtualandią.

Pocieszająca była okoliczność, że nie trzeba było kupować żadnych biletów do tej krainy, ubiegać się o wizy wjazdowe ani nostryfikować dyplomów. Poza tym zawsze można było wrócić do Realandii, gdyby rozwinął  się  zespół  tęsknoty  za  ekstremalnie  silnymi  wrażeniami,  które  były gwarantowaną  i  nieodłączną  składową  zawodowego  kontaktu z medycyną.

Gdzie dokładnie leżała tajemnicza Wirtualandia, tego nie wiedział nikt. Każdy z przybyłych z Realandii emigrantów zapytany o dokładniejszą lokalizację swojego nowego miejsca bytowania mówił coś innego.

Co gorsza, nie było żadnych map ani przewodników po Wirtualandii. Dla  wielu  lekarzy  miejscem  wirtualnej  emigracji  z  Sarmalandii  był  portal  www.penicilium-3x800000j.=2,4mln.  Była  to  kraina  niepodobna do żadnej innej znanej w realu. Wszystko się w niej kłębiło, mieszało,  bulgotało  i  funkcjonowało  według  praw  oraz  przepisów  niespotykanych nigdzie indziej. Na przykład trudno było uwierzyć, że nie ma tam ordynatorów i dyrektorów, a wszystko działa! Tym,  co  pociągało  większość  bywalców  www.penicilium-3x800000j.=2,4mln, było uczucie wolności, nieskończona możliwość ciągle  nowych  kreacji,  wcielania  się  w  kolejne  niecodzienne  role,  a także niewygórowane wymagania finansowe dla przebywania w tej krainie. Szczególnie porywająca była możliwość wcielanie się w role niedostępne w życiu realnym. Szpitalna szara myszka zamieniała się w  groźną  lwicę,  która  ryczała  na  każdego.  Dla  odmiany  płochliwy  teoretyk medycyny grał rolę praktyka, który wszystko potrafi, a podstarzały amant stroił się w piórka młodego uwodziciela. Ilość możliwych wcieleń w Wirtualandii była praktycznie niepoliczalna. Nikt nie był tym, kim los kazał mu być w realu. To złudne uczucie wolności wyborów leżało u podstaw wszystkich wirtualnych szaleństw. Co więcej, każdy mógł codziennie, za każdym przekroczeniem granicy Wirtualandii, być kimś innym. Za każdym kliknięciem, a nie tylko gdy zebrało mu się na desperacką realną odwagę lub gdy stan konta na to pozwalał.

Nic więc dziwnego, że status korespondenta ślącego barwne opisy o przemieszczaniu się ludzi pomiędzy Realandią i Wirtualandią mógł być dla Matyldy, lubiącej silne wrażenia, bardzo interesującym wyzwaniem twórczym. Wprawdzie dobiegające odgłosy sugerowały, że  może  to  być  rola  korespondenta  wojennego,  no  ale  czegóż  się  nie robi dla przyszłej sławy? Pytającym gdzie dokładnie zmierza się udać,  odpowiadała,  że  myśli  o  nadmorskim  Afrieerze,  położonym  na kontynencie zwanym Afrieerią. Dlaczego właśnie tam? – dociekali niezorientowani w geografii Nowego Wspaniałego Świata.

Afrieeria4

  Widok na Afrieer

Na to pytanie Matylda odpowiadała, że od zawsze marzyła o dalekiej i egzotycznej podróży, podczas której wzorem znanych twórców napisze powieść porywającą szerokie rzesze czytelników.

Dodawała też, że chce mieszkać w eleganckiej rezydencji nad brzegiem morza i wsłuchiwać się w szum fal podczas pracy twórczej. Spakowała  więc  trochę  rzeczy  osobistych,  laptop,  aparat  fotograficzny i pognała hen, w siną dal. Mignęła komuś przy odprawie biletowej  w  Sarnawie,  stolicy  Sarmalandii  i  zniknęła  w  czeluściach nowego dworca lotniczego (SAR).

Na adresy e-mailowe jej czytelników od czasu do czasu nadchodziły korespondencje zaczynające się od słów: Tu Matylda Przekora, Wasz korespondent znad granicy pomiędzy Realandią i Wirtualandią

Nie szukajcie tej granicy na żadnej mapie. Nowy Wspaniały Świat dopiero powstaje  i  dokładnych  map  jeszcze  nie  ma.  Jako  pierwsi  poznacie historie, których nie usłyszycie od nikogo innego…

Krystyna Knypl

Chapter 1.

The borders between countries have always been a matter of convention. Their course changed over the centuries depending on the partitioning actions of stronger neighbors or the treaties signed after wars ended. Special plenipotentiaries of the victors then sat down at the negotiating tables and, pointing a finger at the map, delineated where one land ended and another began.
At some point, it was noticed that such military delineation of borders required too much effort, as well as a serious financial outlay. So they began to think about other, cheaper ways of ruling over people.

The search was unsuccessful for a long time. At one point they even began to talk about a New Wonderful World without wars, aggression and invasions. However, the natural sequence of all life processes requires constant mergers and divisions, as a result of which new entities and structures are created. This was, for example, for a time the Union of Super Small Republics (USSR), but this creation was only enough for a while. Further new divisions were necessary. And so, in accordance with the eternal law of nature, the New Wonderful World divided into two hitherto unknown lands.

https://en.wikipedia.org/wiki/Caricature#/media/File:Caricature_gillray_plumpudding.jpg

These lands were Realandia and Virtualandia. Initially, the boundaries between them were only temporal, discrete, even almost imperceptible. This division, although not initially understood by everyone, steadily deepened. The expansion of Virtualandia was so attractive and so far unprecedented that almost every resident of Realandia succumbed to it . Why was this happening? The greatest sages and most eminent scholars pondered this question, but the conclusions of these ponderings were rather modest.

Map to look for Sarmalandia with its two varieties: Realandia and Virtualandia
All this was happening for the first time in the history of mankind, and what had been known up to that point about the various divisions had no application here. The only rule that could be discerned was that the direction of movement of the inhabitants from Realandia to Virtualandia prevailed. If one were to look for some prototypes, one could perhaps derive some analogy to the direction of people moving from countries without prospects to places offering hope for a better future.
Life in Realandia had for some time become downright unacceptable to anyone who had even a modicum of self-preservation instinct. Verbal aggression between people was increasing, chaos and hopelessness reigned in all areas of life. Money was disappearing from the market, the rates of all stocks and known currencies were raging. The fluctuations were not resisted by the mysterious virtual newcoin. It was whispered that it could even threaten the Ameerland real and other known reales.

In every corner of Realandia’s various provinces, painstaking efforts were underway to loot as much as possible for themselves, stash the looted money for a black hour and share it with no one. Pessimists were daily prophesying the imminent arrival of that black hour, but no one knew when it would actually strike. Tomorrow, the day after tomorrow, next week, next month, or perhaps next year? Each date was as real as it was untrue.
That the long-foretold Truly Great Depression would come to Realandia, everyone was certain. However, no one, but absolutely no one, knew not only when it would actually come, but also from which side it would attack and what form it would eventually take. Ba, it wasn’t really known what this whole Truly Great Crisis phenomenon was. It was not known what was its cause, what was driving it and what was holding it back. After all, it had been a long time since the world had seen any natural cataclysms on a global scale, floods engulfing continents, or earthquakes completely ruining all cities. There have been no major world wars, not counting, of course, minor continent-wide skirmishes initiated only so that brave soldiers don’t get out of practice, combat equipment doesn’t get rusty from disuse, and the arms industry doesn’t go bankrupt. Why was there a crisis to come?
Just in case, preparations were underway, dress rehearsals, fittings and adaptation activities for what was supposedly inevitable, because since it had already happened more than once, it would happen now, too. When could this madness begin?

Entrance to Ameerland Global Bank

Endowed with an overactive memory, observers surmised that the proceedings of a certain meeting at the Ameerland Global Bank in the Union of Autonomous States might have to be studied with care. During that meeting held several years ago, old William F. Johnson tossed out a thought:

-Since everyone is staying longer and longer in this whole Virtualland thing, then… hmmm, the great banking guru began his argument, – this kind of lifestyle must be reflected in real life. It’s impossible that sitting around the clock in this strange land, which isn’t quite sure if it exists, won’t be unaffected by the rest of the world. They will become so immersed in all this virtual fiction , that they will stop going to work, earning and spending money, until they finally bring an economic crisis to the whole world. It is better to be prepared and secure some capital for a black hour.

The prudent man is always prepared…,” continued William F. Johnson. So maybe let’s pull some capital from the market, just in case. Let’s make a sort of Protective Umbrella (PU) for our portfolios, accounts and assets.

The bankers gathered at the meeting did not need to be told such a tip twice. Everything old William said had the stature of an oracle at Ameerland Global Bank that is never wrong. After all, he had predicted a couple of events in the capital markets well in advance, and the bank had done quite well for itself.

So they began to stockpile cash for this impending black hour, which no clock could really punch. Well, maybe it was just the clock that was ticking in the imagination of the overly cautious participants in the memorable banking meeting .

We will convince the Union of Autonomous States (USA) overnment that the level of budget reserves should be raised and interest rates on deposits in all banks should be reduced, it was decided at the first of the operational deliberations, after a meeting with William F. Johnson. As was decided, so was done at Ameerland Global Bank, and since such a move was made by the banking giant, other banks had no choice. The streams of monetary resources hitherto freely and unrestrictedly hulking in the free market began to be channeled into the abyssal bank vaults, to which rarely anyone had access. What’s more, not everyone who went there had a clue about the resources of the whole. Long, winding corridors, poor lighting, entering successive codes through which another thick, armored door opened were not conducive to remembering the topography of the vault, much less its contents.
In the first year of these activities, not even a glance was taken, and 7.50% of the circulating cash was grabbed from the market and frozen in bank safes. The following year, 8.25% of the capital was pulled down, and there was no indication that this was the end of operations in preparation for the Really Great Depression.

As a result, all industrial production, trade, services, factories began to work at a different rhythm and according to completely new rules. More areas of the economy collapsed under the influence of money mysteriously disappearing from the market. Production in all areas was slowing down, the number of orders was decreasing, consumption of all goods was falling.
Those who suggested that the Really Great Depression would not happen to them did not actually know what they were saying. The thought of an impending crisis was spreading, as it were, by the forces of nature, swirling around the world, creating more toxic twists and turns, like dust from a volcano just after an eruption. More and more and more money landed in the following years in secret accounts, in bank safes located in guarded vaults and other places that ordinary mortals didn’t even know existed.

It was also considered expedient to raise bank capital reserves in pure gold. Money is just paper, the value of which is determined by us, said proponents of this theory. What matters is pure gold, only gold. It has been this way for centuries, why have we let ourselves be convinced that these papers with the likenesses of strange characters are so valuable? Gold is there to be accumulated, acquired, admired,” they convinced their opponents.
Don’t get so heated about increasing the gold stock,” the banknote proponents replied. After all, how much gold is in the banks only we know, it’s a bank secret! This term, which was as stretchy as the best rubber, made it possible not to needlessly confide in the broad masses of customers about the subsequent ideas and findings of the supervisory boards.
Almost all residents of the New Wonderful World (NWW) figured out over time what the impending changes consisted of in general terms. Only doctors educated in a system that places human health at the very top of valued values were unable to understand the impending financial threat. Quite simply, they did not believe that the rules of the strange new market game would also embrace medicine. They consoled each other and their patients that health was the most important thing for every human being, and no one would dare to change FOREVER an established value system. Although they repeated this phrase over and over and over again, deep down they felt that they could not be 100% sure of the validity of the views they proclaimed about the financial inviolability of medicine.

After a few more years of the new market rules, there was a reduction in the amount of money circulating to the point that the financial shortage also began to be felt in medicine. Since nature does not provide for a vacuum as a normal phenomenon, the growing shortage of money in medicine began to be replaced by an excess of words. In conversations about medicine held by politicians, there were more and more endless promises and words – lullabies, mantras, which were designed only to put citizens’ alertness to sleep. Terms such as patient satisfaction, empathy, we will do our best, we will guarantee equal access, we will control who is to blame for shortages began to make a career. In a word, terms that guaranteed nothing but only created the illusion of supposed efforts.
Patients’ ears were generally fine from these words-promises. It was worse with the rest of the organs, especially the ailing ones. But the dominance of the ears over the rest of the body in the verbal sphere ensured, for the time being, a high level of faith in the actions of the authorities.
Doctors who, in time, better recognized the impending dangers began preparations at first personally and later also professionally. Some looked for good investments for savings, others switched to new medical specialties, while still others looked around for internal emigration or a real external one, to distant lands.

Dr. Matilda Przekora in her first professional edition

No wonder, then, that Dr. Matilda Przekora, wasting no more time on musings that could reduce her to states of financial and emotional exhaustion, decided to distance herself at a safe distance from the profession learned in her youth as a comforter of all the afflicted, the thirsty and the insatiable. She decided firmly that she would not be just a retired internist from Sarmava, which is the capital of Sarmaland, for the rest of her lifeShe could be saved from total social oblivion by a new professional and life creation, realized in a different space, in a new dimension, or perhaps an exotic land. Matilda was confident that she could afford to write works with a volume of words greater than that which appeared on the traditional prescription, containing even such long words as Kalium hypermanganicum or as mysterious as Natrium thiosulfuricum. How much time could any reader spend savoring such words? A tiny moment, and after all, the point was not to capture the reader’s attention for a minute, but to rivet it for hours, to make him think or fire his imagination.
So where should Matilda go for the realization of new resolutions?
The closest, almost at her fingertips, of course, was Virtualland, a beautiful land full of excitement and passion, to which more than one doctor disillusioned with the reality around him had already emigrated. So there was nothing left for Hilitka to do but to leave the baggage of her previous work experience in the repository of exotic memories of her youth and emigrate to an exciting new land called Virtualandia.
It was comforting to know that one didn’t have to buy any tickets to this land, apply for entry visas or nostrify diplomas. Well, and you could always go back to Realandia if you developed a syndrome of longing for extremely strong sensations, which was a guaranteed and integral component of professional contact with medicine.

Where exactly the mysterious Virtualandia lay no one knew. When asked about the exact location of their new abode, each of the emigrants who had arrived from Realandia said something different. To make matters worse, there were no guides to Virtualandia.
For many doctors, the place of virtual emigration from Sarmaland was www.penicilium 3 x CU800,000 =2.4 million. It was a land unlike any other known in the real world. Everything in it swirled, stirred, bubbled and operated according to laws and regulations not found anywhere else. For example, it was hard to believe that there were no principals and directors, and everything worked!

What attracted most of the regulars to www.penicillium 3 x 800u.=2.4million u. was the feeling of freedom, the endless possibility of constantly new creations, taking on more unusual roles, and the unaffordable financial requirements for being in this land. Particularly thrilling was the opportunity to play those roles that were unavailable in real life. The hospital gray mouse was transformed into a menacing lioness who roared at everyone. In contrast, a timid medical theorist played the role of a practitioner who can do everything, and an aging amateur dressed in the feathers of a young seducer.
The number of possible incarnations in Virtualandia was practically incalculable. No one was who fate told him to be in real life. This illusory feeling of freedom of choice lay at the heart of all virtual madness. What’s more, everyone could be someone else every day, every time they crossed into Virtualandia. With every click, and not just when he gathered desperate real-world courage or when his bank balance allowed it.

No wonder, then, that the status of a correspondent sending colorful descriptions about the movement of people between Realandia and Virtualandia could be a very interesting creative challenge for Matilda, who likes strong impressions. Admittedly, the sounds coming through suggested that it might be the role of a war correspondent, but what one doesn’t do for future fame? To those asking where she was headed, she replied that she was thinking of the coastal city of Afrieer, located on a continent called Afrieeria. Why there? – asked those unfamiliar with the geography of the New Wonderful World.
To this question, Matilda answered that she had always dreamed of a distant and exotic journey, during which, following the example of famous authors, she would write a novel that would captivate a wide audience. She also added that she wanted to live in an elegant mansion on the seashore and listen to the sound of the waves while she worked on her creative work.
So she packed up some personal belongings, her laptop, her camera and rushed hen into the distance. She flashed someone at the check-in desk in Sarnia, which is the capital of Sarmaland, and disappeared into the depths of the new airport station (SAR).
Her readers’ email addresses occasionally received correspondences beginning with the words „Here is Matilda Przekora, your correspondent from over the border between Realandia and Virtualandia. Do not look for this border on any map. The New Wonderful World is just being created and exact maps are not yet known. You will be the first to know stories that you will not hear from anyone else… „.

Dr. Matilda Przekora in her second professional edition

Her Press ID

Matilda traveling to Afrieer

@mimax2 / Krystyna Knypl

18/03/2023 r.