Gorączka złota – odcinek czwarty

Rozdział 4: Nieoczekiwane zaproszenie

Przekonanie decydentów Związku Samodzielnych Republik Realandzkich do powołania zawodu receptologa i przetestowania tego pomysłu w Sarmalandii nie było trudne. Sprawa wymagała pewnych inwestycji, ale perspektywy wyglądały naprawdę interesująco. W ciągu pierwszego roku po wprowadzeniu nowego zawodu spodziewano się obniżenia kosztów w ochronie zdrowia o jakieś 14%.

 

Wszelkie zmiany na każdym rynku, w tym i medycznym, nie byłyby możliwe bez udziału mediów. Nagłośnienie, właściwe naświetlenie problemu, życzliwe skojarzenia pomagały wbić do głów odbiorców usług medycznych nowe pomysły władzy. Słano więc co i raz do redakcji specjalizujących się w tematyce medycznej zaproszenia na konferencje prasowe. Specjalną troską otoczono wszystkie redakcje mediów środowiskowych, jako bastion tradycyjnego oporu przeciwko wprowadzanym nowym rozwiązaniom biznesowym. Zaproszeń na różne imprezy było tyle, że każda redakcja musiała ustanowić całodobowy dyżur mejlowca i esemesowca, na wzór znanego starym żurnalistom depeszowca. Miał on odbierać nadchodzące do redakcji nijusy i szybko raportować szefostwu, ewentualnie biegać na najpilniejsze konferencje prasowe.

Podobnie miały się sprawy w miesięczniku „Modne Diagnozy”, który był pismem ulokowanym na pograniczu Realandii i Wirtualandii. Periodyk ten wypełniał lukę na rynku edukacyjnym dla lekarzy, którzy musieli opanować te jednostki chorobowe, na które pacjenci chcieli akurat chorować. Tradycyjne wykształcenie w medycynie nie wystarczało już do obsługi Sarmalandczyków oraz zapewnienia im satysfakcji z chorowania, będącej nieodłącznym bonusem należnym każdemu pacjentowi, gwarantowanym konstytucyjnie przez władze Sarmalandii.

Chorowanie bez satysfakcji na choroby, które lekarz rozpoznawał, już nie było modne, a ponadto naruszało prawa pacjenta do bycie aktywnym partnerem w procesie leczenia. Każdy obywatel ma prawo do równego dostępu do bycia chorym, satysfakcji z chorowania i otrzymywanego leczenia oraz bycia aktywnym partnerem w procesie terapeutycznym – głosił słynny paragraf 22 konstytucji Sarmalandii. Pogłoski, że choroba i satysfakcja się wykluczają, aktywnie dementowała dr Odrana-Zatroskana, pomysłodawczyni tego przepisu w konstytucji, wieloletnia ministra wszystkich pacjentów i niestrudzona pocieszycielka strapionych, z czasem aktywna twórczyni praw obywatelskich w Aeropagu Sarmalandii.

No i w końcu nie po to obywatele płacili podatki na kształcenie doktorów i ich pensje, żeby nie mieć sponsorskiej satysfakcji ze swobodnego wyboru choroby i modnego chorowania. „Modne Diagnozy” starały się tematycznie nadążać za zmieniającym się niczym w kalejdoskopie rynkiem medycznym. Redakcja poszukiwała właśnie dziennikarza na stanowisko reportera uczestniczącego, który mógłby opisywać liczne nowości z rynku usług medycznych.

Dr Matylda Przekora po wyprawie na tereny przygraniczne pomiędzy Wirtualandią i Realandią okrzepła w wykonywaniu zawodu dziennikarza medycznego w ekstremalnych warunkach i miała idealne kwalifikacje do takiej pracy. Po krótkiej rozmowie z Managing Editorem „Modnych Diagnoz” została przyjęta do pracy. Co prawda podczas rozmowy kwalifikacyjnej Managing Editor wykrył u kandydatki fatalny stan znajomości zasad interpunkcji, ortografii i gramatyki języka sarmalandzkiego, ale przecież nie to jest najważniejsze, jakie znaki interpunkcyjne reporter uczestniczący stosuje w tekście, lecz jakie słowa wstawia pomiędzy tymi pasjonującymi znaczkami, opisując kolejne wydarzenie medyczne.

Nowa praca dr Matyldy Przekory oznaczała szybkie przemieszczanie się z miejsca na miejsce na froncie walki o dobro sarmalandzkiego pacjenta, bywanie na rozlicznych konferencjach prasowych, briefingach i naradach oraz całodobowe nadstawianie uszu na nadchodzące nijusy, a następnie opisywanie tego wszystkiego. Matylda przebywała właśnie na całodobowym dyżurze redakcyjnym, gdy uszy jej prześwidrował dźwięk nadchodzącego esemesu.

– A cóż za licho mnie przy niedzieli ambarasuje? – mruknęła pod nosem i rzuciła znudzonym okiem na treść nijusa. „Minister Wszystkich Pacjentów Sarmalandii zaprasza na konferencję prasową” – głosił sms. – Ach, jaki on pracowity, ten minister – stwierdziła z niekłamanym podziwem – tak bez wytchnienia, przy niedzieli, tylko prasa i prasa. Pardon, of course, praca, to z tych nerw mię literówka vel misprit się zdarzył – dowcipnie skomentowała się Matylda. – Służba nie drużba. Może jaki stan odmienny ogłoszą? Już dawno niczego takiego nie było – zafrasowała się i szybko przywidziała swój militarny strój dziennikarski. – Na wszelki wypadek, gdyby zawołali „Czuj się powołana!”, to już będę ubrana – pomyślała.

Było coś na rzeczy, bo wezwani tą samą drogą inni dziennikarze medyczni zajęli pozycje bojowe w krzakach okołoministerialnych i wyjęli maszyny stukotki do nadawania korespondencji z frontu walki o pomyślność sarmalandzkiego pacjenta.

Z takiego nowoczesnego komputera to każden jeden zagraniczny korespondent może przechwycić pomysł, jako swój w świat zapodać i potem nikt nie przyjedzie do nas się uczyć. A z osobistej maszyny stukotki nikt niczego nie skopiuje. Teraz to nie możemy się opędzić od tych, co do nas podpatrywać przyjeżdżają, bo jak świat długi i szeroki nikt nie wpada na takie pomysły jak my. A ich pramatką jest dr Odrana-Zatroskana, a może zgoła prawpadką, licho wie – rozmyślała Matylda, siedząc w urzędowych krzakach.

Wokół Ministerstwa Wszystkich Pacjentów już od pierwszej chwili wyczuwało się niecodzienną aurę. A jednak wydarzy się coś wielkiego – pomyślała Matylda. Ani się obejrzała, a nadszedł czas wpuszczania na ministerialne salony. Zręcznym ruchem wyjęła z torby polowej presslegitkę, na widok której pan szlabanowy uniósł wspomniany łącznik spajający władzę z narodem, a ministerium z ludem, i wpuścił dziennikarzy na teren zamieszkiwany przez władzę.

– Pani redaktor Matyldo, a raczej pani doktor, to co tam w tym sezonie jest modnego w chorobach? – zagaił pan Jan, pełniący funkcję pierwszego szlabanowego w ministerstwie.

– Panie Janie, chyba najbardziej modne jest mieć teraz ADHD w wersji dla dorosłych – odparła Matylda. – Ale dla pana to nie jest odpowiednia choroba, skoro pańska praca polega na siedzeniu w jednym miejscu.

– Dziękuję za ostrzeżenie, w tej sytuacji nie będę zabiegał o tę diagnozę. Moda to jedno, a rozsądek to drugie – roztropnie zauważył pan szlabanowy.

Nic a nic nie zdziwiła ją szybka reakcja ministerialnego pana szlabanowego, od dawna bowiem wiedziała, że na widok press-
legitki wszystkie drzwi się otwierają, szlabany unoszą się w górę, a do tego jeszcze dla takiej redakcji jak „Modne Diagnozy” wszystko dzieje się w mig. Każdy w końcu chce wiedzieć, co jest w modzie i w chorobach.

Ledwie reporterzy uczestniczący rozstawili mikrofony i kamery, a do sali konferencyjnej wkroczył doktor Bartolomeo Karriera-Nieuwierra, kolejny po dr Odrana-Zatroskanej szef Ministerstwa Wszystkich Pacjentów Sarmalandii. Swe egzotyczne imię i dwuczłonowe nazwisko zawdzięczał przodkom z Espanalandii, położonej na zachodnich krańcach kontynentu Europendii. Przywędrowali oni do Sarmalandii przed ponad trzema wiekami w poszukiwaniu sławy i kariery. Na te dobra byli bowiem bardzo wrażliwi i żaden trud ich nie zrażał. Bartolomeo zbliżył się do mikrofonu i jął przemawiać:

 

Rodacy i Rodaczki!

Zjadacze i Zjadaczki Tabletek Refundowanych!

Zdrowie Wasze znalazło się w niebezpieczeństwie… Ale podjęliśmy energiczne działania naprawcze! Zapewniam Was! Tylko prawidłowo wypełnione recepty będą refundowane. Każdego, kto podniesie rękę na Wielką Ideę Refundacji, odetniemy od życiodajnego kontraktu z Narodowym Bratem Płatnikiem. Nadeszła pora próby, prawdy i poświęcenia! Naszą zasadą wobec wypisywaczy recept będzie: Oko za oko, ząb za błąd – na recepcie oczywiście! – kontynuował minister Bartolomeo Karriera-Nieuwierra. – Wyrwiemy wszystkie zęby tej hydrze kąsającej rękę, która ją karmi! – pogroził pryncypialnie.

 

Matylda, poczuwszy się uspokojona ministerialnymi energicznymi działaniami, rozpoczęła lustrację najbliższej przestrzeni. Po lewicy ministra wszystkich sarmalandzkich pacjentów stała młoda, zdeterminowana i pełna poświęcenia pani Wyborowa Wizerunkowa. Ach, jaka z niej elegantessa – pomyślała Matylda nie bez zazdrości, lustrując bogato ufalbankowaną kreację z pewnością specjalnie przywdzianą na press-konferencję. A ja taka militarna… nie wyczułam jak należy się ubrać, gdy jest się zaproszoną na Salony Władzy… oj, nie… – rozmyślała Matylda. Ale może z drugiej strony nie ma czego zazdrościć? W takiej robocie to różne rzeczy może młoda, elegancka kobieta usłyszeć…

Zanim Matylda zdążyła przeanalizować przebieg falbanek przecudnej sukni pani Wyborowej Wizerunkowej, do drugiego ministerialnego boku dobiła Amelia Aurelia Boska – bohaterska rzeczniczka wszelakich praw pacjentów w Sarmalandii, która założyła całodobowy telefon łączności „My, narodu” z władzą. Najwyraźniej teraz zbiegła ze swej centrali telefonicznej. Postoję tu trochę, to i ja załapię się w oko jakiej kamery – pomyślała Amelia Aurelia, marząc o nowym, dynamicznym wizerunku publicznym.

– Musi biedaczka mieć syndrom parcia na szkło! – stwierdziła Matylda.

Tymczasem minister Bartolomeo Karriera-Nieuwierra natychmiast zbiegnięcie pracownicy zauważył i surowo ją skarcił:

– Aaamelio Auuurelio, a co ty najlepszego tu robisz u mego dostojnego boku???! Do centralki telefonicznej! Na dyżur! Odmaszerować natychmiast krokiem defiladowym, bez zbędnej zwłoki, niepotrzebnego ociągania się i bez gadania! – wrzasnął z pasją minister.

Ach! Ileż żaru jest w tych słowach ministra Bartolomeo Karriera-Nieuwierra! Ileż poświęcenia na rzecz dobra sarmalandzkiego pacjenta – pomyślał niejeden uczestnik konferencji prasowej.

Tymczasem Matylda zatopiła się w rozmyślaniach nad Wielką Ideą Refundacji w Sarmalandii.

Jeżeli spojrzymy na przykład na los ubogiej, niepracującej kobiety z zachowaną macicą w przypadku hormonalnej terapii zastępczej, cierpiącą na cukrzycę i bóle brzucha, wysupłującą ostanie grosze ze starego portfela jej matki-emerytki, żeby kupić sobie długo działającą insulinę, która, jak dowiadujemy się ze znanego portalu www.minister.nadaje.sl, kosztuje 140 reali sarmalandzkich za opakowanie, to zalejemy się łzami rozpaczy.

Nie będzie to jednak dobra reakcja na rozmyślania! Co więcej, będzie bardzo kosztowna, bo gdy wypłaczemy wszystkie łzy – wszak władza nie odstąpi od Wielkiej Idei Refundacji nawet na milimetr, nie odda nawet guzika, co najwyżej powie „a guzik się cofniemy!” – to przyjdzie nam kupić sztuczne łzy do dalszych szlochów. A każde kropelki to 40 reali flaszeczka i do tego okrutnie malusia. Rączki zatrzęsą się i kropelka fiut-firut leci do ucha. Jedna, druga, trzecia kropelka… jeszcze kilka nawodnień nawet po kropelce i ani się obejrzymy, a nie zostanie nic w butelce!

A jak nie ma nic w butelce, to depresja gotowa! Depresja wymaga oczywiście leczenia! Ale czy to jest choroba, czy raczej zaburzenie psychiczne? Kontroler refundacyjny, magister historii, uważa, że to choroba, a inny kontroler, mgr kulturoznawstwa – że zaburzenie psychiczne. Konsultant lokalny ds. refundologii uważa, że depresja nie w każdym przypadku równa się zaburzenie psychiczne, ale depresja to choroba, a ta wymaga leczenia farmakologicznego. To znaczy, że się należy refundacja 30% odpłatności. Zdaniem konsultanta wojewódzkiego choroba nie równa się zaburzenie psychiczne i tu pies pogrzebany.

Jak żyć, gdy antybiotyki dla ciężarnych sarmalandzkich kobiet są na 100%, bo chytry farmaceutyczny biznes ich nie zarejestrował we wskazaniu dla tych, które zdecydowały się wynająć swoje macice dla dobra naszej Umiłowanej Sarmalandii.

A gdyby, nie daj Boże, zator czy zakrzep lub inne nieszczęście zaatakowało organizm matki Sarmalandki in spe, to żadne heparyny drobnocząsteczkowe nie będą dla niej dostępne w tym bezdusznym systemie refundacji!

Gdy już zakończą swe obywatelskie dzieło, zwane ciążą małżeńską, zaczną znowu boleśnie miesiączkować. Czy dostaną receptę na refundowany lek przeciwbólowy na taką miesiączkę? W aeropagu Sarmalandii trwają intensywne prace nad ustawą zakazującą refundacji leczenia kobiet w ciążach pozamałżeńskich – bo tylko związki pobłogosławione mają moc prawną, a my jesteśmy państwem prawa i to nie jest zabawa.

Ene, due, rabe, jak by przełknąć tę refundacyjną żabę?

Poszukując odpowiedzi na to pytanie, po zakończeniu konferencji Matylda udała się na spacer po parku, w którym zaatakować mógł kleszcz krwiopijca, oczywiście zainfekowany Borrelia burgdorferi! Jak żyć, gdy doksacyklina jest na 100% w leczeniu boreliozy??? A ileż problemów będą mieli konsumenci walproinianów, karbamazepiny i alendronianów!?  – rozmyślała w obywatelskim zatroskaniu.

 

Gdzie mogła być lepsza lokalizacja naukowych dysput jak nie w Bootonie, mieście, w którym na każdym kroku czuło się potęgę Umysłu i Oceanu. Na miejsce konferencji zaplanowanej przez Jonathana i Caroline wybrano Booton Airport Hotel, położony na wyciągnięcie ręki, a raczej kładki łączącej go z lotniskiem. Liczył się czas i tracenie go na dojazdy do centrum miasta nie miało najmniejszego sensu. Nie bez znaczenia była okoliczność, iż Booton Airport Hotel oferował naprawdę dyskretne warunki do prowadzenia obrad.

Koszt jednego pokoju sięgający pięciuset reali ameerlandzkich nie robił na nikim specjalnego wrażenia, tym bardziej że praktycznie nikt z uczestników konferencji rachunków za pobyt nie oglądał. Od takich przyziemnych spraw byli młodzi menedżerowie, którzy kwaterowali w hotelu już od czwartku, sprawdzając ostatnie szczegóły zamówienia. Wszystko było w najlepszym porządku – pokoje dla uczestników obrad, menu kolacji powitalnej i wreszcie sala konferencyjna sobotnich obrad.

Uczestnicy zjechali się w ciągu piątkowego popołudnia, spotkali na kolacji powitalnej wieczorem, uścisnęli dłonie, wymienili uśmiechy oraz pierwsze pomysły. W sobotę rano wszyscy byli skoncentrowani i gotowi do obrad. Wybrano trzy grupy zagadnień do omówienia.

Podczas pierwszej sesji rozważano, czy istnieje zależność między strukturą białek, w szczególności ich niektórych odmian, a zachowaniem człowieka.

Podczas drugiej sesji zastanawiano się nad zorganizowaniem bazy dawców materiałów biologicznych do przyszłych badań.

Trzeci temat wybiegał w przyszłość i był chyba najważniejszy – czy można metodami zaprogramowanych interwencji biologicznych na skalę masową wpływać na zachowania ludzi? Czy można niejako zaszczepić ludzi przeciwko generowaniu kosztów społecznych?

Prowadzący pierwszą sesję profesor Graham Bohner z National Institute of Science & Medicine nie miał wątpliwości, że taka zależność między strukturami biologicznymi a zachowaniami społecznymi istnieje, choć nie jest udowodniona w sposób naukowy na szeroką skalę. Jak więc można sprawdzić tę hipotezę? Potrzebny był dostęp do próbek biologicznych pobranych od co najmniej dwóch pokoleń oraz dane o osobowości badanych, ich zachowaniach, wyborach konsumpcyjnych i preferencjach politycznych.

Jeden z prelegentów w czasie dyskusji przypomniał o dużej bazie próbek materiałów biologicznych zlokalizowanych nieopodal Bootonu, które to próbki pochodziły ze słynnego Ameerland Medicine Study. Badanie prowadzono od ponad pół wieku i obejmowało już trzy kolejne pokolenia. Istny raj dla badacza takich międzypokoleniowych zależności i zmienności.

Szybko zdecydowano, że Ameerland Global Bank zaoferuje solidny grant badawczy dla naukowców Ameerland Medicine Study, przeznaczony na badanie osobowości uczestników żyjących oraz przeanalizowanie cech i zachowań występujących w poszczególnych rodzinach. Po naszkicowaniu poszukiwanego portretu osobowościowego zbadanie polimorfizmów i poszukanie zależności miało być zajęciem stosunkowo łatwym. Tak przynajmniej początkowo sądzono.

Bezpośrednie finansowanie przez Ameerland Global Bank dociekań medycznych, które pozwoliłyby na cięcie kosztów skomplikowanych terapii, nie wyglądałoby wizerunkowo korzystnie. Za poradą agencji wizerunkowej dalsze badania określono przewrotnym kryptonimem „The Best Available Treatment” albo w skrócie BAT Study. Hasło „Leczenie najlepsze z możliwych” miało przyciągnąć uwagę szerokich rzesz społecznych oraz potencjalnych kandydatów do badań.